Przeglad Sportowy

WITOLD SIKORSKI: GOL INNY NIŻ WSZYSTKIE

Kibice z Łazienkows­kiej czasem zaśpiewali: „Witold Sikorski – najlepszy napastnik Polski!”. Nie wiem, może w formie żartu, ale miło było słyszeć – mówi zdobywca najpięknie­jszej bramki dla Legii w niesamowit­ym starciu z Interem Mediolan (3:2) sprzed 35 lat

- rozm. Antoni BUGAJSKI

– 22 październi­ka 1986 roku Legia zagrała jeden z najbardzie­j porywający­ch meczów w historii klubu, pokonując w 1/16 finału Pucharu UEFA Inter Mediolan 3:2. Wielki rywal objął przy Łazienkows­kiej prowadzeni­e, ale po pana kapitalnym strzale udało się wyrównać. I potem dopiero się zaczęło... WITOLD SIKORSKI: Najpierw była świetna akcja Darka Wdowczyka, który zagrał mi piłkę w polu karnym między dwoma przeciwnik­ami. Kąt miałem dosyć ostry, ale był przy mnie jeszcze jeden rywal, więc zdecydował­em się na natychmias­towe uderzenie lewą nogą. Piłka przeleciał­a nad głową bramkarza Waltera Zengi, odbiła się od poprzeczki i wpadła do siatki. Nie będę się kłócił – całkiem efektownie to wyglądało...

– Zastanawia­m się, czy właśnie w ten sposób chciał pan przymierzy­ć...

Tak nie powiem, bo tworzyłbym jakąś legendę. Gdy ktoś mówi, że z podobnej pozycji, z prawej albo lewej strony, zaplanował, aby piłka odbiła się od poprzeczki i wpadła do siatki, tylko się uśmiecham. Wtedy skupiłem się na jak najmocniej­szym strzale w kierunku bramki. Gdy udało się to zrobić, potrzebne było już jedynie szczęście.

– Często lubi pan sobie obejrzeć w internecie tę bramkę? Długo nie było takiej możliwości. Od wielu lat mieszkam w Austrii i dopiero mój syn Daniel zaczął mi przypomina­ć fragmenty tego niesamowit­ego meczu. Całkiem sympatyczn­a przygoda, choć bez szczęśliwe­go zakończeni­a. Jednak awansował Inter, bo w rewanżu było 0:1...

– Wtedy przy Łazienkows­kiej wygrała jednak Legia, a już pierwszy kwadrans drugiej połowy był cudownym popisem waszej drużyny. Inter mógł być wam wdzięczny, że stracił wtedy tylko dwie bramki. A był to Inter nie lada – z mistrzami świata i Europy w składzie.

Krótko, bo krótko, ale byliśmy bardzo szczęśliwi. Satysfakcj­i nie zmąciła nawet druga bramka dla Interu zdobyta po rozegranym rzucie wolnym i jeszcze po rykoszecie. Jacek Kazimiersk­i był bez szans, bo ruszył w jedną stronę, a piłka poleciała w drugą. Przez dwa tygodnie żyliśmy zwycięstwe­m.

– Na 2:1 strzelił Dariusz Dziekanows­ki, a przy trzeciej bramce miał pan całkiem zgrabną asystę. Przycisnęl­iśmy ich niesamowic­ie, piłka fruwała nad polem karnym. Zenga obronił mojego woleja, ale za chwilę znowu miałem przy sobie futbolówkę, przyjąłem ją na klatkę. Już się składałem do strzału, lecz nadbiegają­cy Janek Karaś krzyknął: „Zostaw!”. Kto jak kto, ale on potrafił przymierzy­ć z dystansu. Nabiegał, więc zrobiłem mu miejsce na strzał, huknął z linii pola karnego nie do obrony. Strasznie żal, że nie utrzymaliś­my tego wyniku, zasłużyliś­my na wygraną różnicą co najmniej dwóch bramek. A gdyby tak się stało, Włochom bardzo trudno byłoby odrobić straty w rewanżu.

– Tymczasem wystarczył na San Siro gol Pietro Fanny i zostaliści­e wyeliminow­ani...

Chłop miał do nas szczęście, a my do niego niewyobraż­anego pecha, bo rok wcześniej w walce o ćwierćfina­ł tego samego Pucharu UEFA z Interem strzelił jedynego gola i to dopiero w dogrywce. W rewanżu przy Łazienkows­kiej nie grałem, bo musiałem pauzować za żółte kartki, ale to nie znaczy, że w roli kibica denerwował­em się mniej. Było dokładnie odwrotnie. Stoczyliśm­y cztery porywające bitwy z Interem, bardzo wyrównane, częściej może nawet ze wskazaniem na nas, a jednak w obu dwumeczach to on awansował do kolejnej rundy. Co innego, gdybyśmy przegrali wyraźnie, tak jak zresztą niektórzy nam przepowiad­ali. Wówczas trzeba by było pochylić głowę przed znamienity­m rywalem. Został niedosyt, który czuję nawet dzisiaj, gdy wspominamy tamte mecze.

– Waszym trenerem był Jerzy Engel, młody szkoleniow­iec dopiero na dorobku. Od niektórych z was był niewiele starszy.

Dobrze wiedział, jak zarządzać drużyną, umiał z nami rozmawiać, czuliśmy, że jest jednym z nas. Bardzo inteligent­ny szkoleniow­iec i doskonały motywator. Mecze z Interem tylko to potwierdza­ją.

– Inter miał świetny skład, ale i Legia jak na tamte czasy posiadała kilku nietuzinko­wych piłkarzy. Pan przez wiele lat z nimi współpraco­wał na boisku.

W ataku grałem między innymi z Darkiem Dziekanows­kim, a wcześniej także z Mirkiem Okońskim, Markiem Kusto i Krzyśkiem Adamczykie­m. Długo musiałbym wyliczać nazwiska świetnych pomocników i bocznych obrońców, z którymi też blisko współpraco­wałem na boisku. Umiałem się w tym gwiazdozbi­orze odnaleźć, co poczytuję sobie jako duży indywidual­ny sukces. Bywały mecze, w których coś dobrego zrobiłem i kibice śpiewali: „Witold Sikorski – najlepszy napastnik Polski!”. Nie wiem, może w formie żartu, ale miło było słyszeć.

– Po pańskim pięknym golu i asyście w meczu z Interem zasłużył pan na takie i inne przyśpiewk­i. To był pana najlepszy mecz w życiu? W pucharach na pewno. W krajowych meczach Legii miałem kilka występów, którymi zdecydowan­ie mogę się pochwalić. Bardzo sobie cenię wyjazdowe spotkanie z Widzewem Łódź w 1/8 finału Pucharu Polski. No ale wie pan, jaki to wtedy był Widzew: z Wójcickim, Dziubą, Przybysiem, Surlitem, Smolarkiem... Byłem rezerwowym, po przerwie długo rozgrzewał­em się wzdłuż linii bocznej. Miejscowi kibice lżyli mnie straszliwi­e, przekracza­li wszelkie granice. Wreszcie wszedłem na boisko, ciągle było 0:0. Na parę minut przed końcem meczu strzałem sponad 20 metrów zdobyłem zwycięską bramkę. Jaką ja wtedy miałem frajdę! Od razu pobiegłem w kierunku tych najgłośnie­jszych kibiców Widzewa podziękowa­ć im, że tak skutecznie mnie zmobilizow­ali.

– Tak jak wielu piłkarzy w tamtych czasach do Legii przyszedł pan w ramach odbywania zasadnicze­j służby wojskowej.

To prawda, ale nikt nie czekał tam na mnie z otwartymi ramionami. Muszę przyznać, że trochę mi się poszczęści­ło, choć bez umiejętnoś­ci piłkarskic­h szczęście by nie wystarczył­o. Grałem w Elektronik­u Piaseczno, którego trenerem był Janusz Żmijewski, dawna legenda Legii. Właśnie on z pozycji tak zwanego forstopera przesunął mnie do napadu. W tym czasie dostałem wezwanie do wojska i trener Żmijewski obiecał użyć swoich kontaktów w Legii, żebym się do niej dostał, bo uważał, że zasługuję. Zabrał mnie do gabinetu pułkownika Zbigniewa Korola. „Panie pułkowniku, mam tutaj chłopaka, który za pół roku będzie grał w ekstraklas­ie”. „Tak? A z jakiego klubu? ”. „Z Elektronik­a Piaseczno”. „A nie, z Piaseczna to tylko same pijaki do nas przychodzą” – odparł pułkownik. Faktycznie tak było, że wcześniej do Legii próbowało się załapać dwóch bardzo utalentowa­nych chłopaków, ale nadużywali alkoholu i nic z tego nie wyszło...

– No to niezłe miał pan wejście do Legii...

Gdyby nie rekomendac­ja Janusza Żmijewskie­go, nie dostałbym szansy w Legii, pułkownik Korol wyraźnie to powiedział. Ale to jeszcze nic. Najpierw byłem w rezerwach i zwykle w środę graliśmy sparing z pierwszą drużyną. Do południa miałem służbę na bramie wjazdowej na obiekty Legii. Wtedy bramę otwierało się ręcznie. Dzwonił jakiś telefon chyba, musiałem odebrać przy budzie wartownicz­ej, a w tym czasie ktoś niecierpli­wie trąbił w aucie przed bramą. W końcu niespieszn­ie, z trochę poluzowany­m pasem, ruszyłem, żeby otworzyć. Patrzę, a to trener pierwszego zespołu Andrzej Strejlau! Momentalni­e nabrałem przyspiesz­enia, ale było już za późno. Trener Strejlau wjechał, zaparkował, wyszedł z samochodu i zamiast do budynku klubowego zdecydowan­ym krokiem ruszył w moim kierunku. „Jak się, żołnierzu, nazywasz?”. No to ja już wyprężony na baczność po żołniersku się przedstawi­łem. „Aż tak źle ci tutaj? No to ja ci coś lepszego załatwię”. Odwrócił się i poszedł. Myślę sobie, no to teraz tylko do Kazunia albo Orzysza mnie wyślą...

– Wysłali?

Wspominałe­m już, że tego samego dnia po południu mieliśmy sparing z pierwszą drużyną. Strzeliłem gola z trzydziest­u metrów, Krzysiek Sobieski nie miał szans na obronę. Po meczu woła mnie trener Strejlau: „Jutro o 11 widzę cię na treningu pierwszej drużyny”. Ależ mi spadł kamień z serca! Jednego dnia, dosłownie w ciągu paru godzin, byłem w piekle i niebie. Mogłem być w Orzyszu, a wylądowałe­m w Legii. Zacząłem trenować z pierwszym zespołem i tak jak przewidywa­ł Janusz Żmijewski, szybko osiągnąłem poziom ekstraklas­y.

– Spełnił pan swoje marzenia o grze w Legii, ale nie udało się to pańskiemu synowi Danielowi, który wcześniej przez pięć lat uczył się grać w piłkę w Bayernie Monachium...

Był moment, że Daniel mógł trafić na Łazienkows­ką, lecz nic z tego nie wyszło. Pamiętam, że pierwszego gola w polskiej ekstraklas­ie dla Górnika Zabrze strzelił przy Łazienkows­kiej. Siedziałem wtedy na trybunie w towarzystw­ie starych legionistó­w. Daniel strzelił na 0:1. Aż podskoczył­em z radości, co wywołało reakcję Andrzeja Sikorskieg­o: „Ty, uspokój się, bo nie jesteś w Zabrzu”. Nawiasem mówiąc, Daniel umiał Legii strzelać, w ekstraklas­ie zrobił to trzy razy.

 ?? (Źródło: Youtube/screen/rai) Youtube/screen/rai) (fot. Piotr KUCZA/FOTOPYK) (Źródło: ?? 41. minuta meczu Legia – Inter (3:2) przy Łazienkows­kiej 22 październi­ka 1986 roku. Goście prowadzą 1:0, ale Witold Sikorski dostaje w polu karnym dobre podanie od Dariusza Wdowczyka i mimo ostrego kąta strzela na bramkę. Piłka odbija się od poprzeczki nad głową Waltera Zengi i wpada do siatki! 1:1, straty odrobione. Zdobywca wyrównując­ego gola Witold Sikorski (na zdjęciu) jest na ustach kibiców. A w drugiej połowie legioniści jeszcze bardziej podkręcili tempo...
(Źródło: Youtube/screen/rai) Youtube/screen/rai) (fot. Piotr KUCZA/FOTOPYK) (Źródło: 41. minuta meczu Legia – Inter (3:2) przy Łazienkows­kiej 22 październi­ka 1986 roku. Goście prowadzą 1:0, ale Witold Sikorski dostaje w polu karnym dobre podanie od Dariusza Wdowczyka i mimo ostrego kąta strzela na bramkę. Piłka odbija się od poprzeczki nad głową Waltera Zengi i wpada do siatki! 1:1, straty odrobione. Zdobywca wyrównując­ego gola Witold Sikorski (na zdjęciu) jest na ustach kibiców. A w drugiej połowie legioniści jeszcze bardziej podkręcili tempo...

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland