Idzie śladami mistrzyni
Na mecie maratońskich MP Aleksandra Lisowska odbierała gratulacje m.in. od Wandy Panfil.
Do Dębna Aleksandra Lisowska jechała bronić tytułu maratońskiej mistrzyni Polski i walczyć o minimum olimpijskie, które wynosiło 2:29.30. Wróciła do domu jako współrekordzista kraju z wynikiem jakiego nie uzyskała żadna Polka od 20 lat – 2:26.08. Jej trener Jacek Wosiek był pewny, że Lisowska jest w stanie wywalczyć przepustkę do Tokio, ale nie myślał o rekordzie kraju.
– Po tym biegu nie czuję niedosytu. Przede wszystkim chodziło o zdobycie olimpijskiego minimum. Start na igrzyskach to marzenie każdego zawodnika, ale też ważny cel dla trenera. W Dębnie udało się go zrealizować i to jest najważniejsze – mówi szkoleniowiec mistrzyni Polski.
Kiedy za metą Lisowska zobaczyła rezultat rozpłakała się. Poprawiła życiówkę o ponad 3 minuty. Od razu też dostała medal. Wręczyła go jej maratońska mistrzyni świata z 1991 roku Wanda Panfil. Triumfatorka słynnych biegów m.in. w Nowym Jorku, Londynie czy Bostonie jest też autorką najlepszego wyniku w historii polskiego maratonu – 2:24.18. Uzyskała go niemal dokładnie 30 lat temu wygrywając na bostońskiej trasie (nie spełniającej wszystkich standardów World Athletics, stąd tamtejsze wyniki nie są oficjalnie uznawane). – Kiedy dostawałam medal od Wandy Panfil miałam podwójne łzy w oczach. Nigdy wcześniej się z nią nie spotkałam, ale czytałam o niej, szukając informacji o tym jak trenowały dawne mistrzynie. Cieszę się, że mogłyśmy sobie porozmawiać – mówi Lisowska. Jednym z tematów był też oczywiście olimpijski występ w Japonii, gdzie Panfil sięgała po mistrzostwo świata. Maratończycy wystartują nie w Tokio, ale w oddalonym o 800 kilometrów Sapporo. W lecie w stolicy Japonii przewidywane są duże upały, dlatego organizatorzy zdecydowali się na taką zmianę. – Uważam, że warunki w Sapporo będą nawet gorsze niż w Tokio. Biegałam tam kiedyś półmaraton. Jest tam nieco wyżej i organizm trudniej to znosi. – mówi Wanda Panfil. TŁ