0:5 HISZPAŃSKIE P
Erik Exposito ustrzelił hat trick i w efektowny sposób wyszedł na czoło klasyfikacji strzelców.
Wostatnich latach przy Reymonta oglądaliśmy kilku Hiszpanów, którzy zapewniali gole Wiśle, jak Carlitos czy Jesus Imaz. W krakowskiej drużynie nie ma już pozostałości po hiszpańskim zaciągu, ale na stadionie Białej Gwiazdy znów popis dał napastnik z półwyspu Iberyjskiego. Erik Exposito skompletował hat trick, obił poprzeczkę bramki Mikołaja Biegańskiego i raz za razem wdawał się we znaki słabo dysponowanej defensywie gospodarzy.
Nie ma przypadku w tym, że napastnik z Wysp Kanaryjskich trafił do Polski niedługo po tym, jak koronę króla strzelców zdobył w naszej lidze Carlitos. Polskie kluby wówczas jeszcze bardziej uświadomiły sobie, jak bardzo ciekawym rynkiem mogą być niższe klasy rozgrywkowe w Hiszpanii i jednym z efektów tego było pozyskanie przez Śląsk Exposito. Piłkarz trafił do tego klubu jako zawodnik
Segunda Division B i od tamtej pory, ze zmiennym szczęściem, występuje w ataku wrocławian.
Coraz więcej widzi
Po 12 kolejkach obecnych rozgrywek Exposito ma na koncie osiem goli. Wystarczą jeszcze dwa trafienia i będzie to jego najlepszy pod tym względem sezon w polskiej ekstraklasie. Dotychczas Hiszpan wielokrotnie przeplatał bardzo dosię bre występy seriami bez gola. W poprzednim sezonie trafił do siatki zaledwie w sześciu z 27 meczów, w których wystąpił. Za kadencji Vitězslava Lavički dał się poznać jako zawodnik, który dobrze odnajduje się w grze kombinacyjnej i tworzeniu przestrzeni do strzałów, ale dopiero w tej rundzie dołożył do tego regularne zdobywanie bramek. – Od początku naszej pracy z nim zwracamy uwagę na kilka aspektów. Exposito to zawodnik, który przyswaja bardzo dużo indywidualnych odpraw. Praca wykonana z trenerami Łuczywkiem oraz Kożuchem powoduje, że Erik coraz więcej widzi na boisku. Jest szanowanym zawodnikiem w Polsce. Rywale go doceniają, dając mu nieraz podwójne krycie. Hiszpan daje sobie z tym radę za pomocą uderzeń z dystansu i ruchu w bocznych sektorach boiska. Dalej jednak będziemy od niego wymagać. Chcemy, żeby wciąż stawał się lepszy i żeby na koniec sezonu miał konkretną dwucyfrową liczbę goli na koncie – opowiadał Jacek Magiera po końcowym gwizdku sobotniego meczu. Szkoleniowiec Śląska mógł być tym bardziej zadowolony, że wrocławianie zrehabilitowali za porażki z Rakowem Częstochowa (1:2) oraz Lechem Poznań (0:4), utrzymują miejsce w czołówce tabeli.
Najbardziej dotkliwa porażka
Inna sprawa, że zawodnicy Śląska prezentowali się w sobotni wieczór tak dobrze, bo kompletnie nie funkcjonowała gra Białej Gwiazdy. – Myślę, że to moja najbardziej rozczarowująca porażka w karierze – mówił po meczu szkoleniowiec Białej Gwiazdy Adrian Gula. Gospodarze przegrywali trzema bramkami już w 27. minucie i Słowak chwilę później zmienił Macieja Sadloka oraz Konrada Gruszkowskiego, starając się wprowadzić korekty i naprawić błędy popełnione przy doborze taktyki i składu. Wiślacy zostawiali przestrzenie blisko własnej bramki, grając bardzo defensywnym ustawieniem, tym samym niemal prowokując zmasowane ataki ze strony wrocławian. Po roszadach wiślacy uspokoili grę, ale nie stworzyli sytuacji, która dałaby im choćby szansę na powrót do rywalizacji. Mało tego, w drugiej połowie stracili dwa kolejne gole po niewymuszonych błędach: najpierw Uryga nadepnął na nogę Exposito we własnej szesnastce, a w doliczonym czasie gry absurdalna strata po wrzucie z autu skutkowała akcją gości, po której padł piąta bramka. To najwyższa ligowa porażka Wisły u siebie od 24 maja 1989 roku, gdy w takim samym wymiarze ulegli… również Śląskowi. Co prawda w międzyczasie wydarzyła się słynna wysoka przegrana z Legią (0:6) w 1993 roku, ale mecz dający wówczas tytuł warszawskiej drużynie został ostatecznie anulowany.