Olimpijska szansa na uzupełnienie kolekcji
Patryk Dobek i Mateusz Borkowski mają w igrzyskach godnie zastąpić na 800 m naszych dotychczasowych mistrzów tego dystansu – Adama Kszczota i Marcina Lewandowskiego.
Skoncentrowany od pewnego czasu na 1500 metrach Lewandowski został wprawdzie zgłoszony również na 800 m, ale tylko „na wszelki wypadek”. Tak naprawdę w biegu na dwa okrążenia reprezentować nas będą Patryk Dobek i Mateusz Borkowski, którym w Japonii towarzyszą dwaj osobiści trenerzy: szczecinianinowi Dobkowi – Zbigniew Król z Krakowa, a Borkowskiemu – Stanisław Jaszczak z macierzystego RKS Łódź.
Król go przestawił
Tegoroczne dokonania Dobka są bez wątpienia największą sensacją na gruncie polskiej lekkoatletyki. Zawodnik MKL Szczecin specjalizował się do niedawna z powodzeniem w biegu na 400 metrów przez płotki (rekord życiowy – 48.40), dochodząc w 2015 do finału MŚ w Pekinie i w tej konkurencji uzyskał też minimum olimpijskie, uprawniające do startu w Tokio. Gdy jednak ten wychowanek sopockiego trenera Krzysztofa Szałacha przeszedł spod skrzydeł kolejnego szkoleniowca, Ukraińca Walentyna Bondarenki pod opiekę Króla, został błyskawicznie przestawiony na 800 metrów. O tym, że wolta okazała się udana, kibice mogli się przekonać minionej zimy, gdy Dobek sprawił ogromną sensację w Toruniu, zdobywając tytuł halowego mistrza Europy. W letnim sezonie uczynił dalszy postęp: w Memoriale Janusza Kusocińskiego w Chorzowie wygrał 800 m w imponującym stylu z rekordem życiowym 1:43.73, który daje mu obecnie siódme miejsce wśród najlepszych na świecie tego lata. Był to najlepszy bieg polskich ośmiusetmetrowców w historii. Czwartemu na mecie Marcinowi Lewandowskiemu zmierzono bowiem 1:44.31, piątemu – Krzysztofowi Różnickiemu (niespełna 18 lat!) 1:44.51, ósmemu – Mateuszowi Borkowskiemu 1:44.99, a dwunastemu, kolejnemu juniorowi – Kacprowi Lewalskiemu 1:46.72. Jako ostatni ukończył zmagania dwukrotny wicemistrz świata Adam Kszczot, który przekonał się, że rozstanie z trenerem Królem było jego wielkim błędem.
Otrzaskanie z czołówką
Co zatem mogą zdziałać na igrzyskach Dobek i Borkowski? Ten pierwszy ma za sobą wysokogórski obóz treningowy w Sankt Moritz (1800 m n.p.m.), skąd zjechał na chwilę, by 8 lipca pobiec na 800 m w Diamentowej Lidze w Monako, gdzie zajął szóste miejsce z drugim czasem w karierze – 1:44.28. Był to jednak start na etapie dość ciężkiej pracy przed igrzyskami i chodziło tylko o to, żeby się po raz pierwszy otrzaskać w towarzystwie biegaczy ścisłej czołówki światowej. Trener Zbigniew Król odlatywał do Tokio trochę zmartwiony, bo obóz w Sankt Moritz okazał się dla Dobka trochę za krótki. W Monako, po 6-godzinnym dojeździe samochodem Patryk nie czuł się najlepiej, na domiar złego nie bardzo pasowały mu kolce nowej generacji, które tam przyszło mu wypróbować. Na stadionie
Ludwika II nastawił się na pilnowanie brązowego medalisty olimpijskiego z Rio de Janeiro – Amerykanina Claytona Murphy’ego i był przed nim na mecie. Na igrzyskach trzeba będzie wytrzymać – łącznie z finałowym – trzy biegi, co na 800 m ma stanowić dla Dobka nowość. Król liczy jednak, że uda im się ostatni szlif formy na przedolimpijskim obozie w miejscowości Kaminoyama, 350 km na północ od Tokio. Dobek jest rzadko spotykanym talentem. Sam dba o swoją dietę, nie jada mięsa, tylko ryby, warzywa i owoce. Zdaniem trenera Króla, stać go będzie na wynik na poziomie 1:42.50, a to może zagwarantować zdobycie medalu.
Dokuczał mu achilles
Natomiast Mateusz Borkowski (rekord życiowy 1:44.85) to nasza cicha nadzieja. Ma o wiele większe doświadczenie na 800 m niż Dobek, a prawie tak samo skuteczny finisz. Kto wie, czy jemu właśnie w Tokio nie powiedzie się lepiej? W maju trochę mu dokuczało ścięgno Achillesa i lekka kontuzja mięśnia dwugłowego uda, co opóźniło przygotowania łodzianina do najważniejszych startów. Jak twierdzi jednak trener Jaszczak, ostatni sprawdzian treningowy Mateusza przed odlotem do Japonii wypadł obiecująco. Pozostaje więc tylko czekać, aż obaj z Dobkiem pokażą się na olimpijskiej bieżni z jak najlepszej strony. Dotychczasowi wychowankowie obu szkoleniowców zdobywali już medale mistrzostw świata i Europy. Może w Tokio w którejś kolekcji pojawi się wreszcie medal olimpijski?
Chociaż znicz olimpijski zapłonie w Tokio w piątkowy wieczór miejscowego czasu, to część sportowców już wcześniej pojawi się na arenach zmagań. Tym razem będzie ich wyjątkowo dużo, bo nawet w dniu ceremonii otwarcia swoją rywalizację rozpoczną łucznicy i wioślarze. W poprzednich dniach w akcji zobaczymy piłkarki i piłkarzy, co już stało się normą, bo zmieszczenie turnieju futbolowego w ciągu 16 dni igrzysk byłoby bardzo trudne. Tym razem jednak jeszcze wcześniej na boiskach pojawi się sześć drużyn uczestniczących w kobiecym turnieju softballu. To dla tej dyscypliny powrót do olimpijskiej rodziny, ale najprawdopodobniej tymczasowo, choć zawodniczki liczą, że będzie inaczej.
Softball ucierpiał przy okazji
Po raz pierwszy softball znalazł się w programie igrzysk w 1996 roku przy okazji rywalizacji w Atlancie jako kobieca odpowiedź na obecny już cztery lata wcześniej baseball. Obie dyscypliny wyleciały z listy olimpijskiej po zawodach w Pekinie w 2008 roku i musiały czekać na swoją kolejną szansę aż do powrotu igrzysk do Azji. MKOL zdecydował, że to jednorazowy ukłon w stronę Japonii, w której obie gry z użyciem pałki i piłki są bardzo popularne. Jeśli nie dojdzie do zmiany decyzji, to w 2024 roku w Paryżu softballistek i baseballistów w akcji nie zobaczymy. Szansa na to nadejdzie dopiero w 2028 roku w Los Angeles, ale wszystko będzie zależało od gospodarza. Jednym z powodów takiego podejścia MKOL jest niechęć najlepszej baseballowej ligi świata. Podobnie jak to było wcześniej, MLB nie przerywa sezonu na czas igrzysk i nie pozwala swoim zawodnikom na występ w Tokio. To trochę tak, jakby turniej koszykarzy miał odbyć się w ogóle bez graczy z NBA.
Softball ucierpiał w tym wypadku niejako przy okazji, bo w tej dyscyplinie najlepszych na świecie nigdy w igrzyskach olimpijskich nie brakowało. Na przełomie wieków były to zawodniczki występujące w Women’s Pro Softball League, a od 2004 roku w National Pro Fastpitch. Kilka lat temu po decyzji o powrocie softballu do igrzysk do grona drużyn uczestniczących w tej amerykańskiej lidze zaczęły dołączać ekipy powiązane z reprezentacjami narodowymi z innych krajów. Występowały Australijki, Chinki (które do IO się ostatecznie nie zakwalifikowały), Kanadyjki, Meksykanki. Ich obecność na liście uczestników miała częściowy wpływ na decyzję o odwołaniu sezonu 2020 z powodu pandemii koronawirusa. Podobnie stało się z sezonem 2021. W to miejsce pojawiła się grająca zaledwie przez kilka tygodni latem (w tym roku rusza w sierpniu) liga Athletes Unlimited, ale nie da się ukryć, że propozycja dla „dorosłych” zawodowych softballistek w USA jest niewielka i nieporównywalna z baseballem, a największe emocje budzi rywalizacja szkół średnich.
Faworyci? USA i Japonia
Inaczej wygląda to w Japonii, gdzie liga softballu ma kilkadziesiąt lat historii, jest bardzo profesjonalnie zorganizowana i przyciąga na trybuny wielu widzów. A w zasadzie przyciągała przed pandemią, bo teraz oczywiście bywa z tym różnie. Nic dziwnego, że wiele zagranicznych zawodniczek zdecydowało się grać zawodowo w Kraju Kwitnącej Wiśni. W tym gronie jest np. od wielu lat reprezentantka USA Monica Abbott, obecnie jedna z najlepszych so
ftballistek drużyny Toyota Red Terriers. Sześć razy zdobywała z nią mistrzostwo Japonii, pięć razy wybierano ją na MVP rozgrywek. Sama przyznaje, że dla niej wyjazd do Azji był tak naprawdę jedyną opcją przedłużenia kariery, szczególnie w obliczu wyrzucenia softballu z programu olimpijskiego. Abbott to jedna z dwóch pań z obecnego składu kadry USA, które w 2008 roku były obecne w igrzyskach olimpijskich w Pekinie. I jedyna, która nieprzerwanie gra od tego czasu.
Druga to dwa lata od niej starsza, obecnie mająca już 38 wiosen Cat Osterman, która zakończyła karierę w 2015 roku, ale na wieść o powrocie softballu na igrzyska zdecydowała się ją wznowić. Osterman uczestniczyła już w turnieju w 2004 roku w Atenach, w którym Amerykanki były zdecydowanie najlepsze i straciła tylko jeden punkt – w przedostatnim inningu (jednej z siedmiu części meczu) finału z Australią. Było to trzecie złoto dla USA i do tej pory ostatnie, bo w Pekinie najlepsze okazały się Japonki. Niespodziewanie,
bo w trakcie turnieju grały wtedy z Amerykankami w sumie trzy razy i zwyciężyły tylko raz, w meczu o złoto. Przegrały z najgroźniejszymi rywalkami w finałach dwóch ostatnich mistrzostw świata, w tym trzy lata temu w roli gospodarza. Mimo posiadania w składzie trzech mistrzyń z Pekinu (Yukiko Ueno, Yamada Eri, Yukiyo Mine) wcale nie muszą być uznawane za faworytki turnieju. Pierwszego meczu z Australią o godzinie 2 w nocy z wtorku na środę polskiego czasu już zdecydowanie tak.