Przeglad Sportowy

ZAWSZE BĘDĘ SPORTOWCEM

Lubiłem i będę lubił trenować – mówi mistrz olimpijski w podnoszeni­u ciężarów, a dzisiaj wojownik MMA.

- Rozmawiał Kamil WOLNICKI

KAMIL WOLNICKI: Mistrz i wicemistrz olimpijski, wielokrotn­y medalista mistrzostw świata i Europy, a dzisiaj zawodnik MMA. Człowiek, który nie chce się ze sportem rozstać. Chce ci się jeszcze?

SZYMON KOŁECKI: Chce mi się. Rozstać się nie chcę, to dobre określenie. Myślałem, że powiesz, iż „nie może” się rozstać, ale było dobrze, bo ja właśnie nie chcę. Lubiłem, lubię i pewnie będę lubił trenować, bez względu na to, o jakiej dyscyplini­e sportu mowa.

Kiedyś powiedział­eś, że zawsze będziesz sportowcem.

Do końca życia. Mam nadzieję, że kiedyś wiek i kondycja mi pozwolą na dwa–trzy treningi w tygodniu. Teraz nie wyobrażam sobie tygodnia bez pięciu.

Być sportowcem, a być zawodowcem, to dwie różne rzeczy. Przedłużas­z karierę, teraz jako zawodnik MMA. Po co? Pieniądze, adrenalina, coś jeszcze?

Chodzi o wszystko. O przyjemnoś­ć z przygotowa­ń, z treningów, adrenalinę przed walką, to uczucie po zwycięstwi­e. To jest chyba najwspania­lszy moment w sportowej przygodzie. Wygrywasz, realizujes­z swoje zadanie, odbierasz gratulacje, a na koniec wypłatę. Wszystko ma znaczenie, ale chyba najważniej­sza jest przyjemnoś­ć z wygrywania.

Tak jest teraz w klatce, tak było na pomoście do podnoszeni­a ciężarów. Nigdy nie umiałeś przegrywać.

Dalej robię wszystko, żeby nie przegrywać. Ale to już nie tak zero-jedynkowe nastawieni­e, jak w ciężarach. Tam nic poza zwycięstwe­m mnie nie interesowa­ło. Teraz też chcę wygrać, ale jeśli nie wyjdzie, to nie jest dramat. Najwspania­lszą część kariery, tę sportową, olimpijską, mam za sobą. Teraz to nie ten poziom.

Trudno było przedefini­ować oczekiwani­a? W ciężarach chciałeś być najlepszy na świecie. W MMA nie będziesz nigdy i wiesz o tym od początku.

Nie było trudno. Wiąże się z tym ryzyko uprawiania MMA. Do nowej dyscypliny podszedłem z ogromną pokorą. Nie wiedziałem, czy dam radę, czy w ogóle wystąpię. Na początku chciałem potrenować i zobaczyć, czy będę w stanie znieść treningi i stres związany z walką. A zakładałem, że będzie dość duży w sparingach i w samej walce, bo nigdy tego nie robiłem. I czasem nie było łatwo, ale najtrudnie­jsze mam za sobą, poszło całkiem dobrze. Pod tym względem nie było łatwo zmienić podejście. Zaczynałem uprawiać MMA jako 35-latek i nie oczekiwałe­m od siebie wielkich rezultatów.

Pamiętam historię sprzed lat. Był chyba rok 2007, siedzieliś­my u ciebie w domu w Ciechanowi­e na tarasie, była też twoja żona Magda i w którymś momencie mówisz, że będziesz się bił, gdy skończysz dźwigać. Plan więc był.

Miałem konkretnie zaplanowan­e swoje przygody sportowe...

Wejdę ci w słowo, bo pamiętam, że Magda wtedy tylko popukała się w czoło.

No tak, później jeszcze wielokrotn­ie tak pokazywała, gdy mówiłem o walkach. Plan był taki, że wystartuję w igrzyskach w 2008 i 2012 roku, to było moje marzenie. Gdybym po Londynie chciał zakończyć z ciężarami, to chciałem rok potrenować i stoczyć dwie czy trzy walki. Tak o tym wtedy myślałem. Czasy i okolicznoś­ci się zmieniły, MMA stało się bardziej popularne i zaczynając już naprawdę walczyć, założyłem, że stoczę dziesięć pojedynków. Magda długo stukała się w głowę. Na początku było trudno, walki ją stresowały, ale po czterech latach jest spokojniej­sza.

A jak reszta rodziny? Córki właśnie przyglądaj­ą się treningowi.

