ZŁOTE IGRZYSKA ZAPAŚNICY NIE SCHODZILI Z PODIUM
21 lipca 1996 roku, patrząc na klasyfikację medalową igrzysk w Atlancie, przecieraliśmy oczy ze zdziwienia. Polska była liderem, przed takimi potęgami jak Stany Zjednoczone, Rosja czy Chiny! To był drugi dzień rywalizacji, a zachwycili przede wszystkim lu
Wstulecie igrzysk olimpijskich najlepszych sportowców świata powinny gościć Ateny, co byłoby zgodne z tradycją olimpizmu. Ale raz jeszcze okazało się, że tradycja w starciu z wielkim biznesem, a w tym konkretnym przypadku z Coca-colą, jest bez szans, więc Grecy musieli poczekać jeszcze osiem lat. W 1996 roku igrzyska olimpijskie zorganizowała Atlanta.
Poleciałem tam z ekipą TVP komentować boks. Turniej był piękny, hala wypełniona do ostatniego miejsca od pierwszego do ostatniego dnia zawodów, przy ringu goście honorowi, Evander Holyfield i gwiazdor filmowy Bruce Willis. Niewiele brakowało, bym wraz z Andrzejem Kostyrą odwiedził słynną posiadłość Holyfielda, ale do akcji wkroczył menedżer mistrza pięści i nic z atrakcyjnie się zapowiadającej wizyty nie wyszło. A szkoda, bo Holyfield był na tak. Polskim bokserom też nie wyszło, wrócili z Atlanty bez medalu, po raz pierwszy i niestety nie ostatni w historii powojennych igrzysk. Najbliżej olimpijskiego podium był Tomasz Borowski, aktualny wówczas wicemistrz świata wagi średniej (75). W ćwierćfinałowym pojedynku z Malikiem Beyleroglu był zawodnikiem lepszym, ale sędziowie widzieli inaczej i to Turek awansował do strefy medalowej.
Pięć medali zapaśników Zupełnie inne nastroje panowały na zapaśniczych matach. Polacy szli przez olimpijski turniej jak burza. Pięć medali naszych klasyków, w tym trzy złote, srebrny i brązowy, to wynik, który nikomu się nie śnił. Dość powiedzieć, że w pewnym momencie Polska była na czele klasyfikacji medalowej tamtych złotych igrzysk, głownie za sprawą Renaty Mauer i zapaśników. A przecież trzy miesiące wcześniej, na rozegranych w Budapeszcie mistrzostwach Europy, jedyny medal dla naszych zapasów, brązowy, zdobył Andrzej Wroński. Kwalifikacji olimpijskich nie wywalczyli tam Ryszard Wolny i Józef Tracz. Gdyby nie „dzikie karty”, nie byłoby ich w Atlancie, a polskie zapasy byłyby uboższe o dwa medale – złoty Wolnego i brązowy Tracza. Pamiętam, jak obaj czekali niecierpliwie w Cetniewie na decyzje o przyznaniu im „dzikiej karty”. Spędziłem tam wtedy sporo czasu, opisując przygotowania naszych olimpijczyków do igrzysk, nasłuchałem się przy okazji barwnych opowieści o tym, jak polscy działacze, na czele z ówczesnym prezesem Polskiego Związku Zapaśniczego, zadbali pieczołowicie o przychylność dla Wolnego i Tracza. I trzeba przyznać, że byli w tych działaniach wyjątkowo skuteczni. Józef Tracz cieszył się pierwszy, Wolny czekał w Cetniewie prawie do ostatniej chwili, na szczęście zdążył i poleciał po złoto. Dzięki „dzikiej karcie” w olimpijskiej ekipie znalazł się też Tomasz Borowski (tu pomógł bułgarski, prominentny działacz AIBA, profesor Emil Żeczew), który nie zdobył kwalifikacji na rozegranych kilka miesięcy wcześniej mistrzostwach Europy w Vejle, przegrywając z Węgrem Zsoltem Erdeiem. A później, już na turnieju olimpijskim, obaj zostali oszukani przez sędziów w walkach z tym samym pięściarzem, wspomnianym wcześniej Turkiem Beyleroglu. Wróćmy jednak do zapaśników, bo ich sukces był niezwykły, jedyny w swoim rodzaju. Wolny, Wroński i Włodzimierz Zawadzki zdobyli złote medale, Jacek Fafiński nieoczekiwanie wrócił z olimpijskim srebrem, a Tracz z brązowym krążkiem. Ich walki dla TVP komentował Marek Tronina (dziś dyrektor Maratonu Warszawskiego) i był to dla niego debiut marzeń w tej roli, co też było swoistym rekordem świata. Ciekawostką niech będzie fakt, że trener naszych zapaśników, były mistrz świata, nieżyjący już Ryszard Świerad, szybko po tym sukcesie stracił pracę i musiał szukać jej w Szwecji i Danii. A przecież powinien być noszony na rękach, bo przygotował swych asów znakomicie.
Na polskich klasyków nie było mocnych
Ryszard Wolny (kat. 68 kg) był niesamowity, najpierw zdecydowanie (6:1) rozprawił się z Węgrem Attilą Repką, mistrzem olimpijskim z Barcelony, później miał wolny los, by w kolejnych walkach pokonać Kubańczyka Liubala Colasa Orisa i Uzbeka Grigorija Pulajewa. Finał też był jednostronny, Francuz Ghana Yalouz nie miał nic do powiedzenia, nie zdobył nawet jednego punktu, przegrał 0:7. A przecież rok wcześniej w finale mistrzostw Europy to on cieszył się z wygranej z Polakiem.
Dla Andrzeja Wrońskiego (kat. 100 kg) złoty medal w Atlancie był już drugim w karierze. Po pierwszy sięgnął w Seulu, osiem lat wcześniej. Tym razem najcięższą przeprawę miał w półfinale, wygrywając z mistrzem olimpijskim z Barcelony, Kubańczykiem Hectorem Milianem. Pojedynek o złoto z Białorusinem Siergiejem Lisztwanem też był dla niego zwycięski, choć zakończył się wynikiem 0:0, ale sędziowie nie mieli wątpliwości, kto był lepszy, wskazując na polskiego zapaśnika.
Trzeci w kolejności złoty medal zdobył dla Biało-czerwonych Włodzimierz Zawadzki (kat. 62 kg) Popularny „Diabeł” w finałowej walce wygrał z Kubańczykiem Juanem Luisem Marenem, tym samym, z którym cztery lata wcześniej przegrał 0:3 starcie o olimpijski brąz