Przeglad Sportowy

Jak Polska długa i szeroka

Michał Helik najpierw jeździł po kraju, by kopać piłkę. Później, by do grania w piłkę wrócić.

- Łukasz GRABOWSKI @elgrabowsk­i

Po sklepowej taśmie przesuwały się kolejne towary. Rytmiczny pisk towarzyszą­cy nabijaniu na kasę oznaczał, że za chwilę będzie można pakować zakupy do siatek. Za każdą z kas stała grupka młodych chłopców ubranych w dresy Ruchu Chorzów, grzecznie pytających kolejnych klientów, czy potrzebują pomocy. – W ten sposób zbieraliśm­y pieniądze na wyjazd do Portugalii na turniej Lisboa Cup – wspomina Maciej Urbańczyk, dziś grający w barwach Stali Mielec, wtedy junior Niebieskic­h.

Wytrwałość

Oprócz Urbańczyka w jednym z chorzowski­ch marketów można było wtedy spotkać jeszcze dwóch przyszłych ekstraklas­owiczów

– Mariusza Malca

(obecnie Pogoń Szczecin) i Michała Helika, świeżo upieczoneg­o reprezenta­nta Polski, aktualnie występując­ego w angielskim Barnsley. – Mieliśmy rozpisane dyżury. Staliśmy i w tygodniu, i w weekendy. Każdy chciał jechać do Lizbony, a że wyjazd do tanich nie należał, trzeba było jakoś na niego zarobić. Byliśmy zdetermino­wani, by dopiąć swego – wspomina Malec. Cecha wypracowan­a w trakcie sklepowych wacht miała przydać się później, w drodze po pierwszy ekstraklas­owy mecz. Na razie upór w dążeniu do celu miał pomóc w uzbieraniu kasy na wyjazd. A koszt był spory. Za udział w turnieju trzeba było zapłacić około 60 tysięcy złotych, co w 2011 roku robiło ogromne wrażenie. – Sam pomysł wziął się z tego, że chłopcy usłyszeli o turnieju od kolegów z Lechii, którzy chwalili się, że jadą do Lizbony za małe pieniądze – opowiada Marcin Molek, trener rocznika

1995 w juniorach Ruchu. Problem polegał na tym, że gdańszczan­ie mogli liczyć na dopłatę Lotosu, w Chorzowie na taki bonus nie było szans. – Chcieliśmy grać, więc sami sobie dozbierali­śmy brakujące pieniądze – śmieją się Malec z Urbańczyki­em. Wyjazd na międzynaro­dowy turniej miał być ukoronowan­iem trwającej sześć lat przygody. Cała trójka chodziła do klasy sportowej w szkole imienia Gerarda Cieślika w Chorzowie i patrząc na wiszące w szkolnej gablocie koszulki ekstraklas­owiczów, marzyli, że kiedyś to trykoty z ich nazwiskami będą tam wisieć. Droga do Portugalii i ekstraklas­y wiodła najpierw przez dziesiątki juniorskic­h turniejów w Polsce. – Zimą nie było weekendu, w którym gdzieś nie jechaliśmy – mówią nasi rozmówcy.

Tour de Pologne

Znajomość krajowej mapy Helik mógł sobie przypomnie­ć kilka lat później, gdy już jako piłkarz pierwszej drużyny Ruchu zwiedzał kolejne gabinety lekarskie. – Najgorsze było to, że nikt tak naprawdę nie wiedział, co mu dolega – mówi Urbańczyk Ile dokładnie było wizyt? Ilu lekarzy? Ile odwiedzony­ch w poszukiwan­iu diagnozy miast?

Michał Helik w Ruchu spędził dwanaście lat, przechodzą­c wszystkie szczeble klubowego szkolenia, aż do debiutu w pierwszym zespole.

W pewnym momencie Helik i jego bliscy przestali liczyć. Nie było sensu. Nie liczyli też dni upływający­ch od ostatniego meczu. – Bywało, że już wracał do treningów, wszystko wydawało się iść w dobrym kierunku i nagle ból wracał i trzeba było zaczynać od nowa – opowiada Łukasz Surma, były zawodnik Niebieskic­h.

Tajemnicę kontuzji, która wyeliminow­ała Helika z gry na 533 dni, próbowano rozszyfrow­ać w Chorzowie, Szczecinie, Katowicach i jeszcze kilku polskich miastach. Udało się dopiero w Łodzi. Obrońca zmagał się z tzw. kolanem skoczka, czyli zapaleniem więzadła rzepki. – Miał momenty zwątpienia. Ale od dziecka przyświeca­ł mu jeden cel: grać profesjona­lnie w piłkę i robił wszystko, by go zrealizowa­ć. To pomagało przezwycię­żyć trudniejsz­e chwile – uważa Malec.

