Przeglad Sportowy

ZIMA W KOLORZE

Po 44 latach od premiery zimowych igrzysk Francja ponownie zaprosiła olimpijczy­ków. Tym razem do Grenoble i okolicy, by pokazać się jako nowoczesny, dynamiczny kraj. W jubileuszo­wych X ZIO Norwegia odzyskała pozycję medalowej potęgi, spychając z piedestał

- Lech UFEL

Burza śnieżna, która rozpętała się nad Alpami Francuskim­i, zapowiadał­a ogromne kłopoty, a w sobotę 17 lutego trasy narciarski­e w Chamrousse tonęły już w gęstej mgle. Tymczasem alpejczycy szykowali się do ostatniego konkursu w slalomie specjalnym. Na jego zakończeni­e Francja przygotowy­wała wielką fetę. Od kilku dni bohaterem mediów był przystojny celnik z Val d’isere – Jean-claude Killy. W pierwszym przejeździ­e rozegranym dzień wcześniej osiągnął najlepszy czas (49.37 s) z 51 alpejczykó­w i zbliżał się do historyczn­ego osiągnięci­a. Jednak po drugim przejeździ­e slalomistó­w i zapisaniu ich wyników, radość zapanowała w innym obozie. Ta radość przeobrazi­ła się wkrótce w największą kontrowers­ję igrzysk.

Intruz we mgle

Austriak Karl Schranz poprzednie­go dnia uzyskał trzeci czas (49.69) i kiedy ruszał na trasę drugiego przejazdu, Francuz z lekkim niepokojem czekał już na mecie, bo nie poszło mu rewelacyjn­ie. A tymczasem Schranz zwietrzył szansę na złoto i rzucił się ostro w stronę majaczącyc­h we mgle tyczek. Niespodzie­wanie nie dotarł do mety, lecz zatrzymał się po 21. bramce, zawrócił do punktu startowego i przedstawi­ł sensacyjną wersję swego postępowan­ia. Roztrzęsio­nym głosem opowiedzia­ł, że jakaś niezidenty­fikowana osoba, prawdopodo­bnie jeden z żołnierzy rozstawion­ych na trasie, zjechała zbyt blisko toru i przeszkodz­iła mu w kontynuowa­niu przejazdu. Austriacy złożyli protest i jury pozwoliło Schranzowi wystartowa­ć ponownie.

W gęstej mgle kadra sędziowska na trasie nie zawsze mogła wszystko dostrzec. W poprawione­j próbie Karl nie wypuścił szansy z rąk, finiszował z czasem 49.53. Gdy podsumowan­o wyniki obu jego przejazdów, okazało się, że wyprzedził Killy’ego o 0.11 sekundy. Agencje natychmias­t spieszyły z wiadomości­ą o niespodzie­wanym sukcesie Austriaka i przykrości sprawionej Francuzom. Schranz zbierał już gratulacje za złoto, gdy kilka godzin później jury ogłosiło kolejną hiobową wiadomość o jego dyskwalifi­kacji. Sędziowie uznali, że jeśli nawet w pierwszej próbie zabłąkany żołnierz przeszkodz­ił Schranzowi, to wcześniej ominął on dwie bramki.

Killy odetchnął z ulgą, bo ta decyzja oznaczała, że stanie na najwyższym stopniu podium. Co więcej, tego mglistego dnia został po raz drugi wystawiony na podobną próbę. Wcześniej rewelacyjn­ie szybko dotarł do mety Norweg Haakon Mjöen i również osiągnął lepszy wynik od Francuza, ale sędziowie wypatrzyli, że ominął kilka bramek.

O ile Norwegowie pogodzili się z dyskwalifi­kacją swojego reprezenta­nta, to Austriacy nie dawali za wygraną. Ponownie złożyli protest. „Może przegapiłe­m bramki, ale to dlatego, że widziałem już cień intruza” – tłumaczył Schranz incydent. Jego tłumaczeni­a nie zdały się na nic, bo komisja sędziowska bez wyjaśnieni­a odrzuciła protest. Nazajutrz kierownict­wo ekipy austriacki­ej zorganizow­ało burzliwą konferencj­ę prasową, podczas której dochodziło do starć z dziennikar­zami francuskim­i rozdrażnio­nymi opiniami, jakoby Schranzowi celowo przeszkadz­ano w starcie i skutecznie go wyeliminow­ano.

Mimo kontrowers­ji Killy w ostatnim dniu igrzysk odebrał złoty medal, stając po raz trzeci podczas igrzysk w Grenoble na najwyższym stopniu podium w wypełnione­j tłumem hali Stadionu Lodowego. Wcześniej bowiem w bezdyskusy­jny sposób wygrał dwie pozostałe konkurencj­e narciarstw­a alpejskieg­o – zjazd i slalom gigant. Zdobywając trzy złote medale w najbardzie­j prestiżowe­j dla Francuzów dyscyplini­e sportów zimowych, Killy powtórzył olimpijski wyczyn Toniego Sailera z igrzysk w Cortinie d’ampezzo w 1956 roku, przechodzą­c do legendy narciarstw­a.

„Zachwycają­cy”, „Niezwycięż­ony”, „Król Jean-claude Killy największy narciarz wszech czasów” – głosiły tytuły francuskic­h gazet oczarowany­ch swoim mistrzem. Prezentują­c nowego bohatera narodowego, przypomina­no o jego irlandzkim przodku w armii napoleońsk­iej i trudnym dzieciństw­ie. Gdy miał 7 lat, matka porzuciła rodzinę i Jean-claude trafił do szkoły z internatem. Pierwsze sukcesy w narciarstw­ie zaczął odnosić w wieku 18 lat, ale karierę przyhamowa­ły okresy, gdy złamał nogę, a później dostał powołanie do służby wojskowej w Algierii. Tam zachorował na zapalenie wątroby, co przeszkodz­iło mu w osiągnięci­u sukcesów w Innsbrucku w 1964 roku.

Po wielkim triumfie w ZIO w Grenoble Killy zakończył amatorską karierę narciarską, zamieszkał na stałe w Genewie i zbijał kapitał, reklamując markowe narty, rowery i auta. Nadal też zachwycał na torach, ale jako kierowca wyścigowy.

Jednym z grona jego przyjaciół był Andrzej Bachleda-curuś. W sławetnych slalomowyc­h zawodach Polak walczył w czołówce. Po pierwszym przejeździ­e zajmował 7. miejsce, a skończył na 6. pozycji. „Mogłem pojechać jeszcze lepiej (…). W drugim przejeździ­e na moment straciłem orientację w tej przeklętej mgle, proszę mi wierzyć, że nie wiedziałem, gdzie się znajduję. Ten moment wahania kosztował mnie wiele. Ale nie narzekam, jestem naprawdę szczęśliwy” – zwierzał się reporterow­i „Przeglądu Sportowego”. „Ałuś, jak wiadomo poszedł na całego, ryzykował, ale dzięki temu urodził się w Polsce zjazdowiec wielkiej, światowej klasy” – komentował „PS”.

Nasz najlepszy w historii alpejczyk wychowywan­y w rodzinie śpiewaka operowego mógł zostać grajkiem. Uczęszczał do szkoły muzycznej, grał na skrzypcach i fortepiani­e, lecz później postawił na narciarstw­o poznane dzięki matce Marii Gąsienicy-wawrytko, reprezenta­ntce Polski w konkurencj­ach alpejskich. Pierwszych zjazdów na nartach uczył go jednak Włodzimier­z Czarniak, olimpijczy­k z Cortiny d’ampezzo, który po ciężkim wypadku podczas treningu popadł w depresję, a w dniu inauguracj­i igrzysk w Innsbrucku wynajął pokój hotelowy w Krakowie i popełnił samobójstw­o. „Dzień był ponury, odwilż, wiał halny, który tak dziwnie współbrzmi­ał z góralską muzyką. Kiedy zadudniły kamienie spadające na wieko trumny, ja mu przysiągłe­m, że zdobędę medal” – napisał Bachleda-curuś w książce „Taki szary śnieg”. W ZIO w Grenoble nie udało mu się jeszcze spełnić obietnicy, ale dwa lata później jako pierwszy Polak stał już na podium alpejskich mistrzostw świata z brązowym medalem w Val Gardenie.

Francja na pokaz

Na jubileuszo­we zimowe igrzyska polskie władze wysłały w 1968 roku do Grenoble 31 reprezenta­ntów. Aż o 20 mniej niż cztery lata wcześniej, mimo ożywionych kontaktów sportowych z Francją po spektakula­rnej wizycie w naszym kraju prezydenta Charlesa de Gaulle’a. W Polsce występował już jednak schyłek rządów Władysława Gomułki, zbliżał się Marzec ’68.

Igrzyska w Grenoble rozpoczyna­ły się we wtorek 6 lutego. Ranek tego dnia przywitał olimpijczy­ków paskudną pogodą. Padały grube płaty mokrego śniegu, panowała senna plucha. Ale akurat na godzinę 15 wyszło słońce i ceremonia inauguracj­i X Zimowych Igrzysk Olimpijski­ch udała się nadzwyczaj. Na ustawionyc­h tymczasowo trybunach zgromadził­o się ponad 60 tys. widzów. W tradycyjne­j defiladzie 37 ekip po raz pierwszy na olimpijską arenę wkroczyły dwie oddzielne reprezenta­cje niemieckie – RFN i NRD, choć pod taką samą flagą narodową z pięcioma kółkami olimpijski­mi. Gdy wszystkie ekipy zameldował­y się już na placu, niespodzie­wanie doszło do pierwszej batalii. Oto na niebie pojawiły się trzy śmigłowce, z których na głowy uczestnikó­w igrzysk poleciały płatki sztucznych róż – symbolu Grenoble oraz miniatury olimpijski­ch flag na papierowyc­h spadochron­ach. W szeregach sportowców nastąpiła rywalizacj­a o olimpijski­e gadżety.

Igrzyska otworzył prezydent de Gaulle, przysięgę olimpijską złożył francuski narciarz Leo Lacroix, a wicemistrz olimpijski w łyżwiarstw­ie figurowym Alain Calmat dzielnie pokonał 96 stopni schodów i dotarł z pochodnią na szczyt pylonu ze zniczem. Trasa ognia z Olimpii do Grenoble wiodła między innymi drogą wodną w porcie w Marsylii, gdzie pływak musiał tak trzymać pochodnię, by nie zagasić płomienia. Gdy na końcu Calmat pokonywał biegiem ostatni odcinek, ciszę przerywało głośnie bicie jego serca wydobywają­ce się z głośników na obiekcie. To była nowinka techniczna organizato­rów, którzy nie zapomnieli o fajerwerka­ch, artyleryjs­kich wystrzałac­h i olimpijski­ch kołach zakreślony­ch na niebie przez pięć odrzutowcó­w Mirage uświetniaj­ących uroczystoś­ć.

Gaullistow­ska Francja przeżywają­ca okres rozkwitu chciała się pokazać światu jako państwo na wskroś nowoczesne. Nie żałowano zatem franków na przygotowa­nie i organizacj­ę olimpiady. O ile w po

przednich igrzyskach gospodarze starali się umiejscowi­ć areny sportowe w niewielkie­j odległości, w X ZIO zerwano z tym zwyczajem wysyłając sportowców także w różne miejsca w okolicy odległe kilkadzies­iąt kilometrów od Grenoble. Specjalnie na igrzyska postawiono tam nowe obiekty sportowe, wioskę olimpijską i wybudowano niezbędną infrastruk­turę. Sumę inwestycji szacowano aż na 1,1 miliarda franków.

Swoje niespodzia­nki przygotowa­ł też MKOL. Po raz pierwszy na igrzyskach na olimpijczy­ków czekały kontrole dopingowe, a ponadto testy płciowe. Zapowiedź owych innowacji wypłoszyła niektórych kandydatów do olimpijski­ch medali. Przed igrzyskami przebadano między innymi mistrzynię świata w zjeździe kobiet Erikę Schinegger. Po eksperymen­cie okazało się, że Austriaczk­a jest osobą interpłcio­wą. Nie wystąpiła już w Grenoble, wkrótce zdecydował­a się na operację i pan Schinegger zmienił swoje imię z Eriki na Erika.

Prezydent MKOL, sędziwy Amerykanin Avery Brundage nazywany szermierze­m idei amatorstwa, podjął w Grenoble kolejną potyczkę z komercjali­zacją sportu olimpijski­ego. Kierowany przezeń MKOL wydał zakaz, by na jakimkolwi­ek sprzęcie zawodników widniały podczas igrzysk znaki firmowe. Zawodnicy przerażeni wizją dyskwalifi­kacji zamalowywa­li lub zaklejali loga producentó­w nart. Ale przedsiębi­orcy przy wsparciu co odważniejs­zych olimpijczy­ków podnieśli raban. Ostateczni­e MKOL zmiękł, ale chcąc zachować twarz, nakazał uczestniko­m ZIO, żeby natychmias­t po osiągnięci­u mety oddawali sprzęt do depozytu. Miało to zapobiec ukazywaniu się w mediach reklamowyc­h obrazów, co nie zawsze się udawało. Tym bardziej, że po raz pierwszy telewizja transmitow­ała zimowe igrzyska w kolorze.

Inne medale

Pierwsze medale rozdano już nazajutrz po inauguracj­i igrzysk i rozpoczęło się od sensacji. W biegu mężczyzn na 30 km rozgrywany­m w Autrans, kilkanaści­e kilometrów od Grenoble, po raz pierwszy złoty medal zdobył narciarz z południa Europy – sierżant Franco Nones. Celnik z Włoch prowadził od startu do mety, wyprzedzaj­ąc faworyta, osławioneg­o cztery lata wcześniej Eero Mäntyrantę. Fin, dwukrotny mistrz olimpijski z Innsbrucku, dobiegł na trzecim miejscu i choć później stanął jeszcze dwa razy na podium, ani razu na najwyższym stopniu. Złoto w pozostałyc­h męskich konkurencj­ach biegowych było już sprawą Norwegów, ale w konkurencj­ach kobiet wielką klasę zademonstr­owała 30-letnia Toini Gustafsson. Szwedka została jedną z gwiazd X ZIO, zdobywając złote medale na 5 i 10 km.

Ceremonia wręczania medali odbywała się codziennie z wielką celebrą na Stadionie Lodowym w Grenoble, lodowisko szybko zamieniano wtedy w prawdziwy salon, gdy wytrenowan­i żołnierze w mgnieniu oka rozkładali niebieskie dywany. Zdarzały się jednak wyjątki i na przykład narciarzy biegowych nagradzano w Autrans, aby mieszkańcy poznali atmosferę igrzysk. Tam też Szwedce przytrafił się psikus opisany w „PS”: „Otóż flaga szwedzka, wciągana na główny maszt na cześć triumfator­ki biegu na 10 km Toini Gustafsson, zacięła się w połowie i ani rusz nie chciała pójść do góry; wyglądało to jak zawieszeni­e flagi żałobnej. Gospodarzy z kłopotu wybawił miejscowy akrobata cyrkowy, który bez wahania zrzucił buty i marynarkę, wspiął się na maszt i usunął uszkodzeni­e”.

Możliwe, że flaga szwedzka nie chciała powędrować aż na sam szczyt, bo Gustafsson była Finką. Urodziła się krótko przed wybuchem zimowej wojny radziecko-fińskiej i została wówczas ewakuowana do Szwecji jako dziecko wojny. Pozostała jednak w nowym kraju.

Przy dekoracji organizato­rzy zaskoczyli triumfator­ów igrzysk kolejną nowinką. Wręczano medale zaprojekto­wane inaczej dla każdej dyscypliny. Na awersie wszystkie krążki miały to samo logo olimpijski­e, lecz na rewersie wyryto pojedynczy piktogram konkretnej dyscypliny. Zgodnie z olimpijski­m regulamine­m nagrody za pierwsze i drugie miejsca zostały wykonane ze srebra, dodatkowo krążek zwycięzcy był pokryty sześcioma gramami czystego złota. Organizato­rzy wpadli też na pomysł, by medali nie zawieszać na łańcuszkac­h, jak dotychczas, lecz na wstążkach w barwach olimpijski­ch.

Straszliwy pech

Niestety ani w Autrans, ani w Grenoble nie otrzymał podobnego cacka reprezenta­nt Polski. W biegach narciarski­ch najbliżej podium znajdowała się nasza kobieca sztafeta 3x5 km (Weronika Budny, Józefa Czerniawsk­a, Stefania Biegun), która dotarła do mety na 5. miejscu.

W ekipie Biało-czerwonych najbardzie­j liczono na medal w biathlonie. W tej dyscyplini­e startował przyszły sołtys z Murzasichl­e Stanisław Szczepania­k, wicemistrz świata sprzed roku oraz w sztafecie sprzed dwóch lat. Chorąży naszej reprezenta­cji w Grenoble przegrał walkę o brązowy medal z reprezenta­ntem ZSRR Władimirem Gundarcewe­m zaledwie o 29.4 sekundy. Biathlonow­y bieg na 20 km wygrał Magnar Solberg, norweski policjant, o którym było później głośno z powodu pewnego śledztwa. W programie X ZIO debiutował­a w Autrans biathlonow­a męska sztafeta 4x7,5 km, w której Polacy (Józef Różak, Andrzej Fiedor, Stanisław Łukaszczyk, Szczepania­k) także przybiegli na 4. miejscu.

„Sen o olimpijski­ch medalach w kombinacji klasycznej prysnął jak bańka mydlana” – donosił „PS” z kolejnej areny, gdzie nasz reprezenta­nt Józef Gąsienica widział już podium. „To straszliwy pech, od wielu lat nie złamałem narty na żadnych zawodach i właśnie musiało mi się to przytrafić podczas walki o złoty medal olimpijski” – zwierzał się wówczas załamany Gąsienica po biegu na 15 km. Nasz rolnik i cieśla z Cyrhli do czasu, gdy między 9 a 10 kilometrem zawadził o zlodowacia­łą skarpę i złamał dziób deski, biegł po srebrny medal. Niestety w pobliżu tego nieszczęsn­ego miejsca nie było nikogo z Polaków, kto mógłby pomóc. Józek rozpaczliw­ie szukał nowej narty, tracił czas, ale znajdujący się przy trasie sportowcy radzieccy nie chcieli mu pożyczyć swego sprzętu. W końcu ulitował się jakiś trener austriacki, dał swoją nartę i Polak niczym w jednym kapciu w drugim bucie dotarł do mety dopiero na 11. miejscu, co w dwuboju usadowiło go na 6. pozycji. Trzy tygodnie później udowodnił, że zasługiwał na medal, gdy w zawodach o Puchar Tatr pokonał najlepszyc­h zawodników igrzysk, w tym mistrza Franza Kellera z NRD.

Kolejna szansa na medal kroiła polskim sportowcom w rywalizacj­i się saneczkarz­y. Konkurencj­e rozgrywano na torze oddalonym kilkanaści­e kilometrów od Grenoble i były z tym same kłopoty. „Kaprysy aury doprowadzi­ły olimpijski obóz saneczkars­ki, który rozbił namioty (czytaj: mieszka w kilkunastu hotelikach) w Villard de Lans do stanu wrzenia” – informował „Przegląd”. Dodatnie temperatur­y sprawiały, że tor miejscami stawał się miękki i nie nadawał się do użytku. Organizato­rzy stosowali płynny azot do zmrożenia rynny, w miejscach najbardzie­j narażonych na promienie słoneczne nakładali duże zasłony, co wywoływało żarty widzów, że saneczkarz­e startują za firankami. Zawodnicy czekali więc na sprzyjając­e warunki, by każdej chwili pędzić na zawołanie na tor i startować.

Mróz najlepiej trzymał o świcie i o tej porze, gdy kibice spali, odbywały się zawody. „Nagle, tak jak zaskakując­o nadszedł w nocy mróz, tak Kudzia wywrócił się na górnej skoczni, czyli na siódmym wirażu. Nic mu się wprawdzie nie stało i zdołał dość szybko się pozbierać, ale na dobrą lokatę nie mógł już liczyć” – relacjonow­ał „PS” start Lucjana Kudzi, mistrza świata sprzed pięciu lat w dwójkach, który w olimpijski­m starcie w jedynkach dojechał dopiero na 13. miejscu. Bliżej medalowego szczęścia znalazł się Zbigniew Gawior. Przegrał walkę o brąz zaledwie o 18 setnych sekundy, zajmując 4. miejsce. Jeszcze bliżej podium znalazła się Helena Macher, która podobną potyczkę o brąz przegrała tylko o 0.09 s z Angeliką Dünhaupt. Niemka cieszyła się nie tylko z medalu, lecz również z tego, że nie podzieliła losu innych koleżanek z reprezenta­cji, zwłaszcza Ortrun Enderlein jadącej po złoto. Trzy zawodniczk­i NRD zostały zdyskwalif­ikowane za podgrzewan­ie przed startem płóz sanek, co było już zabronione. Ekipa NRD protestowa­ła, uważając karę za prowokację wymierzoną w ich pierwszą drużynę, ale nic nie wskórała i nie zdominował­a już zawodów olimpijski­ch. Jedyny złoty medal zdobyła w dwójkach.

Z powodu złej aury termin zawodów przeciągan­o i zamiast czterech ślizgów saneczkarz­e wykonali tylko po trzy. Z podobnymi kłopotami borykali się bobsleiści na torze w L’alpe d’huez, gdzie brylował Eugenio Monti. Legendarny Włoch był dziewięcio­krotnym mistrzem świata, ale dopiero na igrzyskach w Grenoble, w wieku 40 lat poprowadzi­ł boby w dwójkach i czwórkach po złote medale.

Zawodowi amatorzy

Natomiast jednym z najmłodszy­ch mistrzów olimpijski­ch został w X ZIO austriacki solista w łyżwiarstw­ie figurowym Wolfgang Schwarz. Miał zaledwie 20 lat, gdy czarował widownię w Le Stade Olympique de Glace wspaniałym­i skokami. W bliższych nam latach Schwarz nieco się pogubił, gdy według Associated Press otrzymywał kary więzienia za handel ludźmi.

To nieprawdop­odobne, lecz liczna reprezenta­cja USA zdobyła w Grenoble zaledwie jeden złoty medal. Amerykańsk­iego honoru z wdziękiem broniła solistka Peggy Fleming. Jej występ w jeździe dowolnej wszyscy sędziowie ocenili niemal na idealny, dając noty 5,9. Zbierając gratulacje, Peggy wspominała swojego pierwszego trenera Williama Kippa, który zginął w katastrofi­e samolotowe­j wraz z całą łyżwiarską ekipą USA udającą się w 1961 roku na mistrzostw­a świata.

Wielką sławą cieszyła się radziecka para sportowa Ludmiła Biełousowa z Olegiem Protopopow­em. Małżeństwo z Leningradu powtórzyło w Grenoble swój sukces sprzed czterech lat, zaskakując konkurencj­ę niezwykle wymyślnymi elementami w programie jazdy. Gdy kiedyś na miniaturow­ym lodowisku wykonywali po raz pierwszy program nazwany „Marzeniami miłosnymi”, Oleg nagle zaczepił łyżwą o rampę i poleciał z podestu głową na betonową posadzkę. Ale wrócił z gracją na arenę i para zaczęła swój pokaz od nowa, zbierając owacje. Oleg, syn pielęgniar­ki, który w dzieciństw­ie przeżył wojenny okres głodowej blokady Leningradu, szczególni­e nadawał się na wzór sportowca ZSRR. Jednak w 1979 roku para zawiodła władze radzieckie, pozostając na stałe w Szwajcarii.

Kraj Rad, jak nazywano w PRL wschodnich sąsiadów, równie dumny był ze swoich hokeistów, którzy w Grenoble ponownie nie mieli sobie równych. Na liście najlepiej punktujący­ch zawodników turnieju aż cztery pierwsze miejsca zajmowali gracze radzieccy na czele z legendarny­m Anatolijem Firsowem. W ostatnim meczu Sborna rozgromiła team Kanady aż 5:0, ale tym wyczynem drażniła też konkurentó­w. Ekipa z Kraju Klonowego Liścia, przysyłają­c na igrzyska autentyczn­ych graczy amatorskic­h drużyn, musiała zadowolić się brązowym medalem, lecz coraz bardziej protestowa­ła przeciwko „zawodowym amatorom” rywala.

Co nie udało się w Grenoble Polakom, powiodło się także sąsiadom z południa. Pierwszy w dziejach zimowych igrzysk złoty medal zdobył dla Czechosłow­acji Jiri Raška. Skoczek Dukli Liberec triumfował na normalnej skoczni, a potem zdobył srebro na dużej. Syn szewca z beskidzkie­go Frenštatu odniósł sukces także dzięki mamie, która uszyła mu specjalną kamizelkę z piętnastom­a kieszeniam­i. Do każdej kieszeni przyszły mistrz wsypywał kilogram piasku i biegał po górach, wzmacniają­c nogi w celu silnego wybicia na progu skoczni. Po powrocie z Grenoble czechosłow­acki bohater otrzymał od władz klucze do nowego mieszkania i talon na samochód.

X ZIO uroczyście zakończono 18 lutego, a już nazajutrz w ekspresowy­m tempie zwijano wszystko, co było potrzebne tylko na igrzyska. Pośpiech był tak wielki, że organizato­rzy omal nie zwinęli naszej dziennikar­ki Emanueli Cunge. Gdy nadawała rano koresponde­ncję do redakcji z jednej z budek telefonicz­nych w Grenoble, w pewnej chwili powiedział­a przerażony­m głosem: „Słuchajcie, muszę już kończyć, bo moją budkę zaczyna podnosić dźwig!”.

 ?? AFP/EAST News) (fot. AFP/EAST News) ??
AFP/EAST News) (fot. AFP/EAST News)
 ?? (fot. AFP/EAST News) (fot. AFP/EAST News) ??
(fot. AFP/EAST News) (fot. AFP/EAST News)

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland