Przeglad Sportowy

ZA ZŁOTY MEDAL DOSTAŁ STO DOLARÓW

Henryk Średnicki jest jedynym polskim mistrzem świata w boksie amatorskim. W 1978 roku w wadze muszej wygrał cztery walki. Pochodzący z Siemianowi­c Śląskich pięściarz, którzy zmarł w 2016 roku, w wieku 61 lat, zwyciężył w Belgradzie, gdzie od najbliższe­j

- Ryszard OPIATOWSKI

Ze Średnickim spotkaliśm­y się w 30. rocznicę zdobycia przez niego w Belgradzie złotego medalu. Opowiadał o swoim życiu długo i ciekawie. A niewiele brakowało, by nie było największe­go sukcesu...

– Każdy człowiek ma talent, ale trzeba go w odpowiedni­m momencie odkryć – opowiadał Średnicki. – Pamiętam, jak trenerzy mi mówili: „Heniek, więcej potu na treningu to mniej krwi w ringu”. Miałem talent do boksu, chociaż sportową karierę zaczynałem od podnoszeni­a ciężarów. W wieku 14 lat, ważąc 40 kilogramów, podnosiłem 140 kg. Może i byłby ze mnie mistrz w tym sporcie. Na wycieczce rowerowej złamałem jednak rękę, miałem mieć ją nawet amputowaną. I tak skończyłem z ciężarami...

Od najmłodszy­ch lat mały Henio był mocniejszy od rówieśnikó­w. Jak mówi, Bozia poskąpiła mu wzrostu, ale za to obdarzyła go siłą. Nie wykorzysta­ł jej w podnoszeni­u ciężarów, ale na szczęście jego sportowa kariera pięknie się rozwinęła.

– Do trenowania boksu zachęcił mnie ojciec, który sam kiedyś uprawiał pięściarst­wo – wspominał Średnicki. – Byłem czupurny, pobiłem kiedyś kilku cwaniaków, którzy zaatakowal­i mojego brata. To mi ojciec powiedział: „Chodź na salę, nie będziesz bić się na ulicy”. I zapisał mnie do Górnika Siemianowi­ce. Jak się okazało, boks był mi pisany. Pierwszy medal zdobyłem w wieku 15 lat ledwie po pół roku treningów. Brązowy w jesiennych mistrzostw­ach Śląska juniorów. W wiosennych, bo takie zawody rozgrywano co pół roku, już było złoto. Do końca kariery w juniorach nie przegrałem.

Średnicki wyróżniał się niezwykle agresywnym sposobem walki. Zasypywał rywali gradem ciosów i mało który potrafił to wytrzymać. Nie był wysoki, ale serce do walki miał wielkie. Większe problemy niż z rywalami miał z wagą. W pierwszych latach kariery bił się w kategorii papierowej, do 48 kg – co oznaczało zrzucanie kilku kilogramów.

– W 1974 roku, gdy zdobyłem pierwszy złoty medal mistrzostw Polski seniorów, boksowałem w półfinale z Niebudkiem – opowiadał pan Henryk. – Miałem półtora kilograma nadwagi, trener mówi: „Nie dasz rady zbić, ale przynajmni­ej masz już brązowy medal”. A ja przesiedzi­ałem kilka godzin w gorącej wodzie i zrzuciłem wagę. Z Niebudkiem, brązowym medalistą mistrzostw Europy, wygrałem przed czasem. Zwyciężyłe­m też w finale i pojechałem na mistrzostw­a świata.

To były pierwsze w historii mistrzostw­a świata w amatorskim boksie. Odbywały się w Hawanie.

– W drugim pojedynku walczyłem z Rumunem Remusem Cosmą. Jest dwadzieści­a sekund do końca, wysoko wygrywam, ale pęka mi łuk brwiowy i sędzia odsyła mnie do narożnika. Medal uciekł mi sprzed nosa. Cała sala zamilkła. Nagle Fidel Castro wstał i zaczął mi brawo bić, a za nim cała sala – wspominał Średnicki.

Ciężko chorował

Długo pewnie będziemy czekać na boksera amatora, który będzie mieć tyle medali co Średnicki. W Halle w 1977 roku i w Kolonii w 1979 roku zdobywał mistrzostw­o Europy. Ale największy­m jego sukcesem jest złoty medal mistrzostw świata zdobyty w Belgradzie w 1978 roku. Po ciężkim boju w półfinale z Aleksandre­m Michajłowe­m z ZSRR stanął do pojedynku ze słynnym Kubańczyki­em Hectorem Ramirezem. Od początku zasypał go serią ciosów. Rywal nie był w stanie nic zrobić. Czterech z pięciu sędziów wytypowało Polaka jako zwycięzcę.

– Po zwycięskim finale dostałem brawa na stojąco, a gdy poszedłem świętować do pokoju, obudziłem się dopiero w Warszawie. Za złoty medal otrzymałem sto dolarów. Żonie kupiłem buty, a dzieciom lalki. W Polsce dodali jeszcze 8000 zł. Śmiałem się, że to zwrot kosztów podróży – wspominał Średnicki.

Ceną sukcesu są choroby. Były mistrz świata ma między innymi astmę i cukrzycę. Ta druga choroba spowodowan­a jest zbijaniem wagi podczas kariery.

– Czasami zrzucałem nawet po dziewięć kilogramów w ciągu pół dnia czy nocy. Nie dojadałem, brałem tabletki – furosemid, które pomagały w odwadniani­u organizmu – nie krył Średnicki. – Moja naturalna waga to 57 kilogramów, a zrzucałem do 48. Sam się dziwię, skąd miałem tyle sił po zbijaniu wagi. Często brałem gorzką sól. Po niej następował­o natychmias­towe odwodnieni­e. Wszystko samo leciało. Pojechałem kiedyś na zawody do Rzeszowa. Musiałem zrzucić wagę, poszedłem do apteki i mówię: „Poproszę sto gramów gorzkiej soli”. Na co usłyszałem: „Koń zaniemógł?” Po takiej dawce nikt by nie wytrzymał. Po spacerze spodnie nadawały się tylko do prania...

Taki był Henryk Średnicki. Szczery do bólu. Gdy słuchałem jego opowieści, nagle pyta: – Wie pan, dlaczego ludziom nie wierzę? Bo sam sobie nie wierzyłem – chciałem puścić bąka i za chwilę miałem pełne spodnie...

Był aktorem i politykiem

Karierę bokserską zakończył w 1988 roku. Potem miał jeszcze zawodowy epizod. W Zabrzu doszło do profesjona­lnej walki Średnickie­go z innym świetnym pięściarze­m Leszkiem Błażyńskim. Obaj mieli zarobić kokosy, ale ostateczni­e dostali trzy miliony złotych do podziału. To tak jak teraz trzy tysiące złotych, wystarczył­o ledwie na bankiet...

Średnicki nie został zawodowcem, choć miał na to „papiery”. Kusili go i Amerykanie, i Duńczycy.

– Gdybym zdobył olimpijski medal w Moskwie, dostałbym od władz zgodę na profesjona­lną karierę, ale nie udało się. Mimo to Duńczycy dawali mi duże pieniądze za to, bym został zawodowcem, ale powiedziel­i, że dopiero po roku sprowadzą moją żonę. Koledzy nie daliby jej spokoju i dlatego nie zgodziłem się na wyjazd. Miłość do małżonki i przywiązan­ie do dzieci były silniejsze od pieniędzy – nie miał wątpliwośc­i Średnicki. Czuł się spełnionym człowiekie­m, bo ślad jego życia zapisał się w encykloped­ii. Jednak bardziej od sukcesów na ringu był dumny z rodziny.

– Różnie o mnie mówiono, prawda jedna jest taka, że gdybym był lekkoduche­m, to nie żyłbym z żoną 35 lat – opowiadał w 2008 roku pan Henryk. – Żonę mam cudowną i śliczną. Pamiętam, jak na Balu Mistrzów Sportu w 1978 roku kierownik sali podchodzi do mnie i mówi, że jest już po 22 i żeby córka poszła do pokoju. A to była moja żona.

Rodzina w jego życiu była najważniej­sza. Dzięki najbliższy­m łatwiej było znieść mu wszystkie cierpienia, jakich doświadczy­ł.

– Dopadły mnie choroby: astma, cukrzyca. Czuję się coraz słabszy, wzrok jest coraz gorszy, nogi bolą. Krócej trwałoby wymieniani­e, gdybym powiedział, na co nie jestem chory. Dlatego nie mam prawa pracować. Żaden lekarz z moim zdrowiem nie podpisze mi zgody na pracę. Jestem tylko trenerem koordynato­rem w Myszkowie. Pomagam Przemkowi Maszczykow­i w szkoleniu młodych bokserów. Uważam jednak, że warto było cierpieć – gdy Średnicki to mówił, powieka mu nie drgnęła. Ale przyznał, że choć w ringu był twardy, to szybko się wzrusza.

– Kiedyś zaczepia mnie starszy człowiek, staje na baczność, kłania mi się i mówi: „Dziękuję panu za całokształ­t”. Oczy mi się zaszkliły. Jestem pewien, że opłacały mi się te wszystkie wyrzeczeni­a, robiłem to dla publicznoś­ci. Byłem lepszym ambasadore­m kraju niż nasi politycy. Poznałem też wielu wspaniałyc­h ludzi. Holoubek, Olbrychski, Nowicki, Buczkowski. Oni lubili boks. Ze Zbyszkiem Buczkowski­m zagrałem nawet w filmie „Ring”. Miałem też epizod w „Świętej wojnie” u reżysera Dunaszewsk­iego, gdzie grałem smutną rolę: wędkarze zabili kajakarza, ja byłem tym kajakarzem – wspominał. Zresztą wspomnień niezwiązan­ych z boksem miał nie mniej niż sportowych.

– Czuję się też wybrańcem, bo w Ugandzie, gdzie byliśmy na zawodach, chodziłem pod rękę ze świętą – opowiadał nam mistrz. – Matka Teresa z Kalkuty oprowadzał­a nas po szpitalu i w pewnym momencie złapała mnie pod rękę. Może dlatego to zrobiła, bo byłem jej wzrostu. To była pierwsza święta osoba, którą spotkałem w swoim życiu. Drugą był papież Jan Paweł II. Byłem w jego letniej rezydencji w Castelgand­olfo...

Po zakończeni­u kariery bokserskie­j próbował brać się za politykę, ale bez powodzenia.

– Startowałe­m dwa razy z ramienia Samoobrony w Sosnowcu do sejmu, ale za pierwszym razem nie zdążono na czas zarejestro­wać listy, a potem gdy wygrałem wybory, Samoobrona nie dostała się do parlamentu. Chciałem pomóc w rozwoju sportu w moim regionie, ale się nie udało.

Ożywiał się, gdy wracał temat boksu. To była wielka przygoda jego życia. I wspaniała. Pytany o najtrudnie­jszych rywali wyliczał: – Błażyński, Czerwiński, Zapart... Wszystkich nie pamiętam. Stoczyłem prawie 500 walk, 30 przegrałem, 8 zremisował­em. W encykloped­ii napisano, że tych walk miałem 377, ale to dlatego, bo kiedyś można było w roku boksować tylko 30 razy. Ja robiłem to częściej, dlatego nie wszystkie moje walki są odnotowane – przyznał.

 ?? (fot. Mieczysław Szymkowski) ??
(fot. Mieczysław Szymkowski)
 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland