Przełom Huberta Hurkacza na Florydzie. Miami jak Paryż dla Igi Świątek?
Dla Huberta Hurkacza impreza na Florydzie może być takim punktem zwrotnym, jak dla Igi Świątek French Open.
Wszystko to, co w ostatnich dniach i godzinach działo się na Florydzie, budowało nowego i znacznie większego Huberta Hurkacza. Przed nocnym półfinałem z Andriejem Rublowem (ATP 8) wrocławianin stoczył trzy boje z rywalami z pierwszej dwudziestki światowego rankingu. I wszystkie przeszedł suchą stopą. Szczególnie smakowało ostatnie zwycięstwo nad Stefanosem Tsitsipasem, odniesione w naprawdę niezwykłych okolicznościach. Wojownik z Hellady prowadził już 6:2, 2:0 i 40–15 i znajdował się o krok od drugiego przełamania. W tym momencie miał według Wojciecha Fibaka piłki meczowe. Polak obronił się genialnymi zagraniami, a później doprowadził rywala do furii. Ten po spotkaniu nie krył złości i narzekał przede wszystkim na stres.
Samowybuch
– Miałem go. Ten mecz był całkowicie pod moją kontrolą. Doszło jednak do samowybuchu, którego nie zdołałem opanować – analizował swoje poczynania. – Nie musiałem robić nic ponad właściwym zarządzeniem moimi gemami serwisowymi. Ta zapaść absolutnie nie powinna się zdarzyć – rozpaczał po niespodziewanej klęsce. Za mało, a właściwie nic, mówił jednak o klasie Huberta. A powinien. Bo to ona zdecydowała o takim, a nie innym wyniku spotkania.
– Hurkacz przeszedł w turnieju na Florydzie głęboką metamorfozę. Przypomina mi się dawna sytuacja z Gustavo Kuertenem z French Open. Nie miał dużego nazwiska, nikt nie widział go w gronie kandydatów do zwycięstwa w turnieju. Tyle że gdy zobaczyłem wtedy parę jego zagrań, od razu wiedziałem, że ten facet przyjechał całkowicie odmieniony. Po sukces. Tu mamy do czynienia z podobną sytuacją – uważa Fibak.
O tym, że 24-latek z Dolnego Śląska jest zdolny wygrywać pojedyncze spotkania z gwiazdami, wiedzieliśmy od dawna. Teraz jednak z zawodnika meczowego stał się turniejowym. Czyli nie ścina pojedynczych drzew, a potrafi już wyrąbać całkiem solidny kawał lasu. Amerykańscy komentatorzy nazywają go też aligatorem. Ten drapieżnik to symbol Florydy, a Hurkacz właśnie w tym zakątku Stanów Zjednoczonych spisuje się najlepiej. W tym sezonie nie przegrał w słonecznym stanie spotkania, ma bilans 8 zwycięstw – 0 porażek, i dzięki tym sukcesom zapewnił sobie najwyższe w historii miejsce w rankingu ATP. Przed meczem z Rublowem ta życiówka oznaczała 27. miejsce, po ewentualnym sukcesie Hubi pomaszerowałby jeszcze dalej. Rywalizacja z Rosjaninem (syn boksera, wielbiciel Federera i Tysona, a także muzyki od Mozarta do Alana Walkera – 600 utworów w telefonie!) to było niezwykłe wyzwanie...
Odrodzona Bianca
Dla Hurkacza turniej w Miami może być takim samym przełomem, jakim dla Igi Świątek (na małym zdjęciu) okazał się Roland Garros. 19-letnia raszynianka po zamknięciu tego wydania zakończyła swój półfinał debla w kobiecej części imprezy. Razem z Bethanie Mattek-sands walczyła z Japonkami Shuko Aoyamą i Eną Shibaharą. W finale singla pań zmierzą się w sobotę broniąca tytułu sprzed dwóch lat Ashleigh Barty, która 6:3, 6:3 pokonała Jelinę Switolinę, oraz odrodzona Bianca Andreescu, minimalnie lepsza – 7:6(7), 3:6, 7:6(4) – od pogromczyni Naomi Osaki Marii Sakkari.