Do Przodu Polska!
Polscy wioślarze są już w Japonii, ale jeszcze nie w wiosce olimpijskiej. Przedstawiciele tej dyscypliny od igrzysk w Sydney w 2000 roku zawsze zdobywali przynajmniej jeden medal.
Tor regatowy Naganuma w miejscowości Tome przed igrzyskami gości reprezentację Polski w wioślarstwie. Od Tokio to miejsce jest oddalone o ponad 400 kilometrów, co jeszcze dodatkowo wydłużyło podróż naszych zawodników. Trwała prawie 26 godzin, choć sam lot tylko 10,5, a reszta to wszelkie procedury i przejazd autobusem do ośrodka treningowego. Zawodników przywitały napisy w rodzimym języku „Witamy w Mieście Tome” i „Do Przodu Polska!”. Z lokalnymi atrakcjami nasi zapoznać się nie mogą, bo poza treningami muszą spędzać czas tylko w swoich pokojach, co gospodarze tłumaczą ochroną przed zakażeniami koronawirusem. Biało-czerwoni przeniosą się do wioski olimpijskiej (gdzie warunki i zasady będą podobne) w najbliższy poniedziałek, czyli cztery dni przed rozpoczęciem startów.
Panie i panowie!
Od 2000 roku na każdych igrzyskach wioślarze dokładali do dorobku olimpijskiego przynajmniej jeden krążek. Najpierw byli to panowie, a w dwóch ostatnich imprezach panie. Teraz trudno ocenić, czy większe szanse mają osady żeńskie czy męskie. Nie należy wykluczać sytuacji, w której obie płcie wywalczą przynajmniej po jednym medalu. Przewaga mężczyzn polega na tym, że do Japonii poleciało 12 zawodników pływających w czterech łódkach. A w ostatnich mistrzostwach świata w 2019 roku to oni wywalczyli trzy krążki. Wtedy w Ottensheim w Austrii na najwyższym stopniu podium stała czwórka bez sternika w składzie Marcin Brzeziński, Mikołaj Burda, Michał Szpakowski i Mateusz Wilangowski. Wszyscy są bardzo doświadczeni i byli już na igrzyskach, ale do tej pory startowali w ósemce, której przez lata ciągle czegoś brakowało do strefy medalowej. Zmiana osady przyniosła nowe otwarcie i sukcesy. W ubiegłym roku MŚ odwołano z powodu pandemii, a w ME czwórka bez sternika wywalczyła brąz. W tegorocznych była piąta, ale mającego problemy zdrowotne Brzezińskiego zastąpił wtedy Łukasz Posyłajka. W stanowiącym ostatni sprawdzian przed igrzyskami Pucharze Świata w Sabaudii Polacy zajęli trzecie miejsce. – Mamy marzenia, które mogły rosnąć jeszcze bardziej przez ten rok, gdy czekaliśmy na igrzyska. Marzenia są duże. Jedziemy pełni optymizmu, chcemy walczyć o jak najlepsze lokaty. Nie składamy jednak żadnych obietnic. Możemy tylko powiedzieć, że damy z siebie wszystko – powiedział Brzeziński. Oprócz czwórki bez sternika w męskiej części kadry są czwórka podwójna, dwójka podwójna oraz dwójka podwójna wagi lekkiej.
Medalistki na starcie
Wśród pań wystartują tylko dwie polskie osady, ale obie mające w składzie medalistki olimpijskie z Rio de Janeiro.
Agnieszka Kobus-zawojska, Maria Springwald (teraz Sajdak) i Monika Ciaciuch (teraz Chabel) zdobyły w Brazylii brązowe krążki, wiosłując wraz z Joanną Leszczyńską w czwórce podwójnej. W osadzie zostały tylko Kobus-zawojska i Sajdak. Leszczyńska już nie pływa, Ciaciuch przesiadła się do czwórki bez sternika. Stawała w niej na podium, ale w ostatnich MŚ była wraz z koleżankami czwarta, a w ME 2020 i 2021 startowała w finale B.
Czwórka podwójna to natomiast stały dostarczyciel medali. W 2018 roku po złotych medalach ME i MŚ Polki zostały nawet wybrane kobiecą osadą roku. W ubiegłym roku wywalczyły brąz ME, a w obecnym sezonie były siódme, ale Kobus-zawojską z powodów zdrowotnych zastąpiła wtedy Katarzyna Boruch. Potem zawodniczki trenera Jakuba Urbana ominęły pierwszy PŚ, zaś w kolejnych było coraz lepiej z trzecim miejscem na koniec. – Nie ma co się czarować, że będziemy walczyć o piąte czy dziesiąte miejsce. Wiadomo, wiemy jak się robi medale. Chcemy to powtórzyć i zdobyć najlepiej złoto – podkreśliła Katarzyna Zillmann.
To nie jest „magia świąt”
Dla olimpijskiej debiutantki nietypowa forma rozgrywania zawodów z licznymi obostrzeniami, protokołami bezpieczeństwa oraz brakiem kibiców nie ma wielkiego wpływu na odbiór igrzysk.
– Czuję ogromną radość, że się tam wybieram. Jadę do Tokio, aby wykonać swoje zadanie. To nie jest jakaś magia świąt, żeby to przeżywać. Myślę, że skoro tak się ułożyło, to tak musi być. Podchodzę do tego zadaniowo. Myślę, że w naszym wypadku nieobecność kibiców nic nie zmienia. Pływamy we cztery, więc i tak jest duży harmider. Na pewno będziemy czuły wszystkie kciuki trzymane za nas w kraju – zapewnia Zillmann.