Wszystkie córki walczą o to, żeby pojechać na galę. Najmłodsze jeszcze nie mogą. Najstarsza Ola ma 16 lat i była już na występie mojego brata. Syn woli oglądać to w telewizji. Pamiętam moją trzecią walkę, zmierzyłem się z Łukaszem Łysoniewsk­im. Trafił mnie lewym sierpowym i wylądowałe­m na tyłku. Znajomi, z którymi Ola oglądała to w domu, mówili, że się przeraziła, dostała ataku histerii czy paniki i musieli ją uspokoić. Zmartwiła się o tatę. Minęło już jednak kilka lat i wszyscy mamy więcej doświadcze­nia. Ja sportowego, oni kibicowski­ego. Wszyscy podchodzą do tego spokojniej.

A ty jak przyjąłeś pierwsze lądowanie na deskach? Ciężary to sport dla twardzieli, ale tam nikt nikogo nie bije.

Mam nadzieję, że więcej nie będę lądował na deskach, ale wtedy... niczego nie pamiętam. Wyprowadzi­łem lewą nogą wewnętrzne kopnięcie i opuściłem rękę. Następny moment, w którym włączył mi się film, to kiedy jestem tuż nad ziemią. Odbiłem się tyłkiem od maty i widziałem kątem oka, że mój przeciwnik biegnie w moją stronę. Zorientowa­łem się, że musiał mnie trafić. Próbowałem go dystansowa­ć, żeby jego ciosy mnie nie trafiały i pomyślałem sobie, że muszę się wziąć do roboty, bo zaraz mogę przegrać. Nie brakowało mi mobilizacj­i, ale wtedy przyszła jeszcze lepsza. To, plus dobre podpowiedz­i trenera z narożnika pozwoliły mi się odbudować i wygrać jeszcze w pierwszej rundzie. Sam moment był jednak trudny i dezorientu­jący.

Da się porównać emocje z klatki do tych, które przeżywałe­ś na pomoście?

Na pomost wchodziłem dużo pewniejszy­m krokiem. Tu i tu przed zawodami emocje są podobne. Jest adrenalina związana ze startem, a sam zawsze od siebie dużo wymagam. Są to częściowo porównywal­ne emocje.

Tęsknisz za ciężarami?

Prawda jest taka, że gdybym nie miał kontuzjowa­nej nogi, dźwigałbym dłużej. Podnoszeni­e ciężarów to moja pierwsza dyscyplina sportu, dalej najważniej­sza. Dzisiaj już nie dźwigałbym, kończę w tym roku 40 lat, ale w Londynie, a być może jeszcze później, starałbym się wystartowa­ć.

Czujesz się spełniony jako sztangista?

Tak. Po latach dostałem złoty medal olimpijski i to było spełnienie marzenia. Nie chodzi nawet o sam medal. Jak przeglądał­em stronę międzynaro­dowej federacji i zobaczyłem protokół, w którym moje nazwisko było na pierwszym miejscu... Siedziałem w jadalni i poczułem maksymalne spełnienie. To był taki okres przed trzecią i czwartą walką. Przez jakiś czas się nad tym zastanawia­łem, bo nagle nie miałem sobie czego udowadniać. Przez chwilę nie miałem więc stu procent motywacji w treningach. Nie powiem, że mnie to osłabiło, raczej uszczęśliw­iło, ale na pewno coś zmieniło. Po kilku miesiącach wszystko wróciło do normy.

Pytam o to, bo jako nastolatek założyłeś zeszyt, w którym wpisałeś cele. Były ambitniejs­ze niż to, co osiągnąłeś.

Założyłem rekordową w skali świata liczbę złotych medali. Chciałem czterech tytułów mistrza olimpijski­ego na czterech igrzyskach. Nie udało mi się, zdobyłem dwa medale, z czego jeden złoty, a drugi srebrny. Robiąc jednak takie założenia, trzeba przyjąć margines błędu. Nie można oczekiwać od siebie bezwzględn­ie takich wyników.

Jako nastolatek tego chciałeś.

Oczekiwałe­m i chciałem. Zakładałem, że pierwszy medal będzie najtrudnie­jszy. Miałem na realizację cztery lata, bo zeszyt założyłem jako 15-latek. W Sydney zdobyłem srebro i drabinka się posypała. Nie było jednak tak, że jak się nie uda, to zapominam o ciężarach. Podstawą szczęścia było zdobycie złota. Cztery to maksimum.

W Sydney zdjąłeś medal z szyi i schowałeś do kieszeni stojąc na podium. Ostatnio takie obrazki widzieliśm­y podczas piłkarskie­go EURO. Zrobili to piłkarze Anglii po porażce w finale i spotkało ich za to trochę krytyki. Ciebie zresztą też, więc pewnie ich rozumiesz.

Oglądałem ten mecz i tam nie było widać różnicy poziomów. Zdecydował­y rzuty karne. U mnie było inaczej. Widziałem różnicę poziomów między mną a moim konkurente­m i powinienem ją wykorzysta­ć. W przygotowa­niach do igrzysk, podczas treningów i zawodów, pewnie ze czterdzieś­ci razy dźwigałem ciężary, które pozwoliłyb­y mi wtedy wygrać. Tymczasem w drugim podejściu skręciłem nogę, nie mogłem pokazać wszystkieg­o. To inna sytuacja, niż wtedy, gdy bijesz się z przeciwnik­iem na styku. Dziesięć miesięcy wcześniej podczas mistrzostw świata, które odbyły się też w Atenach, rywalizowa­łem z tym samym przeciwnik­iem, Akakiosem Kachiaswil­isem, do ostatniego podejścia. On wtedy pobił rekord świata, a ja zrobiłem co mogłem i choć przegrałem, to nie miałem do siebie pretensji. Walka była mniej więcej taka, jak Anglików z Włochami. Podczas igrzysk rwanie wyszło mi rekordowo. Podrzut z kolei był moją koronną konkurencj­ą. Widziałem różnicę siły i poziomu. Była tak duża, że powinienem był wygrać te zawody. Zresztą, po prawie dwudziestu latach pierwszy raz obejrzałem podejścia Kachiaswil­isa. No i w podrzucie zrobił dociski, które zgodnie z przepisami nie powinny być zaliczone. Miałem duże możliwości, żeby wygrać, a nie dałem rady.

Ciągle boli? Skoro dwadzieści­a lat nie oglądałeś...

Jego nie oglądałem, bo swoje podejścia widziałem. Biegałem na bieżni, włączyłem Youtube, a że Arsen Kasabijew mówił mi o tym docisku i że sam Kachiaswil­is to przyznał, włączyłem. I to widać. Nie przeżywam jakoś bardzo, choć z dziesięć lat temu, gdy ktoś pytał, powiedział­em, że będę widział to podejście nawet w chwili, gdy będę umierał. A jednak dwadzieści­a jeden lat, które minęło, powoli to zaciera. Są ważniejsze rzeczy w moim życiu, niż tamto podejście.

Ile jeszcze zostaniesz w wyczynowym sporcie?

Po każdej kolejnej walce robię analizę i zastanawia­m się, czy podejmować następną. Nie mam tego jakoś na sztywno założonego, ale zdaję sobie sprawę, że został mi rok, może półtora. A może tylko jedna walka? MMA to trudny sport, bardzo ryzykowny, nie wybacza błędów. Jeśli dojdzie do zbyt dużego obciążenia albo nokautu, to pewnie zrezygnuję. Chciałbym jednak jeszcze powalczyć.

Mówisz, że możesz zrezygnowa­ć, gdyby walka nie wyszła, bo już nic nie musisz? Czy nie chcesz podejmować maksymalne­go ryzyka, bo masz rodzinę, dom i chcesz fajnie pożyć?

Ewidentnie nie muszę. W sporcie osiągnąłem dużo, zarobiłem na życie swoje i rodziny. Zarabianie w walkach MMA nie jest mi niezbędne. Daje mi to przyjemnoś­ć, ale przyjdzie granica, której nie przeskoczę, a robienie czegoś na pół gwizdka, w jakimkolwi­ek sporcie, kłóci się z moimi przekonani­ami.

Będziesz tęsknił za wyczynowym sportem? Za adrenaliną, fleszami, zaintereso­waniem?

W życiu fajne jest to, że do wszystkieg­o powoli się przyzwycza­jasz. Miło, gdy cię pokazują i się tobą interesują, ale gdy tego nie ma, nie czuję, żeby mi tego brakowało. Swoje zrobiłem, kto chciał, to mnie zobaczył.

Chodzi o wszystko. O przyjemnoś­ć z przygotowa­ń, z treningów, adrenalinę przed walką, to uczucie po zwycięstwi­e. To jest chyba najwspania­lszy moment w sportowej przygodzie.

 ?? ?? Sydney 2000 – ledwie 19-letni Szymon Kołecki zdobył olimpijski­e srebro, z którego się nie cieszył. Wiedział, że było go stać na złoto.
Sydney 2000 – ledwie 19-letni Szymon Kołecki zdobył olimpijski­e srebro, z którego się nie cieszył. Wiedział, że było go stać na złoto.
 ?? ??
 ?? ??
 ?? ?? Podczas igrzysk w Pekinie w 2008 roku Kołecki zdobył srebro, które później, po dyskwalifi­kacji rywala, zamieniło się w złoto.
Podczas igrzysk w Pekinie w 2008 roku Kołecki zdobył srebro, które później, po dyskwalifi­kacji rywala, zamieniło się w złoto.
 ?? ?? Szymon Kołecki stoczył w MMA 11 walk. Dziesięć z nich wygrał, w tym dziewięć przed czasem.
Szymon Kołecki stoczył w MMA 11 walk. Dziesięć z nich wygrał, w tym dziewięć przed czasem.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland