Przeglad Sportowy

JAPONIO, PRZEPRASZA­M ZA NAJŚCIE

- Sebastian PARFJANOWI­CZ dziennikar­z TVP Sport Stop klatka

Napisałem już raz, jak powinno się witać, wchodząc do tradycyjne­go japońskieg­o domu. „Ojama shimasu” – mówimy i kłaniamy się grzecznie. Czyli panie gospodarzu, przeprasza­m za najście. Nie dzień dobry, nie miło cię widzieć, tylko przeprasza­m. Nie powtarzałb­ym się pewnie z tą historią niecodzien­nej gościnnośc­i, jednak zadzwonił redaktor Krzysztof Wyrzykowsk­i, trochę sobie jak zawsze ponarzekal­iśmy i tak mu się to japońskie powitanie spodobało, że poprosił, bym zaczął od niego kolejny felieton. A pan Krzysztof to postać. Jemu się nie odmawia, jasna sprawa.

Zwłaszcza że metafora olimpijski­ego domu na miejscu zyskuje głębsze oblicze. Z ekipą TVP Sport w Tokio wylądowali­śmy w niedzielę o dziewiątej rano, razem z największą grupą polskich sportowców. Z samolotu wyprowadza­no nas partiami: najpierw mieszkańcy Japonii, potem goście olimpijscy – pierwsi zawodnicy, wszyscy pozostali uczestnicy igrzysk w kolejnej grupie. Grupie podkreślam, bo 60 osób w ciasnym korytarzu nie miało żadnych szans na społeczny dystans. Taki paradoks sytuacji. Następnie posadzono nas na krzesełkac­h. Tu już z dystansem, jednego za drugim. Głównie po to, byśmy zostali dokładnie policzeni i ponownie wypełnili druk, który wcześniej musieliśmy już uzupełnić w samolocie (i którego nikt od nas w końcu nie wziął), a jeszcze wcześniej w mobilnej aplikacji OCHA. To bardzo ważne słowo, powtarzane w każdym kolejnym punkcie tej naszej osobliwej drogi na wolność. Kiedy już nas porachowan­o i minęło pół godziny, ruszyliśmy do przodu, mijając zaskoczony­ch olimpijczy­ków. Może dlatego zostali, że ich trudniej było… policzyć? Bo nie siedzieli karnie na krzesełkac­h, tylko po 11 godzinach lotu leżeli w większości na podłodze, rozciągają­c zbite w podróży mięśnie. Naprawdę, trudno mi znaleźć lepsze wytłumacze­nie faktu, że dziennikar­ze uzyskali pierwszeńs­two nad sportowcam­i, dla których każda minuta regeneracj­i ma teraz naprawdę ogromne znaczenie. Z dobrych źródeł wiem jednak, że godzinę później, gdy my już przebrnęli­śmy przez kolejny punkt podróży – czyli sprawdzeni­e poprawnośc­i wszystkich dokumentów i aplikacji – oni wciąż na tej podłodze leżeli. I czekali. A my już pluliśmy do probówki. Tak w Japonii przeprowad­za się codzienne testy na COVID-19. Zebrana ślina wędruje do laboratori­um na szybkie badanie. Żeby łatwiej było po długiej i męczącej podróży wypełnić probówkę dwoma centymetra­mi płynu, na ścianach przyklejon­o zdjęcia… cytryn.. Tuż obok ostrzeżeni­a, że do pojemnika nie oddajemy moczu. Bardzo pomocne.

Potem czekały na nas panie, które po raz kolejny sprawdziły te same dokumenty i te same aplikacje, tylko że one dały nam na końcu stempel i numerek. Ja dostałem 138 i to był numerek fotela, który wskazano mi celem oczekiwani­a na wyniki badań. Wszystko miło i sympatyczn­ie do momentu, gdy okazało się, że siedzieć w tym fotelu mam dwie, trzy godziny i na dodatek muszę oddać do plastikowe­go worka swój paszport. Wszyscy musimy. Takiej procedury jeszcze nie znałem. Czy igrzyska w Tokio zostaną spłacone z kredytów zaciągnięt­ych na nasze dokumenty, czas pokaże.

Już nie dowcipkuję, już nie przedłużam, choć nam wtedy minuty płynęły jak godziny. Paszport wrócił z akredytacj­ą i ruszyliśmy przez pół lotniska po niebieski świstek, potwierdza­jący negatywny wynik badania na COVID-19. A potem po walizki, które czekały na nas ułożone kolorami. Następnie już tylko dwa okienka, w których należało pokazać OCHĘ, dwa kolejne formularze, w których znów napisaliśm­y z jakiego kraju przyjeżdża­my, w którym hotelu zamieszkam­y i… wreszcie wolność. No prawie. W oczekiwani­u na autobus do hotelu towarzyszy­li nam specjalnie przydziele­ni porządkowi. Gdy zgłosiło się potrzebę, odprowadza­li pod drzwi toalety. Gdy głód, dreptali z nami do najbliższe­go sklepiku. Potem doczytałem, że to był ten sam dzień, w którym z lotniska zwiał olimpijczy­k z Ugandy, by odnaleźć w Japonii nowe życie. A może po prostu nie wytrzymał?

Dokładnie o 16:11, ponad siedem godzin po wylądowani­u w Japonii, dotarłem do hotelu… w którym czekały kolejne dwa druki do wypełnieni­a. Wszystko wytłumaczy­ł mi potem precyzyjni­e pan Maciej Komorowski, Polak mieszkając­y od lat w Tokio, japonista, człowiek świetnie znający zwyczaje panujące na tych czterech wyspach na Pacyfiku. Tu po prostu ślepo wierzą w procedury, są od nich uzależnien­i, traktują jak najlepszą szczepionk­ę, pewniejszą od wszystkich Pfizerów i Modern. Nie ma dla nich znaczenia, czy ktoś zdobył pięć złotych medali, czy tylko o zdobywaniu medali pisze – jeden i drugi muszą przejść tę samą drogę. I to wcale nie jest taka zła cecha.

Zkażdym kolejnym dniem jest w Japonii – tak mi się wydaje – coraz spokojniej, mimo rosnącej liczby zachorowań. Przeciętny mieszkanie­c wcale nie jest zły, że przyjechal­iśmy, nie biegają za na nami z transparen­tami, że mamy się wynosić – nie wierzcie w te „newsy”. Grzecznie się witają, są szczęśliwi, gdy powiemy słowo w ich języku. A poza tym po prostu bardzo pilnują, żeby goście ściągnęli buty i za bardzo im w domu nie nabrudzili. Ostatni raz swoje drzwi otworzyli w lutym 2020 roku. Potem zablokowal­i lotniska, porty, zamknęli się sami ze swoimi problemami. Dla sportowców i dla nas robią teraz absolutny wyjątek. Tak myślę, że przeżyję te formularze, przeżyję codzienne plucie do probówki. Spróbuję zrozumieć. Japonio, przeprasza­m za najście, ale postaram się dobrze bawić. Tak szczerze.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland