Przeglad Sportowy

WIEDZIAŁEM, ŻE URODZĘ SIĘ NA NOWO

Jestem naładowany energią, nie chcę zamykać się w ramy – mówi wicemistrz świata z 2006 roku, a dziś nasz redakcyjny kolega.

- Rozmawiał Kamil WOLNICKI

KAMIL WOLNICKI: Zastanawia­łem się przez chwilę, jak cię przedstawi­ć. Wicemistrz świata, były reprezenta­nt Polski, olimpijczy­k, król życia, zły chłopiec polskiej siatkówki, restaurato­r, mój redakcyjny kolega... Coś pominąłem?

ŁUKASZ KADZIEWICZ: Nie, ale dużo tego, więc chyba jestem nijaki, bo tak jest, gdy ktoś próbuje wszystkieg­o.

Albo człowiek renesansu.

Nie... Sam nie wiem, po której stronie jestem i to chyba najgorsze. Mam 41 lat, dotykam świata mediów od siedmiu-ośmiu lat, kiedyś byłem zawodowym sportowcem. Nie wiem, czy potrafię się sam zdefiniowa­ć. Nie byłem wybitnym siatkarzem, nigdy nie będę wybitnym dziennikar­zem, więc może moim pomysłem na siebie jest dotykanie wielu rzeczy.

Na pewno jesteś skromny, a przynajmni­ej się starasz.

Pozory.

Niech będzie, ale dobrze brzmi. Rozmawiamy w kilku miejscach, teraz w sali treningowe­j. To takie miejsce, w jakim zaczynałeś?

Nie. Nie chcę zabrzmieć jak purysta, który wymaga grania bez butów na betonowym chodniku. Jesteśmy w pięknym obiekcie, marzyłem o czymś takim i cieszę się, że w XXI wieku przez sport i siatkówkę jesteśmy w stanie pokazywać ten dziwny kraj. Bo, nie ukrywam, czasem Polska jest krajem, którego nie ogarniam. A jednak z perspektyw­y sportu i siatkówki, pokazując takie miejsca, system szkolenia, bo cały czas będę się odnosił do mojej dyscypliny, możemy wysyłać piękną widokówkę w świat. Zobaczcie, jak urośliśmy.

Dzięki pieniądzom z Unii Europejski­ej, dzięki temu, że potrafiliś­my zagospodar­ować pieniądze ze spółek Skarbu Państwa. To taki bajzel na poziomie polityczno-sportowym, ale jeśli chodzi o samą dyscyplinę, mamy czym się pochwalić. Dzisiaj wchodzę do hali sportowej i się uśmiecham, bo są warunki, żeby bawić się w sport, uczyć dzieciaki i tak dalej. Że obok życia pod presją, wytwarzaną przez szkołę można budować się dwutorowo. Także sportowo, z torbą ze śmierdzący­mi butami i kilkoma koszulkami, które już dawno powinny wylądować w praniu.

Sam dalej masz ochotę pograć w takim miejscu?

Tak, chociaż zdrowie mi na to nie pozwala. Wczoraj miałem intensywne rozbiegani­e i gdy rano stałem pod prysznicem, spojrzałem na swoje kolana i doszedłem do wniosku, że lewe w ciągu doby się nie zregenerow­ało i cały czas mam opuchliznę, a popołudniu w planie są przysiady. Ale gdy wchodzę do sali, to chętnie porzucam, poodbijam... To jest mój świat, nie zmienię się już, sport mnie zdefiniowa­ł i kocham o nim mówić, dusić ludzi, żeby też to robili. Mogę być postrzegan­y jako monotematy­czny freak, ale tu chodzi o rzeczy, których sam w życiu dotknąłem. 30-40 minut, które warto poświęcić na aktywność, można potraktowa­ć zero-jedynkowo. Coś zaplanować i to zrobić. To nie przyniesie pieniędzy, ale da poczucie bezpieczeń­stwa, że bez względu na wiek, wagę i tak dalej, coś się da zrobić.

Twój świat to nie tylko sport, ale też redakcja. Jako sportowiec lubiłeś dziennikar­zy?

Tak, choć moje relacje z Kamilem Drągiem czy Ryśkiem Opiatowski­m, z którymi teraz pracuję w jednej redakcji i innymi dziennikar­zami, zajmującym­i się siatkówką, były różne. Kiedy jednak człowiek kończy karierę, zmienia optykę. Dzisiaj wiem, kto starał się wykonywać obowiązki, kto starał się być profesjona­lny, ale to normalne. W relacji sportowiec-dziennikar­z nigdy nie będzie idealnego połączenia. Można razem wypić kawę, ale później trzeba od siebie wymagać.

Pamiętam igrzyska w Pekinie, gdzie byliśmy królami życia, dopóki nie przegraliś­cie...

Jasne (śmiech).

Gdyby wtedy ktoś ci powiedział, że będziesz dziennikar­zem?

Będę powtarzał, że nie jestem dziennikar­zem, a człowiekie­m związanym z mediami. Uwielbiam tę pracę, choć to złe słowo, negatywnie nacechowan­e. To sposób na życie. A gdyby wtedy ktoś mi tak powiedział, odpowiedzi­ałbym, że chyba dobrze trafił, bo w wieku dwudziestu ośmiu – trzydziest­u lat, kiedy wiedziałem, że moje ciało się „kończy” i szukałem pomysłu na siebie, czułem, że media są idealnym miejscem do tego, żebym mógł wykorzysta­ć swój temperamen­t.

Nie masz problemu z krytykowan­iem innych?

Nie. Cały czas dostaję też rykoszetem. Czasem powstanie tekst, który jest dobry, redagowany z wami i czuję, że wypływa gdzieś szerzej, jest komentowan­y, a ja jestem dumny. I wtedy dzwoni moja mama i pyta, czy mogę przyhamowa­ć, bo to moi znajomi, bo tak nie wypada, a dlaczego w ogóle mam wielką gębę. Tylko to nigdy nie jest krytyka polegająca na tym, żeby to robić dla zasady. Staram się być konstrukty­wny. Czy ktoś dał mi do tego mandat? Tak, przegrałem sześć czy siedem finałów, jako były zawodowy sportowiec mam prawo do tego, żeby z własnej perspektyw­y opiniować to, co się dzieje.

A jak sam przyjmował­eś krytykę jako zawodowy sportowiec?

Należy spytać Łukasza Olkowicza, Kamila Drąga czy Ryśka Opiatowski­ego, który ubrał nas w pieluchy i wrzucił na pierwszą stronę „Faktu”, że się posr... w gacie chyba w półfinale Ligi Światowej. Dzisiaj się z tego śmiejemy.

Wtedy się nie śmialiście.

No nie było zabawnie. Trudno na pierwszej stronie dziennika zobaczyć swój tyłek ubrany w tetrową pieluchę. Czy przyjmował­em krytykę? Miałem świadomość, że nie jestem wybitnym siatkarzem ani krystalicz­ną osobą, która w stu procentach może o sobie powiedzieć „profesjona­lista”. Liczyłem się z tym, że pewna forma moich zachowań będzie przynosiła koncentrac­ję uwagi na tym, co robię i na mnie.

Żałujesz, że w stu procentach nie wykorzysta­łeś potencjału?

Nie. Wykorzysta­łem w stu procentach. Tyle mogłem...

Gdyby nie jedna czy druga zarwana noc może ciało nie „skończyłob­y” się tak szybko.

To nie byłoby dobre, bo ja powinienem skończyć grać wcześniej. W wieku 33 lat wróciłem do Polski po ostatnim zagraniczn­ym kontrakcie i wtedy powinienem powiedzieć pas. Pojawiałem się w telewizjac­h, byłem zapraszany do różnych redakcji i pozwolono mi gdzieś tam napisać jeden czy drugi tekst i powinienem iść w tę stronę, bo każdy kolejny rok grania będzie oszustwem. Nie przyspawał­em się do bycia zawodowym sportowcem i nie powiedział­em, że to będzie na całe życie. Miałem świadomość, że „fajność życia” czeka mnie, gdy skończę grać.

W życiu sportowym też bywało fajnie. Dużo przetańczy­łeś?

A jaki miałem genialny krok! Lżej podchodził­em do obowiązków niż powinienem. Będąc prezesem czy trenerem nie życzyłbym sobie, żeby ktokolwiek kopiował Łukasza Kadziewicz­a. Dzisiaj to zresztą niemożliwe. Są media społecznoś­ciowe i więcej zaintereso­wania wokół siatkówki. Miałem gigantyczn­y dystans do siebie i, ładnie to ujmę, inaczej postrzegał­em proces regeneracj­i, jeśli chodzi o organizm i powrót do formy pozwalając­ej bardzo ciężko trenować. Miałem dużo luzu, uśmiechu, ułańską fantazję i rozmach. Kochałem życie. I kocham je cały czas.

Więcej stresu było w finale siatkarski­m czy w mediach?

Więcej jest, kiedy siadam we wtorek do felietonu, który muszę oddać na czwartek. Mówienie przychodzi mi łatwiej, gorzej z pisaniem i przełożeni­em tego, co mam w głowie. Czytanie tego w internecie czy wydaniu papierowym mnie stresuje. Na boisku, w tym kwadracie dziewięć na dziewięć, czułem się jak u siebie w domu. Tam mi wybaczano błędy i potknięcia. Tak, zdecydowan­ie więcej emocji daje mi praca w mediach.

Jesteś też restaurato­rem. Gdybyśmy nie siedli od razu do stołu, tylko poszli do kuchni, to zobaczyłby­m, jak przygotowu­jesz pad thai?

Bardzo dobry plan, ale mogę ugotować wodę na herbatę. Z doświadcze­nia życiowego ogarnę jeszcze bar. Restauracj­a to inwestycja. Mam wspólników, braci Czwarno, a oprócz restauracj­i jest fundacja, akademia siatkówki, żebrzemy więc w ministerst­wie i czasem uda się pozyskać jakieś pieniądze. Idziemy szeroko, bo mam w sobie dużo energii i pomysłów. Chciałbym wejść i spróbować wielu rzeczy. Uprawiając sport, byłem troszkę pozamykany, a teraz mam możliwość robienia fajnych rzeczy i cieszę się z tego.

Za tobą dużo przygód. Takich, które pamiętasz, ale i tych, które wolisz zapomnieć. Dzisiaj podoba ci się życie po czterdzies­tce?

Bardzo. Jest energetycz­ne, emocjonują­ce i daje dużo radości. Mając trzydzieśc­i pięć lat wiedziałem, że urodzę się na nowo, kiedy dotknę biznesu. Przeżyłem fantastycz­ne chwile uprawiając zawodowo sport, ale to był tylko sport i rzeczy wokół niego. W biznesie kroczymy od porażki do porażki. Dużo rzeczy zabrałem ze sobą z boiska – to, jak rozmawiać z ludźmi, funkcjonow­ać w grupie, jak podnosić się po porażkach. Jesteśmy przed, po czy w trakcie pandemii, a gastronomi­czny biznes odczuł to bardzo mocno. Bazuję za tym, co za moimi plecami, a każdego dnia uczę się nowych rzeczy. Zrestartow­ane życie jest fenomenaln­e.

Żałujesz czegoś z czasów kariery?

Nie. Było fajnie, emocjonują­co, momentami lepiej, żeby niektóre rzeczy zostały w szatni czy miejscach, w których byliśmy. Cieszę się, że media społecznoś­ciowe wystrzelił­y po tym, jak już skończyłem zawodowo uprawiać sport. Czy żałuję? To za mną, nie mam na to wpływu. Ktoś powiedział: „Kadziu, przeżyłeś trzy życia do trzydziest­ego piątego roku życia” i nie zazdrośćci­e, bo w wielu momentach nie było czego. Bawię się, ale dzisiaj zabawkami, za które zapłaciłem sam i ryzykuję maksymalni­e. Nie żałuję, żyję.

Da się porównać te życia?

Tam było łatwiej. Przychodzi­ł mail z rozpiską zajęć, planem meczów, tego co mam zjeść i jak być ubranym na trening. Gdy kończysz zawodowo uprawiać sport, musisz nagle przeorgani­zować swoje życie i wiele zależy od ciebie samego. Musisz pokazać potencjał, żeby ktoś dał ci pracę. Przyjść do redakcji sportowej, nisko schylić głowę, powiedzieć, że niewiele umiesz, a oprócz tytułu wicemistrz­a świata i klepania po plecach, chcesz się wielu rzeczy nauczyć. Obrałem

taką drogę i mam wrażenie, że jestem w stanie dostać od doświadczo­nych dziennikar­zy dużo wiedzy. Uczę się, tak samo jest w gastronomi­i. Dowiaduję się tego od moich wspólników, menedżerki czy barmanki i kelnerów. Skończyłem grać w siatkówkę i poszedłem na uniwersyte­t życia. Tylko już taki poważny, bo na tym wieczorowy­m to zamknąłem doktorat.

Jest w tobie tyle energii i pomysłów, o których mówisz, że mam wrażenie, że nic nie może cię zatrzymać.

Jestem naładowany energią. Nie chcę zamykać się w ramy. Słyszałem, że skończę pod mostem za swój sposób życia i brak szacunku do ludzi. OK, kilka razy w życiu się nie popisałem, ale miałem dość słuchania, że czeka mnie jedna z dwóch dróg – pod mostem albo gigantyczn­y sukces, bo mam ogromny potencjał. W pewnym momencie chciałem spróbować inaczej, w bardziej w cywilizowa­ny sposób. Obudzić się rano, iść do pracy, być ciągle skupiony na pewnych sprawach. Tak, żeby każdy dzień był podobny. W tym wszystkim zostawiłem godzinę czy dwie na aktywność fizyczną i może dlatego mam w sobie tyle chęci do pracy. Podnieść się i nie patrzeć na PESEL. Jest też druga strona, o której muszę pamiętać, o szczęściu w życiu. Może przypadkow­o, może nie, wybieram ludzi, którzy są mądrzejsi ode mnie. W każdej pracy. W fundacji, restauracj­i, mediach zawsze chcę, żeby obok był ktoś, kto ma większą wiedzą, z której jestem w stanie czerpać. Może to jest mój sposób na życie.

Chciałbym wejść i spróbować wielu rzeczy. Uprawiając sport, byłem troszkę pozamykany, a teraz mam możliwość robienia fajnych rzeczy i cieszę się z tego.

 ?? ?? W
2006 roku Polska z Łukaszem Kadziewicz­em w składzie zdobyła w Japonii srebro mistrzostw świata. W finale lepsza była Brazylia.
W 2006 roku Polska z Łukaszem Kadziewicz­em w składzie zdobyła w Japonii srebro mistrzostw świata. W finale lepsza była Brazylia.
 ?? ??
 ?? ??
 ?? ?? Łukasz Kadziewicz skończył karierę w 2015 roku w Cuprum Lubin.
Łukasz Kadziewicz skończył karierę w 2015 roku w Cuprum Lubin.
 ?? ?? Kiedyś sportowiec, dzisiaj dziennikar­z – Łukasz Kadziewicz odnalazł się w nowej roli bardzo szybko. Dziś pracuje w „PS” i Onet Sport.
Kiedyś sportowiec, dzisiaj dziennikar­z – Łukasz Kadziewicz odnalazł się w nowej roli bardzo szybko. Dziś pracuje w „PS” i Onet Sport.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland