Cud, którego nie było
Trudno ocenić start nowego selekcjonera w kadrze. Mimo zaledwie czterech punktów w trzech starciach eliminacji MŚ ostra krytyka Paulo Sousy byłaby po prostu nie w porządku. Pracę z reprezentacją rozpoczął przecież „przed chwilą”. Jeśli ktoś się łudził, że od razu odmieni grę Biało-czerwonych jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w środowy wieczór chyba pozbył się tych złudzeń. Sousa nie jest magikiem. Bardzo podoba mi się to, że selekcjoner ma na kadrę określony pomysł i nie boi się go wdrażać, nawet jeśli płaci za to teraz wysoką cenę. Pytanie tylko, czy ten pomysł zaprowadzi nas w przyszłym roku do Kataru. Jest ono o tyle zasadne, że już na starcie droga na mundial zrobiła się bardzo stroma. Tym bardziej szkoda, że nie udało się na Wembley utrzymać remisu.
Przez niecałą godzinę angielscy kibice zapewne czuli w środowy wieczór to, co my podczas starcia z Andorą. Niby nie zachwycaliśmy, niby graliśmy za wolno, ale wiadomo było, że prędzej czy później piłka raczej wpadnie do siatki. A po strzeleniu gola wydawało się, że można trochę zwolnić i oszczędzić siły, bo przecież graliśmy ze słabeuszem, który nam nie zagrażał.
WAnglii przed przerwą to my byliśmy takim słabeuszem. Statystami, którzy przyjechali popatrzeć z pierwszego rzędu, jak się gra w piłkę na dużo wyższym poziomie. Chciałoby się napisać, że w pierwszej połowie zaprezentowaliśmy na Wembley obronę Częstochowy, ale Jasną Górę oddzielał od Szwedów solidny mur, a myśmy postawili przed Anglikami drewniany, dziurawy płotek, który przewrócił się przy pierwszym silniejszym podmuchu wiatru. Michał Helik udowodnił, że na pierwszy skład reprezentacji jeszcze za wcześnie i Sousa musi szukać na ten moment innych rozwiązań. W polskiej ekipie błysnęli za to ci, którzy zbierali ostatnio cięgi. Jakub Moder zaliczył bardzo słabe zawody na Puskas Arenie, no to w środę strzelił pięknego gola. Wojciech Szczęsny mógł się naczytać, że dawno nie zagrał w reprezentacji bardzo dobrego meczu. No to zagrał.
Znów pokazaliśmy dwa oblicza. Niby, jak mawiał Kazimierz Górski, bramki są dwie, ale przez godzinę graliśmy na jedną. Mieliśmy małą powtórkę z Budapesztu, gdzie też fatalnie weszliśmy w mecz, tyle że z Londynu wracamy bez punktów.
Po pierwszych spotkaniach eliminacyjnych nie potrafię zrozumieć jednej rzeczy – jak to możliwe, że w tak ważnych spotkaniach arbitrowi nie pomaga system VAR? Nie piszę tego w odniesieniu do rzutu karnego dla Anglików (według mnie jak najbardziej się należał). Mam natomiast wątpliwości co do sytuacji, w której Harry Maguire zagrał ręką w polu karnym. To lekki absurd, że gdy gra toczy się o bilety na mundial, sędzia nie może w takiej sytuacji skorzystać z podpowiedzi albo podbiec do monitora. I wcale nie chodzi o to, że być może w środę byśmy na tym skorzystali. Skoro VAR się sprawdza, powinien być w takich meczach używany. Koniec. Kropka.
Niedosyt i nadzieja – głównie te dwa uczucia towarzyszą mi po marcowym „trójmeczu”. Niedosyt – bo gdybyśmy wyrwali na Wembley punkcik, Anglicy nie odjechaliby nam już na starcie. Nadzieja – bo widzieliśmy łącznie kilkadziesiąt minut dobrej, szybkiej gry, do której dąży Sousa. Nie mam pojęcia, czy wyleczy naszą reprezentację, ale wierzę, że pacjent będzie niedługo w dużo lepszym stanie. Nawet jeśli operacja musi być przeprowadzana bez znieczulenia.