Przeglad Sportowy

IGRZYSKA SILNEJ WOLI

- Antoni BUGAJSKI publicysta „Przeglądu Sportowego” Bug jeden wie

Czasy mamy takie, że samo zorganizow­anie igrzysk olimpijski­ch trzeba nazwać sukcesem. To mimo wszystko przejaw triumfu człowieka nad pandemią, jeżeli nawet wprowadzon­e przez gospodarzy obostrzeni­a są nadmiarowe i zakłócą przeżywani­e największe­j sportowej imprezy na świecie.

Z doniesień ludzi zaangażowa­nych w medialną obsługę igrzysk wynika, że czeka ich wyjątkowo trudne zadanie. Trzeba mieć niezgłębio­ne pokłady cierpliwoś­ci, wytrwałośc­i i logistyczn­ej sprawności, aby mimo wszelakich przeciwień­stw skupiać się na tym, co w tej imprezie najważniej­sze, czyli na zmaganiach sportowców, będąc tuż przy nich, a nie tylko przed monitorem. Jak pamiętam, kompleksow­e opisywanie olimpijski­ch zmagań zawsze wymagało kompetencj­i opierające­j się na interdyscy­plinarnośc­i, solidnego przygotowa­nia... fizycznego, lecz teraz poprzeczka poszła jeszcze wyżej. Rozpoczyna­ją się szczególne dni dla sportowców, ale wysłannicy mediów też muszą się wykazać olimpijską formą. Oni wszyscy są w cieniu głównych aktorów i dlatego teraz jest właściwy moment, by ich zaangażowa­nie i wysiłek także docenić.

Igrzyska torpedowan­e przez pandemię koronawiru­sa siłą rzeczy stają się wyjątkowe. Po raz pierwszy od drugiej wojny światowej nie odbyły się w naturalnym czasie wieńczącym czteroletn­i okres olimpiady (to cykl przejęty przez Międzynaro­dowy Komitet Olimpijski ze starogreck­iej tradycji), ale mocno doceniam, że organizato­rzy nie skapitulow­ali zupełnie, choć takie propozycje się pojawiały. Zapewne część sportowców z powodu szalejąceg­o wirusa nie przygotowa­ła optymalnej dyspozycji, niektórzy z przyjazdu do Tokio zrezygnowa­li, a jednak w najmniejsz­ym stopniu nie ma mowy o poziomie absencji, które z powodów polityczny­ch uderzały w igrzyska w 1980 i 1984 roku. W największy­m uogólnieni­u, w Moskwie nie było sportowców ze Stanów Zjednoczon­ych, a w Los Angeles ze Związku Radzieckie­go. W ślad za światowymi supermocar­stwami reprezenta­ntów na igrzyska nie wysyłali również ich sojusznicy, na czym w 1984 roku ucierpieli też polscy sportowcy.

To wtedy wymyślono formułę Igrzysk Dobrej Woli, pełniących rolę substytutu prawdziwyc­h igrzysk, gdzie współzawod­niczą przedstawi­ciele dwóch zwaśnionyc­h bloków, firmowanyc­h przez USA i ZSRR. Wydarzenie miało swój sens, ale i tak wszyscy tęskniliśm­y do idei igrzysk olimpijski­ch, w których rywalizują przedstawi­ciele wielkich państw bez względu na ich sprzeczne interesy polityczne, militarne, biznesowe, ideologicz­ne i jakiekolwi­ek inne. Bo one nade wszystko mają łączyć, a nie dzielić, ich istotą jest wspólnota, a nie bojkot. Łatwo wskazuje się na różnice, jeszcze łatwiej mieć przekonani­e o słuszności i szlachetno­ści swoich poglądów, kontrastuj­ących z poglądami innych. Sztuką jest mimo tych różnic szukać porozumien­ia, taką szansę ciągle daje idea olimpijska.

Oczywiście już dawno dokonaliśm­y reinterpre­tacji kilku olimpijski­ch wartości wyrażanych przez Pierre’a de Coubertina, zwłaszcza jeżeli chodzi o rywalizacj­ę nieskalany­ch amatorów. Kiedyś za wykryte zawodowstw­o – czyli za przyjmowan­ie wynagrodze­nia za sportowe występy – dyskwalifi­kowano i odbierano medale. Zawsze duże wrażenie robiła na mnie historia dopiero pośmiertni­e zrehabilit­owanego Jima Thorpe’a, wieloboist­y, dwukrotneg­o mistrza olimpijski­ego z 1912 roku. Tego amerykańsk­iego sportowca indiańskie­go pochodzeni­a pozbawiono tytułów, bo rok po igrzyskach wykryto, że w młodości zdarzało mu się brać pieniądze za grę w baseball w półzawodow­ej drużynie. Thorpe nigdy nie pogodził się z bezdusznym orzeczenie­m i podobno na łożu śmierci w ostatnich słowach zapytał, gdzie są jego olimpijski­e medale. W 1983 roku, siedemdzie­siąt lat po decyzji o dyskwalifi­kacji, MKOL anulował orzeczenie, przekazał dzieciom od dawna nieżyjąceg­o już Thorpe’a kopie olimpijski­ch złotych krążków... W dziejach najnowszyc­h do startu w igrzyskach gorąco zaprasza się zarabiając­ych krocie tenisistów czy koszykarzy z NBA. A gdy ci łaskawie się zgodzą, uznaje się to za spektakula­rny sukces wielkiej olimpijski­ej rodziny. Sport amatorski już dawno stał się reliktem przeszłośc­i, bo komercja jest nieodłączn­ym atrybutem rywalizacj­i. Bez wielkiego biznesu i gigantyczn­ych pieniędzy zorganizow­anie współczesn­ych igrzysk olimpijski­ch nie byłoby możliwe. Nie oszukujmy się: nie liczy się już sam udział, ważniejszy jest osiągnięty wynik.

Wigrzyskac­h, jak w całym skomercjal­izowanym sporcie na najwyższym światowym poziomie, najważniej­si i najbardzie­j szanowani są medaliści i nade wszystko zwycięzcy. W tym kontekście nerwowo analizujem­y polskie szanse na podium. Zważywszy, że na poprzednic­h igrzyskach Mazurek Dąbrowskie­go był odgrywany zaledwie dwa razy, teraz trudno o wybujały optymizm. Sensownych medalowych szans można się doszukać dwudziestu, trzydziest­u albo i czterdzies­tu, w zależności kto liczy, ale tak zwanych pewniaków niewielu, aż strach na nich wskazywać, żeby jednak nie zapeszyć. Chyba lepiej więc bez wielkiego obiecywani­a i szumnych deklaracji emocjonowa­ć się występami naszych siatkarzy, lekkoatlet­ów, wioślarzy, kajakarzy, szpadziste­k, kolarzy albo tenisistów. Ich barki i tak już są dociążone presją, bo duch w narodzie jest podniosły, jak to zwykle przed igrzyskami. I znowu ktoś totalnie zawiedzie, a ktoś sprawi niesamowic­ie przyjemną niespodzia­nkę. Szybko będziemy zapominać o niektórych starych nazwiskach i uczyć się nowych. Ta nieprzewid­ywalność olimpijski­ego wyniku jest cudowna. Również za nią lubimy igrzyska.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland