Konnichiwa i... jedziemy z absurdami
Kiedy ten egzemplarz „Przeglądu Sportowego” dociera do kiosku, stacji benzynowej czy marketu, piątka wysłanników naszego wydawnictwa pewnie akurat się kłania i odpowiada na kolejne „konnichiwa”, czyli „dzień dobry” po japońsku. I super
– ci, którzy już tam są, opowiadali, że wszyscy się uśmiechają, ale wszystko toczy się swoim rytmem, na razie dość powoli, a czasem bez sensu. Ok, testujmy się, można się przyzwyczaić, choć polubić tego grzebania patykiem w nosie się nie da, uwierzcie.
W środę po południu ruszyliśmy do Tokio z warszawskiego Okęcia z dużą liczbą pytań w głowie. I w sumie chyba większość z nas ma ich więcej związanych z przebiegiem igrzysk niż z samą rywalizacją sportową i występami Polaków. Ale żeby był i ten wątek odhaczony – liczę na to, że Biało-czerwoni zdobędą chociaż 12 medali. Więcej uznam za miłą niespodziankę. I bardzo chciałbym się mylić, a później oglądać jak najwięcej dziwacznych ceremonii z naszymi w głównych rolach. Dziwacznych, bo sportowcy mają sami sobie zakładać medale na szyję. iadomo, jest COVID-19 i generalna paranoja z nim związana. Oczywiście nikt im na żywo nie będzie bił brawa, bo Japończycy z Międzynarodowym Komitetem Olimpijskim pod rękę wycięli wszystkich z trybun. Działano stopniowo. Najpierw ogłoszono, że kibice będą, ale tylko miejscowi i z ograniczeniami do 50 procent pojemności areny, ale nie więcej niż 10 tysięcy. Później skasowano i taką możliwość. Dla bezpieczeństwa, wiadomo, a finalnie wyczytałem tuż przed odlotem, że mogą wszystko całkiem odwołać. Dmuchamy na zimne. Sam przyjąłem dwie dawki szczepionki z nadzieją, że trochę ułatwi życie, bo tak przecież obiecywali politycy, nasi także. Cóż, jakoś za bardzo na razie nie ułatwia. Ale Japończycy przy okazji tego wszystkiego robią sobie z ludzi jaja. W tej samej Japonii nie może być ani pół kibica na trybunach podczas igrzysk, za to na meczu baseballa już jak najbardziej. „Pełne stadiony na japońskich imprezach sportowych. To było w sobotę na meczu baseballa w Tokio! Coś się po prostu nie zgadza – w jakie polityczne gry gra japoński rząd z igrzyskami olimpijskimi? Nie rozumiem” – pytał ostatnio na Twitterze Michael Payne, który był dyrektorem marketingu MKOL. W jego wpisie jest oczywiście pomyłka, bo zdjęcie z meczu z fanami jest nie z Tokio, a z Sendai. Sprawdziłem, według Google miasta dzieli blisko 370 kilometrów. Niezbyt daleko, prawda? A jednak dwa światy. Wygląda na to, że w tej olimpijskiej zadymie covidowej nie chodzi tak bardzo o wirusa, a uspokojenie ludzi, bo warto wiedzieć, że większość Japończyków igrzysk po prostu nie chciała, bo się ich boi. W najbliższych dniach przekonamy się, czy miejscowi zostali uspokojeni. Szkoda, że takim kosztem. woją drogą, myślałem, że kiedy cały sportowy świat próbuje rozgryźć igrzyska według nowych zasad, nie da się przebić z innymi tematami. Polski sport mówi wtedy: „Potrzymaj mi piwo” i jest bohaterem afery, którą interesują się wszyscy. Nasi pływacy szanse na medale mieli mizerne, a i tak o nich mówiono. Ruszyli do Japonii i kilkoro wróciło zanim zaczęły się igrzyska. Smutne, nieludzkie dla tych, którzy poświęcili kilka lat życia, aby dogonić olimpijski sen (choć dogonili tylko na minimum B, żeby była jasność). I liczę na to, że wcześniej czy później dowiemy się, kto to spieprzył. Na razie wiemy, że ci ludzie, którzy wracali z Japonii ze łzami w oczach, w ogóle nie powinni tam polecieć. Pytanie, czemu jednak dostali taką możliwość? Odpowiedź najpewniej nie jest taka prosta...
WS