Tour de Pogačar
Wyspany, pewny siebie, spokojny – słoweński lider Tour de France pędzi do Paryża po kolejny triumf.
Czułem się świetnie, naprawdę nie mogę się doczekać trzeciego tygodnia – powiedział Tadej Pogačar po niedzielnym etapie Tour de France. Uśmiechnięty, wyluzowany, pewny swoich sił. Lider i chyba powoli już zwycięzca tegorocznej edycji Wielkiej Pętli. Przed ostatnim tygodniem Słoweniec z UAE Emirates ma 5:18 s przewagi nad drugim Rigoberto Uranem. Kolarstwo w ostatnich sezonach jest szalone, dzieją się rzeczy niebywałe, ale trudno dzisiaj znaleźć kogoś, kto stawiałby na inne rozstrzygnięcie niż triumf 23-latka. Jeśli przegra to z kraksą albo innym nieprzewidywalnym zdarzeniem, bo od rywali jest mocniejszy. Przynajmniej dotąd nie widać nikogo, kto mógłby mu realnie zagrozić.
– Ekipa INEOS Grenadiers zaczęła dyktować mocne tempo dość wcześnie, ale ja czułem się dobrze i nie miałem problemów. Po prostu trzymałem się rywali. Nie martwiłem się brakiem pomocników, koledzy ochraniali mnie wcześniej. Najważniejsze było chłodzenie, miałem wodę. To był dobry dzień, nie miałem żadnych problemów – tłumaczył. Brytyjska ekipa faktycznie próbowała ostrym tempem sprawić trochę problemów liderowi, ale nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. I we wtorek nic nie powinno się zmienić. Drugi pirenejski etap wygląda na idealny dla ucieczki. Trudności przed celującymi w klasyfikację generalną będą w środę i czwartek. Piątek to już pewnie jazda dla sprinterów, sobota to niespełna 31 kilometrów indywidualnej walki z czasem, a w niedzielę jazda do Paryża. Tak naprawdę są więc trzy okazje, aby reszta mogła coś zmienić, choć na razie nikt nie wygląda, jakby w to wierzył. A Tadej spokojnie jedzie po drugi z rzędu triumf w TDF. Przed rokiem wyszarpał go rodakowi Primožowi Rogličowi na przedostatnim odcinku, podczas czasówki i można było mówić o sensacji, bo Pogačar pojechał spektakularnie. Teraz sensacją stałaby się jego porażka. I łatwiej wyobrazić sobie, że Tadej wygra wyścig z większą przewagą od Vincenzo Nibaliego w 2014 roku, kiedy Włoch miał w Paryżu czas lepszy o 7:37 od drugiego Jeana-christophe Perauda niż to, że ktoś się do niego zbliży. Słoweniec w każdym razie śpi spokojnie. Sam to zresztą zapowiedział. – Mam nadzieję, że pośpię tak długo, że moje ciało będzie obolałe od leżenia w łóżku – żartował przed wczorajszym dniem przerwy. We wtorek znowu bierze się za robotę, zostało kilka dni do celu.
KAMIL WOLNICKI