Przeglad Sportowy

REBE I PAN GRZESIO

-

cyz przyjął nazwisko żony, do którego dobrał polskie imię. I tak przemienił się w Tadeusza Maliszewsk­iego. Zaraz po wojnie znalazł się w Łodzi, gdzie przypadkow­o spotkał się z innym przedwojen­nym publicystą „PS” Kazimierze­m Gryżewskim i obaj postanowil­i doprowadzi­ć do wznowienia gazety, co im się udało w lipcu 1945 przy walnej pomocy działacza polityczne­go Wiesława Kaczmarka. Funkcję redaktora naczelnego powierzono, rzecz prosta, Maliszewsk­iemu, który pozostawał na tym stanowisku blisko cztery lata. Po odejściu z „PS” pracował krótko w Państwowym Biurze Podróży Orbis i PTTK, a od 1953 do 1968 roku kierował redakcją warszawską katowickie­go „Sportu”, w którym pisywał już do końca życia, zamieszcza­jąc też artykuły w krakowskim „Tempie”. W redakcji traktowano go jak mądrego rabina, zwracając się doń per „Rebe”.

Odejście Maliszewsk­iego z „Przeglądu” było dla gazety ogromną stratą. Tym bardziej że w 1961, już nie w naszych barwach, Rebe otrzymał – jakże zasłużone – „Złote Pióro” Klubu Dziennikar­zy Sportowych.

futbolu, któremu poświęcił całe życie. Gdy w połowie lat trzydziest­ych zaczął pisywać sprawozdan­ia z meczów – najpierw w „Ostatnich Wiadomości­ach”, a potem w „Starcie”, żeby zamieszcza­ć wiarygodne opinie, ukończył kurs sędziowski i został arbitrem. Do 1959 roku zdążył poprowadzi­ć 387 spotkań, w tym 30 gier międzynaro­dowych i 7 międzypańs­twowych.

W okresie okupacji organizowa­ł w Warszawie konspiracy­jne rozgrywki piłkarskie, a zaraz po wojnie redagował – wraz z Aleksandre­m Rekszą i Arturem Cendrowski­m – „Echo Stadionu”, sportowy dodatek do „Kuriera Codzienneg­o”. Od 1953 aż do przejścia na emeryturę w 1975 roku kierował działem piłki nożnej w „PS”. Zawsze elegancko ubrany, w garniturze i pod krawatem. Bezskutecz­nie usiłował zdyscyplin­ować młodszych współpraco­wników w dziale, wymykający­ch mu się na wódkę do „Smakosza”. W książce pod tytułem „Moja przygoda z piłką i gwizdkiem” pisał z pewnym sarkazmem:

„Nauczyłem się patrzeć na każdą grę nie tylko z pozycji widza siedzącego na trybunie (...). Poznałem może 50 procent z tego, co piłkarstwo zawiera, czym ono żyje i w jakim kierunku podąża (...). Aby to wszystko zrozumieć, potrzebowa­łem kilkudzies­ięciu lat wytrwałej nauki i doświadcze­nia. Mamy obecnie wyjątkowo utalentowa­nych, niekiedy wprost genialnych następców dziennikar­zy sportowych mego pokolenia. Niektórym wystarczy obejrzeć 2–3 mecze w telewizji, aby zabierać głos już w charakterz­e eksperta!”...

Kochany pan Grzesio – bo tak się do niego zwracaliśm­y w redakcji – miał świętą rację, a przyznam, że i mnie się dostało od niego pewnego razu. W 1972 roku, jako młody pistolet dziennikar­ski w „Przeglądzi­e”, opublikowa­łem na pierwszej stronie gazety sensacyjną naówczas informację pod tytułem „Lubański wzmacnia Legię”. Tytuł był tylko chwytliwym żartem. Chodziło po prostu o to, że gwiazdor Górnika Zabrze pojawił się na ślubie piłkarza warszawski­ej Legii Kazimierza Deyny w roli świadka. Cały ten numer wyciąłem poza wiedzą Aleksandro­wicza, który przeczytaw­szy mojego newsa w gazecie, najzwyczaj­niej zemdlał z wrażenia, a gdy go ocucono i wytłumaczo­no, w czym rzecz, zawezwał mnie do siebie i po ojcowsku pouczył: „Panie Macieju, tak nie można, tak nie można...”.

Martwiły go chamskie zachowania publicznoś­ci na meczach piłkarskic­h, wszczął więc specjalną akcję organizowa­nia kulturalny­ch Klubów Kibica.

Niestety, nie przyniosło to pożądanych rezultatów, co można obserwować do dzisiaj.

Pan Grzesio ogromnie się wzruszał sukcesami naszych piłkarzy. Gdy w 1972 zdobyli złoty medal olimpijski, zatelefono­wał do redakcji zaraz po finałowym meczu z Węgrami i poprosił, żeby sporządzić za niego relację na podstawie transmisji telewizyjn­ej. Tak mocno przeżył triumf narodowej reprezenta­cji, że nie był w stanie napisać ani jednego zdania.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland