WIZERUNKOWA KLĘSKA
Chcieli pokazać, że mogą być świetnym gospodarzem mundialu w 2030 roku. Nie wyszło...
Kiedy już futbol wrócił do domu (to hasło musiało prędzej czy później paść, więc miejmy je już z głowy), to długo nie potrafił się z Londynem rozstać. Wszystkie mecze turnieju finałowego mistrzostw Europy wymagały dogrywki, dwa z nich kończyły się rzutami karnymi. Pod tym względem decydujące o losach EURO 2020 spotkania w stolicy Wielkiej Brytanii okazały się dużym sukcesem. Tego samego nie da się jednak powiedzieć o stronie organizacyjnej.
Skorumpowani ochroniarze
Ostatnia faza imprezy miała momentami twarz jednego z kibiców reprezentacji Anglii, który w niedzielę przed finałem na oczach dziesiątków rozbawionych przechodniów postanowił pod stadionem umieścić zapaloną racę… między swoimi pośladkami. Słowem: nie wszyscy potrafili zachować się przyzwoicie. Największy niesmak ostatniego dnia mistrzostw pozostawiły zamieszki przy wejściach na Wembley. Cały świat obiegły nagrania, jak zgraja kibiców bez biletów wyłamuje bramki i wbiega na teren stadionu. Jeden z angielskich znajomych opowiadał mi, że kilku jego kolegów wynalazło patent, jak obejrzeć na żywo oba półfinały i finał, nie zaprzątając sobie głowy zakupem wejściówek. Otóż podchodzili do ochroniarzy przed spotkaniem, robili smutną minę kota z filmu „Shrek” i tłumaczyli, że mają bilet, ale z powodu problemów technicznych nie chce się im załadować na telefon. Niektórzy ochroniarze dawali wiarę, inni do „zielonego światła” potrzebowali nieoficjalnej opłaty w wysokości np. 100 funtów i dopiero wtedy przepuszczali przez bramkę. Przed finałem chętnych do obejrzenia meczu było już zdecydowanie więcej i sytuacja wymknęła się spod kontroli. Do tego stopnia, że w pewnym momencie
zaczęli bić się między sobą. A po meczu część chuliganów rozładowywała złość rzucaniem butelkami w świętujących Włochów. Do zamieszek dochodziło zresztą nie tylko przed samym stadionem, ale także w mieście. Do ustawionej przy Trafalgar Square strefie kibica dziesiątki ludzi próbowało wedrzeć się bez wejściówki. Musiała interweniować policja, w wyniku czego co najmniej 19 funkcjonariuszy odniosło obrażenia. Widząc te obrazki dyrektor wykonawczy angielskiej federacji piłkarskiej Mark Bullingham nie wytrzymał i nazwał zakłócających porządek „pijanymi frajerami”. Przeprosił jednocześnie fanów, którzy legalnie nabyli bilety, ale ostatecznie nie weszli na trybuny, ponieważ utknęli w tłumie próbującym szturmować bramy stadionu.
Rząd uległ presji
Można zrozumieć to zdenerwowanie. Anglii niezwykle zależało, by pod każdym względem ich turniej był świętem.
Tym bardziej, że kraj z Wysp Brytyjskich będzie ubiegał się o organizację mistrzostw świata w 2030 roku. Anglicy chcieli gościć najlepsze drużyny świata już trzy lata temu, ale przegrali wyścig z Rosją. Tym razem bardzo zależy im na zwycięstwie i sprawna organizacja EURO 2020 miała odegrać w tym ważną rolę. A pamiętajmy, że istniała groźba, iż finał tegorocznych mistrzostw zostanie Londynowi odebrany i przyznany Budapesztowi, który nie wymagał od przyjaciół i sponsorów UEFA 10-dniowej kwarantanny po przylocie na miejsce. Stolica Wielkiej Brytanii początkowo była nieugięta, ale ostatecznie brytyjski rząd, mimo że wciąż zmaga się z dużym odsetkiem zakażeń koronawirusem (stan na poniedziałek to ponad 30 tysięcy nowych przypadków) uległ presji i zniósł obowiązek przymusowej izolacji dla VIP-ÓW, byle nie ponieść wizerunkowej porażki.
Tego się jednak nie dało zupełnie uniknąć. Wizerunek Ananglicy