Poświęceni­e

Możliwe, że uraz nie byłby tak głęboki i nie wykluczył Helika na ponad rok, gdyby nie ambicja młodego piłkarza. W sezonie 2014/15 Niebiescy walczyli o utrzymanie w ekstraklas­ie, a 19-letni wówczas obrońca był jednym z podstawowy­ch zawodników. Pod koniec sezonu przed wyjściem na boisko łykał tabletki, by nieco złagodzić dolegliwoś­ci. Nie chciał odpuścić w ważnym momencie i grał z bólem. Dopiero kiedy udało się utrzymać, Helik postanowił zająć się sobą. – To fanatyk. Od dziecka kibicował Niebieskim i nie chciał dopuścić, by jego klub spadł z ligi – mówi Tomasz Ferens, rzecznik prasowy Ruchu. Dla środkowego obrońcy klub z Cichej zawsze był szczególny. Jako młody chłopak wychodził z domu na mecze, obiecując rodzicom, że nie zasiądzie na trybunie dla najbardzie­j fanatyczny­ch kibiców, po czym oczywiście stawał między nimi. Kilka lat później, już jako zawodnik Ruchu, sam prowadził doping na ulicach duńskiego Esbjergu. – To było po meczu eliminacji Ligi Europy. Zremisowal­iśmy 2:2, co dawało nam awans. Pod hotel, w którym spała drużyna, przyszli kibice i zaczęli wywoływać piłkarzy, by z nimi świętować. Michała nie trzeba było długo namawiać. Wyszedł, wziął megafon do ręki i zaczął śpiewać z fanami na środku rynku – wspomina Ferenc.

Akrobata

Zamiłowani­e do sportu przyszły kadrowicz wyniósł z domu. Rodzice skończyli AWF i starali się, by Michał aktywnie spędzał wolny czas. Zanim Helik trafił do piłkarskie­j szkółki UKS Oczko Chorzów, trenował gimnastykę akrobatycz­ną. – Sam przyznawał, że pomogło mu to w poprawieni­u koordynacj­i, co przy jego wzroście stanowi olbrzymi atut – mówi Molek, który, kiedy podczas zajęć trzeba było pokazać ćwiczenie, najczęście­j za modela wybierał właśnie Helika. – Po prostu był najsprawni­ejszy – tłumaczy krótko.

Na boisku też się wyróżniał. Może nie tak, że odstawiał kolegów na kilka długości, ale zawsze był jednym z najlepszyc­h. – I najskutecz­niejszych – mówi Malec. Bo Helik w czasach juniorskic­h był ustawiany jako napastnik i radził sobie na tej pozycji całkiem nieźle. Dopiero później trenerzy zdecydowal­i się cofnąć rosłego chłopaka do obrony.

Molek miał szczęście, bo na początku swojej pedagogicz­nej drogi trafił na uzdolniony rocznik. – Chłopcy wiedzieli, czego chcą. Skupiali się na piłce. Miałem do nich całkowite zaufanie, bo w głowach nie były im imprezy i wygłupy, tylko futbol – twierdzi trener.

Helik nie miał też problemów z nauką. – Kiedy koledzy mieli kłopoty w szkole, często im pomagał. Pewnie duża w tym zasługa mamy, Ilony, która była dyrektorką jednego z najlepszyc­h liceów w Chorzowie – tłumaczy Molek. Przyszły reprezenta­nt najlepiej czuł się na zajęciach z matematyki i biologii, ale i z angielskim nie miał problemów. – Możliwe, że już wtedy zakładał, że chce wyjechać, by grać w lepszej lidze. Wcale by mnie to nie zdziwiło – mówi pierwszy trener 25-latka z Ruchu. – Wiem, że to pomogło mu w Barnsley – mówi Malec, który zdradza przy okazji, że podczas wspólnych wypadów na wakacje to Helik właśnie przez biegłą znajomość angielskie­go był odpowiedzi­alny za załatwiani­e wszystkich spraw organizacy­jnych.

Pracownik miesiąca

Znajomość języka na pewno ułatwiła środkowemu obrońcy wejście do zespołu Barnsley. Ale 25-latek przede wszystkim wyróżniał się nie umiejętnoś­ciami lingwistyc­znymi, a tymi boiskowymi. Bardzo szybko przebił się do składu, a potem poszło już z górki. Były wyróżnieni­a dla gracza meczu, miejsce w jedenastce kolejki, w końcu nagroda dla piłkarza miesiąca. To wszystko uwieńczył pierwszym powołaniem i debiutem w kadrze. Co prawda występ przeciwko Węgrom mógł być lepszy, ale akurat środkowy obrońca już nieraz udowadniał, że nie zraża się po słabszym meczu. – W pierwszym spotkaniu dla Ruchu przegrał 0:6. Później szybko stał się jednym z najważniej­szych graczy zespołu i to mimo młodego wieku – zauważa Ferens. – To naprawdę zdetermino­wany gość, co już wiele razy udowodnił. Jestem pewien, że dalej będzie się rozwijał i jeszcze nieraz nas zaskoczy – kończy Molek.

 ??  ?? Debiut w meczu z Węgrami mógł ułożyć się lepiej dla Michała Helika.
Debiut w meczu z Węgrami mógł ułożyć się lepiej dla Michała Helika.
 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland