F1 MADE IN AMERICA
Tu wszystko ma być większe. Ma robić wrażenie, przytłaczać swoją spektakularnością i efektownością. Chyba żadnego innego wyścigu nie oczekiwano dotąd z taką niecierpliwością. A na pewno nie w gabinecie szefa. Grand Prix Miami to szesnasty organizator, jaki zadebiutuje w F1 w XXI wieku i pierwszy, dla którego poprzeczka oczekiwań jest zawieszona tak wysoko.
Gdy Liberty Media kupowało Formułę 1 w 2017 roku, kierowcy zostali zapytani, czego się po nowym właścicielu spodziewają. Daniel Ricciardo stwierdził, że wyścigu w Las Vegas, Lewis Hamilton – że wyścigu w Miami, Sebastian Vettel dorzucił Niemcy. I tylko Fernando Alonso, który jeździł wtedy odstającym od stawki bolidem, rzucił: „Równych silników”. I choć wszyscy się wtedy śmiali, traktując to jako dobry żart, właściwie każdy poza Vettelem trafił. Żaden producent jednostek napędowych nie traci do reszty tyle, ile wtedy Honda w bolidzie Alonso, wyścig w Las Vegas zadebiutuje w F1 w przyszłym roku (F1 zapłaci 240 milionów dolarów za grunt, na którym postawi padok), a pierwszy weekend w Miami właśnie trwa. To, że F1 zawita na Florydę stało się jasne, w momencie, w którym wysechł tusz na podpisie na kontrakcie Liberty, a poważnie planowane zaczęło być w 2018 roku. Pomysł był dobry, wykonanie okazało się trudne. Przynajmniej trzy z proponowanych układów i lokalizacji toru upadły ze względu na protesty mieszkańców, właścicieli ziemi albo aktywistów. Zresztą – aktualne wydarzenie też zostało oprotestowane przez mieszkańców Miami Gardens, którzy bali się... uszkodzeń i utraty słuchu. Cóż, nie ma wątpliwości, że samochodu F1 nigdy nie słyszeli na żywo. Ale taka Ameryka – tu wygrywa się procesy, bo gorąca woda jest gorąca, to czemu by nie spróbować z głośnym autem? Ostatecznie tor został zbudowany wokół Hard Rock Stadium, obiektu, na którym swoje mecze rozgrywa drużyna NFL Miami Dolphins, ale i tu w zmienianych wersjach – pojawiły się bowiem protesty wokół wykorzystania istniejącej ulicy, konkretnie 199th Street, i ścigania w czasie trwania zajęć szkolnych. Z pierwotnych planów rywalizacji nad wodą z widokiem na panoramę Miami nic zatem nie wyszło, ale nie szkodzi, marina i tak powstała. Do niecki przy pętli, w części obok autostrady, sprowadzono trochę łódek, ale coś nie poszło z wodą, grunt, że łódki stoją na niebieskiej gąbce. Taka Ameryka! W telewizji wyjdzie na to samo.
Na GP USA w Austin przyszło rok temu 380 tysięcy ludzi. Wśród tych, którzy pojawią się w Miami – a wejściówki łatwo wyprzedano – pojawią się aktorzy, celebryci i wszelkiego rodzaju VIP-Y. Gośćmi będą m.in. Renee Zellwegger, Ryan Raynolds i Blake Lively, Michael Jordan, David i Victoria Beckham, siostry Williams, Dennis Rodman, Sam Smith, Shawn Mendes, Black Eyed Peas, Lebron James, Matt Damon i Dwayne Johnson, a hymn zaśpiewa znany z hitu „Despacito” Luis Fonsi. Biografie (w których wyróżniono liczbę obserwujących na instagramie) VIP-ÓW zajęły w oficjalnej zapowiedzi 46 stron. To będzie wielki test dla Formuły 1. Czy wreszcie zakorzenionej w Europie serii, udało się podbić ojczyznę miłośników NASCAR i Indy? Nawet dziś rano w wiadomościach nie było słowa o wyścigu Formuły 1, pojawił się za to wywiad z byłą zawodniczką tych dwóch serii Danicą Patrick, która opowiadała o poważnych komplikacjach zdrowotnych, jakich doświadczyła z powodu... implantów piersi, oraz konieczności usunięcia ich. Czy serial dokumentalny Drive to Survive nadał nieco więcej osobowości kierowcom Formuły 1 ukrytym w kaskach? Tak, aby dali się polubić? Jedni już wierzą, że tak. Grupa Volkswagena potwierdziła, że Porsche i Audi wejdą do F1. Jeden z powodów? Właśnie Netflix. Chęć wzmacniania marki na amerykańskim rynku poprzez sport, który dzięki Drive to Survive wreszcie wszedł pod amerykańskie strzechy. Zresztą potwierdzono właśnie kolejne dwa sezony tej paradokumentalnej serii, podczas gdy w innych dyscyplinach podobne projekty albo się wycofuje – Amazon nie wznowi cyklu o Motogp na drugi sezon, co ogłosił raptem miesiąc po premierze pierwszego, albo jeszcze nie ujrzały światła dziennego – jak to ma miejsce z planowaną niedawno serią o żużlu. To, że ktoś w ten american dream F1 uwierzył, to już stanowi wielki sukces Liberty Media.
Na razie jednak Amerykanie – z czym zupełnie się nie kryją – chcą ustanowić pewien precedens jeśli chodzi o rozmach oprawy, sprawić, aby każdy gość, który przyjdzie na to wydarzenie, dobrze się bawił. Słowo „wydarzenie” oczywiście jest użyte nieprzypadkowo. Pewnym przypadkiem jest natomiast, że tym wydarzeniem jest akurat wyścig Formuły 1. Gdyby chodziło o cokolwiek innego, podejście miejscowych byłoby takie samo – to przede wszystkim ma być show. Mówimy o Vip-ach, koncertach, klimacie Miami i South Beach. Gdzie w tym wszystkim wyścig? Teraz przecież czas na rywalizację sportową – najpierw tu, w Miami, w przyszłym roku w Las Vegas, i wtedy to sport powie „sprawdzam”. To będzie moment, żeby się obronić i postawić F1 w Ameryce na solidnym gruncie. Nie na gąbce.