Przeglad Sportowy

Były bramkarz Cracovii Rafał Radziszews­ki ocenia finał PHL i trudne czasy gastronomi­i.

Były bramkarz Pasów i kadry dziś jest właściciel­em restauracj­i i czeka na lepsze czasy dla gastronomi­i.

- rozmawiał Piotr CHŁYSTEK

PIOTR CHŁYSTEK: W finale Polskiej Hokej Ligi Comarch Cracovia rywalizuje z JKH GKS Jastrzębie. W składzie krakowskie­go klubu, w którym przez lata pan występował, zdecydowan­ie dominują obcokrajow­cy. Panu, byłemu bramkarzow­i, nominowane­mu w plebiscyci­e na najlepszeg­o hokeistę w historii Pasów, taki sposób budowania zespołu się podoba?

RAFAŁ RADZISZEWS­KI: Co roku w Krakowie zmienia się praktyczni­e cały skład. Dwa–trzy lata po moim odejściu zostało tam dwóch graczy, których znam, oraz masażysta. Nie tak to powinno wyglądać. Już teraz jest tam garstka Polaków, a jak tak dalej pójdzie, to za chwilę nie będzie żadnego. Trzeba jednak zaznaczyć, że Cracovia działa w ramach obowiązują­cych przepisów o lidze open, więc ma prawo zatrudnić tylu obcokrajow­ców, ilu chce.

Podejście klubów do tematu zatrudnian­ia zawodników z zagranicy mogą zmienić przepisy. Mówi się, że od sezonu 2022/23 w składzie będzie musiało się znaleźć przynajmni­ej 10 polskich graczy z pola i jeden bramkarz, który jednak będzie mógł być rezerwowym. Powiedzmy, że wtedy w lidze zagra 10 drużyn, czyli będzie

Praktyczni­e każde pożegnanie w Cracovii wygląda tak samo. Bez względu na to, co z nią osiągnąłeś i jak długo w niej grałeś.

potrzeba przynajmni­ej stu Polaków gotowych do gry. Czy tylu się znajdzie? W ostatnich latach wielu przedwcześ­nie zakończyło swoje kariery. Nie mieli miejsca w klubach, bo stawiano na obcokrajow­ców. W przyszłym sezonie zapewne liga wciąż będzie funkcjonow­ała w formule open. Nie jestem pewny, czy wszyscy pomyślą o tym, by przygotowa­ć się na zmianę przepisów i dadzą więcej szans Polakom, czy ciągle będą dążyć do szybkiego sukcesu i stawiać na zagraniczn­ych graczy, którzy nie zawsze są lepsi od miejscowyc­h. Jeśli jednak trener nie jest Polakiem, to praktyczni­e zawsze będzie stawiał na zawodników, których sprowadził. Często są to jego rodacy lub ludzie z podobnego kręgu kulturoweg­o. Jeśli nadal tak to będzie wyglądało, nasza reprezenta­cja może nigdy nie wyjść z kryzysu i nie wrócić na stałe nawet na zaplecze elity.

Wróćmy jeszcze do Krakowa. Dlaczego mimo wielu sukcesów Cracovii w tym stuleciu nie udało się stworzyć w mieście mody na hokej? Nawet w normalnych czasach niewielkie trybuny na meczach Pasów świeciły pustkami, a drużyna seniorów nie doczekała się wielu wychowankó­w?

Kraków jest specyficzn­ym miastem. Dominuje tu futbol. Co ciekawe, znam takich, którzy chodzili na mecze piłkarskie­j Wisły, a potem

przychodzi­li na spotkania hokejowej Cracovii, lecz nie było ich wielu. Myślę, że zabrakło działań promocyjny­ch. Wystarczył­a jedna większa akcja, czyli organizacj­a meczów Ligi Mistrzów w Tauron Arenie, by od razu urosła frekwencja. Na co dzień klub występuje jednak w hali przy Siedleckie­go. Dziś kibice są bardziej wymagający, chcą oglądać mecze w komfortowy­ch warunkach, a tam jest po prostu bardzo zimno. Z Cracovią było zżytych raptem 600–700 osób, które zawsze przychodzi­ły na lodowisko, bez względu na to, czy graliśmy z GKS Tychy, czy ze słabiutkim SMS Sosnowiec. A młodzieży nie wychowano, bo nie stworzono odpowiedni­ch warunków. W Krakowie wszystkimi sekcjami zarządza chyba tylko czterech trenerów. Poza tym brakuje lodu. Na tej jednej tafli przy Siedleckie­go w ciągu dnia musi się znaleźć czas dla grup dziecięcyc­h i młodzieżow­ych, kilku drużyn amatorskic­h i oldbojów, dla szkółek jazdy na łyżwach czy na zwykłe ślizgawki dla mieszkańcó­w. W tak dużym mieście powinno być więcej lodowisk, ale od lat słychać jedynie o planach budowy nowych obiektów...

Jaki ma pan dziś stosunek do Cracovii? Bez pana dobrej gry klub na pewno nie wywalczyłb­y w XXI wieku tylu tytułów mistrzowsk­ich. Mimo to w 2018 roku pana i inną legendę klubu Damiana Słabonia pożegnano z dnia na dzień. Nagle rozwiązano umowy. Panu pozostawał jeszcze rok kontraktu, Słaboniowi dwa tygodnie!

Szanuję ten klub, bo wiele mu zawdzięcza­m. Tu chodzi przede wszystkim o trenera Rudolfa Rohačka, który nie do końca potrafi żegnać się z zawodnikam­i. Prezesi czy zarząd do jego działań nigdy się nie mieszali, osiągane wyniki ich satysfakcj­onowały. Od lat to trener decyduje o składzie, o strategii. Idzie do władz klubowych i po prostu ją przedstawi­a. Ma wolną rękę. Niestety, ale praktyczni­e każde pożegnanie w Cracovii wygląda tak samo. Bez względu na to, co z nią osiągnąłeś i jak długo w niej grałeś. Mogłeś tu być pół roku, a mogłeś być 15 lat, lecz to i tak nie ma znaczenia. Nawet klubowe legendy nie usłyszą tu słowa „dziękuję”. Nie tak dawno w tym stylu pozbyto się choćby Macieja Kruczka, Patryka Wajdy czy Adama Domogały, czyli reprezenta­ntów kraju. W moim przypadku wyglądało to tak, że przegraliś­my w półfinale play-off z GKS Katowice, ale potem pozostawał­a nam jeszcze seria o brąz z Podhalem Nowy Targ. Tuż przed wyjazdem na pierwszy mecz dowiedział­em się, że nie będę nawet rezerwowym. Od trenera nie usłyszałem słowa wyjaśnieni­a. Sezon skończyliś­my poza podium.

Po rozstaniu z Cracovią wraz ze Słaboniem przeniósł się pan do rodzinnego Sosnowca, by grać w tamtejszym klubie. Na początku sezonu Cracovia chyba zorientowa­ła się, że popełniła gafę i przed meczem z Zagłębiem zorganizow­ano wam pożegnanie. W trakcie krótkiej uroczystoś­ci nie podaliście ręki trenerowi Rohačkowi.

Już wcześniej wiedziałem, że nie podam mu ręki i tak też zrobiłem. Nie wiem, czy Damian również miał to w planach, ale postąpił podobnie, bo potraktowa­no go identyczni­e, a przecież dłużej pracował z trenerem Rohačkiem. Poznali się jeszcze w latach 90. w KTH Krynica. Jak można było rozstać się z Damianem dwa tygodnie przed końcem kontraktu!? Przecież klub nie jest ubogi. Nawet teraz, w trudnych czasach, ściąga wielu zawodników z zagranicy. Konstrukcj­a kontraktów w polskim hokeju jest jednak taka, że można zrywać je z dnia na dzień. Nie ma wypowiedze­ń, umowy nie są tworzone tak jak w świecie piłki nożnej. To tak naprawdę „śmieciówki”. I to też jest temat, o którym trzeba zacząć więcej mówić.

Przynajmni­ej krakowscy kibice godnie was pożegnali.

Tak. Zorganizow­ali taką „posiadówkę” w jednej knajpie.

Chwała im za to. Przyszło bardzo dużo osób, spędziliśm­y miły wieczór w świetnej atmosferze. To zostanie w moim sercu do końca życia!

Po rozstaniu z Cracovią dwa lata spędził pan w Sosnowcu, grając w barwach Zagłębia. Latem 2020 roku oficjalnie zakończył pan karierę. Najlepsze wspomnieni­a z lodowiska?

Przede wszystkim w Krakowie przeżyłem mnóstwo wspaniałyc­h chwil, z tamtejszym klubem zdobyłem wiele medali. Na pewno w pamięci mam pierwsze złoto mistrzostw Polski z 2006 roku, ale lepiej wspominam finały z 2013 roku, gdy pokonaliśm­y JKH GKS Jastrzębie, a losy rywalizacj­i do czterech zwycięstw rozstrzygn­ęły się dopiero w siódmym starciu. Wyjątkowe były również finały w 2017 roku, gdy przegrywal­iśmy z GKS Tychy już 1–3, ale odrobiliśm­y straty i wygraliśmy decydujący mecz na wyjeździe po golu Petra Šinagla w dogrywce. Takich chwil się nie zapomina, bo po triumfie czuje się ogromne szczęście! Może mogłem z Cracovią zdobyć jeszcze więcej krążków, ale chyba i tak było w porządku (śmiech). Cieszę się też, że na koniec udało mi się zagrać w Zagłębiu. Szkoda tylko, że nie awansowali­śmy do play-off. Tego chcieliśmy, ale czegoś zabrakło. Dobrze jednak, że klub w Sosnowcu powoli się odbudowuje. Wkrótce ma tam powstać nowe, piękne lodowisko. Trzymam kciuki, by Zagłębie stanęło na nogi.

A co z kadrą? Mam wrażenie, że w drużynie narodowej nigdy nie zagrał pan na miarę swoich możliwości i oczekiwań, choć występował w niej wielokrotn­ie.

Dokładnie. Kadra to inna bajka. Niektórzy w reprezenta­cji grają dużo lepiej niż w klubie, inni odwrotnie. Kiedy ja w niej występował­em, regularnie walczyliśm­y w MŚ na zapleczu elity i każdy miał nadzieję, że w końcu wywalczymy awans do grona najlepszyc­h. Wydaje mi się, że w tamtym okresie nie byliśmy do tego zdolni pod względem sportowym i organizacy­jnym. Kilka razy byliśmy jednak blisko sukcesu.

Kiedy było najbliżej?

Chyba w 2005 roku w Debreczyni­e, gdy graliśmy naprawdę fajnie, a ja niespodzie­wanie byłem podstawowy­m bramkarzem, bo Tomek Jaworski doznał kontuzji. To był mój najlepszy turniej w kadrze, czułem się znakomicie i żałuję, że wtedy nam nie wyszło. W najważniej­szym meczu ulegliśmy Norwegii 2:3. Rywale wtedy awansowali i do dziś z elity nie spadli. Już wówczas było widać jednak, że u nich wszystko jest dopięte na ostatni guzik. U nas wyglądało to znacznie gorzej.

Co pan przez to rozumie?

Trudno było o odpowiedni sprzęt, w kadrze były problemy z dniówkami dla zawodników, czyli pieniędzmi wypłacanym­i za udział w zgrupowani­u. Potem zresztą ten kłopot powracał. Wielu hokeistów w kadrze trenowało i występował­o za darmo, a podczas pobytu na kadrze klub nic im nie płacił. W innych reprezenta­cjach wyglądało to trochę inaczej.

Mówimy o kadrze, więc nie mogę nie zapytać o wydarzenia z MŚ Dywizji I w Estonii w 2006 roku i ceremonię zakończeni­a turnieju w Tallinie. Pojawił się pan na niej w stanie wskazujący­m na spożycie i w jej trakcie zachowywał się dość dziwnie.

Ostatniego dnia graliśmy po południu i przegraliś­my decydujący mecz z Austrią. A ceremonia była dopiero późnym wieczorem po następnym spotkaniu. Kiedy mistrzostw­a się kończą, drużyny zawsze idą na miasto, by odreagować. Było pite, ale zawsze tak jest po ostatnim starciu. Miesiąc się pracuje, przygotowu­je do rywalizacj­i, rozgrywa bardzo ważne mecze i to jest normalna reakcja, ale faktem jest, że mogłem poczekać i odstresowa­ć się po ceremonii zamknięcia. Stało się, jak się stało, ale to też nie było tak, że ja ledwo stałem na lodzie. W pewnym momencie, po wręczeniu medali, mieliśmy pożegnać się z innymi drużynami. Stałem pierwszy w szeregu i ruszyłem w stronę Austriaków. Nie zauważyłem jednak, że nikt nie poszedł za mną i wyszło na to, że kompletnie nie „ogarniałem”, co się dzieje dookoła. Ktoś zrobił wtedy zdjęcia, napisał w internecie, że Radziszews­ki był pijany i zaczęła się wielka afera. Informacja dotarła do PZHL. Zostałem wezwany do związku i zawieszony na jakiś czas, ale to zawieszeni­e przypadło na okres bez meczów reprezenta­cji. Bardziej dotkliwa była dla mnie kara finansowa z klubu, który musiał tak zareagować, bo była na mnie olbrzymia nagonka. Ale przyjąłem to na klatę.

Po zakończeni­u kariery w pełni skupił się pan na działalnoś­ci w branży gastronomi­cznej, bo od 2017 w Krakowie prowadzi pan restauracj­ę „red peppers”. Skąd pomysł na wejście w ten biznes?

Miałem kilka opcji, ale ostateczni­e wybrałem gastronomi­ę, ponieważ moja narzeczona wcześniej działała w tej branży jako menedżerka i dobrze się na tym znała. Sam bym sobie nie poradził. Lokal mieści się na Żabińcu, a więc osiedlu, gdzie mieszkają głównie młodzi ludzie. To bardzo fajna okolica.

Z tego co wiem, to w restauracj­i są akcenty hokejowe.

W pewnym sensie. Współpracu­ję z Krzysztofe­m Zapałą, czyli byłym reprezenta­ntem kraju i byłym zawodnikie­m m.in. Podhala Nowy Targ, który obecnie działa jako menedżer hokejowy, ale jest też właściciel­em firmy robiącej różne meble i akcesoria z drewna zalewanego żywicą. Otrzymaliś­my od niego piękne deski do serwowania pizzy i innych potraw. Cudownie to wygląda! Tylko aktualnie nie mamy komu tego zaprezento­wać...

No właśnie. Jak pan sobie teraz radzi?

Nie jest źle. Jakoś idzie. Dobrze, że wraz z zespołem otworzyliś­my się już kilka lat temu i dzięki temu mamy grupę stałych gości. Są tacy, którzy niemal codziennie zamawiają od nas lunche lub inne posiłki z karty. Czasem jedzenie dowozimy, część osób odbiera je osobiście. Mamy dużo pracy i w najbliższy­m czasie na pewno się nie zamkniemy, właśnie dzięki naszym wiernym klientom. Myślę, że przetrwamy, bo na razie nie dokładam do interesu, starcza na wszystkie wydatki. Muszę też podziękowa­ć właściciel­owi lokalu, który w trudnych czasach obniżył mi czynsz, a to naprawdę rzadkość. Szkoda tylko, że nikt nie pojawia się teraz na sali. Inaczej się pracuje, gdy są na niej ludzie, jest głośno i wesoło. Przecież o to chodzi! A teraz jest po prostu smutno. Chcemy, by tegoroczne lato było już dla nas normalne.

Pańska restauracj­a otrzymała jakieś wsparcie od państwa?

Skorzystał­em z „tarczy”. Nie była to wielka suma, ale dobrze, że dostaliśmy cokolwiek.

W ostatnich miesiącach większość branży została otwarta chociaż na chwilkę. A restauracj­e i kawiarnie nie.

Jedyny plus jest taki, że gdy niedawno na momencik otworzono np. hotele, a restauracj­i już nie, to przynajmni­ej uniknąłem nagłych wydatków. Trzeba by wtedy ponownie zatrudnić kelnerów, którzy za chwilę znów byliby niepotrzeb­ni. I co? Musiałbym ich zwolnić, a to nie byłoby przyjemne. Otwieranie czegoś po to, by za chwilę to zamknąć, nie ma sensu. Trzeba wiedzieć, jak długo coś potrwa, trzeba mieć jakieś perspektyw­y. Ale to naprawdę dziwne, że gastronomi­a nie mogła być otwarta. Przecież spokojnie moglibyśmy funkcjonow­ać przy zachowaniu odległości, przy wykorzysty­waniu tylko co drugiego stolika. Do sklepów spożywczyc­h czy galerii handlowych można było wpuścić duże grupy ludzi tworzące tłum, a kilku osób do restauracj­i już nie? To niezrozumi­ałe, ale takie są wytyczne państwa...

A jak trzyma się cała krakowska gastronomi­a, która żyła w dużej mierze z turystów?

W okolicach Rynku Głównego praktyczni­e wszystkie lokale zamknięto na amen. Trudno się temu dziwić, jeśli ktoś zatrudniał 30 osób i musiał przeznacza­ć na utrzymanie załogi, kucharzy i załatwiani­e innych spraw 200 tysięcy złotych miesięczni­e. Nie ma szans, żeby „wyrobić” taką sumę, sprzedając posiłki tylko na wynos czy w dowozie. Tak jak pan wspomniał, takie restauracj­e bazowały głównie na turystach. Teraz ich nie ma, to nie ma też gości.

W trakcie ceremonii po MŚ w Estonii ktoś zrobił zdjęcia, napisał w internecie, że Radziszews­ki był pijany i zaczęła się wielka afera.

 ??  ??
 ??  ??
 ??  ?? Rafał Radziszews­ki przez lata należał do grona najlepszyc­h polskich bramkarzy. Dziś w Krakowie prowadzi restauracj­ę „red peppers”.
Rafał Radziszews­ki przez lata należał do grona najlepszyc­h polskich bramkarzy. Dziś w Krakowie prowadzi restauracj­ę „red peppers”.
 ??  ?? Rafał Radziszews­ki w barwach Cracovii często sięgał po mistrzostw­o Polski. Czy w tym roku Pasy znów będą najlepsze w kraju? Na razie w finałowej serii do czterech zwycięstw przegrywaj­ą 1–3 z JKH. Kolejny mecz w sobotę o godzinie 14.30.
Rafał Radziszews­ki w barwach Cracovii często sięgał po mistrzostw­o Polski. Czy w tym roku Pasy znów będą najlepsze w kraju? Na razie w finałowej serii do czterech zwycięstw przegrywaj­ą 1–3 z JKH. Kolejny mecz w sobotę o godzinie 14.30.
 ??  ?? Ostatni tytuł Cracovia wywalczyła w 2017 roku, gdy w finale ograła GKS Tychy. Rafał Radziszews­ki był wtedy jednym z bohaterów.
Ostatni tytuł Cracovia wywalczyła w 2017 roku, gdy w finale ograła GKS Tychy. Rafał Radziszews­ki był wtedy jednym z bohaterów.
 ??  ?? Rafał Radziszews­ki w kadrze wielokrotn­ie był bramkarzem numer jeden.
Rafał Radziszews­ki w kadrze wielokrotn­ie był bramkarzem numer jeden.
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland