REKORD KLIMALI
Patryk Klimala z meczu na mecz spisuje się coraz lepiej i staje się kandydatem do gry w reprezentacji Polski.
Red Bulls Nowy Jork wyrównali rekord MLS w liczbie kolejnych zwycięstw wyjazdowych odniesionych od początku sezonu. W 1998 pięć takich wiktorii z rzędu zanotowali gracze LA Galaxy, teraz tym samym mogą pochwalić się piłkarze Gerharda Strubera. Dużo w tym zasługi Patryka Klimali, który w ostatnim meczu w Chicago z Fire zdobył obie bramki, w tym jedną po rzucie karnym w doliczonym czasie gry. – Gabriel Słonina śmiał się po spotkaniu, że zrobiłem go w wiadomo co. Ale ja jeszcze przed strzałem pokazałem mu, gdzie będę uderzać – opowiada 23-letni Klimala.
Rekord na miarę XXI wieku
W 1998 Los Angeles Galaxy prowadzeni przez Octavio Zambrano weszli w sezon MLS z przytupem, notując dziewięć kolejnych zwycięstw. Aż pięć z nich miało miejsce z dala od Kalifornii, co rzecz jasna stało się rekordem MLS. Rekordem, który przetrwał do teraz, ale od ubiegłej soboty należy on też do New York Red Bulls. Zawodnicy Strubera na wyjazdach kroczą bowiem od zwycięstwa do zwycięstwa i – jak sami zapowiadają – nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. O pobicie rekordu będzie szalenie trudno, bo kolejny wyjazd Byków zaplanowany jest na 14 maja do Filadelfii, gdzie liderujący konferencji wschodniej Union nie przegrali od 3 września 2021. Wygrana Byków byłaby sporą niespodzianką, ale nie można też powiedzieć, że w poprzednich starciach – w San Jose (3:1 z Earthquakes), Toronto (4:1 z FC), Bostonie (1:0 z New England Revolution), Orlando (3:0 z SC) i Chicago (2:1 z Fire) – ekipa z Harrison była faworytem. – Sami jesteśmy zaskoczeni faktem wyrównania najlepszego osiągnięcia w historii MLS – mówi napastnik Byków Patryk Klimala – Ale zasłużyliśmy na to, bo w każdym meczu gramy agresywnie, a o zwycięstwo walczymy do końca. Dla przykładu, w Chicago mieliśmy remis, ale od 85. minuty graliśmy na trzech napastników. Rywali było dziewięciu i zwietrzyliśmy szansę na komplet punktów. Taka taktyka się opłaciła. Mecz Red Bulls w Chicago zapowiadany był jako polskie starcie w MLS, ale od początku na murawie pojawił się tylko Gabriel Słonina, który jak zwykle stanął między słupkami bramki gospodarzy. W ekipie miejscowych zabrakło kontuzjowanego Kacpra Przybyłki, a Klimala zasiadł na ławce rezerwowych. Spotkanie miało dość niecodzienny przebieg. W 17. minucie Xherdan Shaqiri wykorzystał rzut karny i przerwał trwającą 385 minut passę Fire bez strzelonego gola. Po otwarciu wyniku otworzyło się też niebo, gdyż na Soldiers Field zaczęły się lać strumienie deszczu. Pierwsza połowa trwała w sumie… 80 minut z uwagi na regulaminową przerwę z powodu przecinających niebo błyskawic. – Jeszcze tak dziwnego meczu z uwagi na okoliczności przyrody nie widziałem – opowiada Klimala. – Na trzy minuty przed zakończeniem pierwszej części sędzia wygonił wszystkich do szatni. Od ostatniej błyskawicy trzeba było odczekać 30 minut, więc po powrocie obie drużyny dograły te trzy minuty i znów miała miejsce przerwa. Tym razem nie trwała jednak kwadrans, lecz tylko kilka minut. Druga część, już z moim udziałem, to raczej ślizganie się na tyłkach niż gra w piłkę. Boisko, gdzie w niektórych miejscach stało mnóstwo wody, nie pozwalało na spektakularne zagrania, ale cieszę się, że mimo wszystko udało nam się wygrać.
Wielka w tym zasługa Polaka, który w Red Bulls rozgrywa drugi sezon i gdzie jako designated player zarabia nieco powyżej miliona dolarów. Pierwszy raz błysnął w 75. minucie, kiedy po akcji prawą flanką i idealnym wycofaniu piłki od Luquinhasa uderzył przy słupku i zmusił Słoninę do kapitulacji. – W naszej ekipie mamy klasowych zawodników, ale myślę, że się nikt nie obrazi, jeśli powiem, że Luquinhas ma najwięcej jakości – chwali byłego pomocnika Legii Warszawa Klimala. –To taka pchełka, której nie jesteś w stanie odebrać piłki czy na treningu, czy podczas meczu. Ma świetny przegląd gry, ale mi najbardziej imponuje to, że przyjmuje futbolówkę i od razu zagrywa do przodu, co jest nieodzowne przy kontratakach i sprawia, że mogę natychmiast wyjść na czystą pozycję. Zawsze szuka też ze mną kontaktu wzrokowego, więc wiem, w którym momencie mam spodziewać się prostopadłej piłki. On gra u nas dopiero od czterech spotkań, ale już widać, ile może dać naszej drużynie.
Zmylony Słonina
Między 80. i 86. minutą piłkarzy miejscowych dotknęły aż trzy nieszczęścia. Najpierw drugie żółte, a więc czerwone kartki zobaczyli Jhon Duran i Rafael Czichos, a potem w walce o piłkę Miguel Navarro powalił w polu karnym Polaka i mimo protestów sędzia podyktował jedenastkę. Decyzja została podtrzymana przez VAR i ostatecznie, już w doliczonym czasie gry, do piłki ustawionej na jedenastym metrze podszedł
Klimala. – Nie czułem stresu, mimo iż miałem w pamięci mój niewykorzystany karny w meczu z 13 marca z Minnesotą – wyznał polski napastnik. – Wiedziałem, co wtedy zrobiłem źle, dlatego byłem przekonany, że tym razem nie będzie problemów. Czułem się na tyle pewnie, że nawet gdy podszedł do mnie Słonina i zapytał, w który róg będę strzelać, wskazałem na jego lewy, po czym dokładnie tam kopnąłem futbolówkę. Jemu chyba się pomyliły kierunki, bo rzucił się w prawo – wspomina nasz napastnik.
Strzelony gol wywołał u Klimali i jego kolegów wielką radość. Zupełnie jak dzieci jeździli na kolanach czy brzuchach po mokrej płycie i świętowali odniesione w dramatycznych okolicznościach zwycięstwo. Dla Polaka pierwszy dublet w koszulce Byków smakował też wyjątkowo dobrze, gdyż udowodnił, że forma zwyżkuje w najważniejszym momencie. Nie ukrywa bowiem, że po tym, co usłyszał od Czesława Michniewicza kilka tygodni temu, liczy na powołanie do reprezentacji na mecze Ligi Narodów. – Po golu w San Jose i trzech asystach w Toronto trochę się zaciąłem. Moja dyspozycja, może za wyjątkiem pucharowego meczu z Hartford, była dobra, ale trener uznał, że trzeba spróbować czegoś innego i w ostatnich trzech meczach wchodziłem na boisko z ławki. Nie miałem z tym problemu, wiedziałem, że w odpowiednim momencie wrócę do dobrej dyspozycji, a co za tym idzie do pierwszego składu.
Tuż po ostatnim gwizdku Klimala miał okazję raz jeszcze spotkać się ze Słoniną, którego ceni zarówno za umiejętności bramkarskie oraz za to, że… mówi po polsku. – Podszedł do mnie z uśmiechem i bez ceregieli powiedział mi, że zrobiłem go w… wiadomo co – wytłumaczył 23-letni Polak. – Jeśli chodzi o jego grę w kadrze, to skoro wierzy w niego trener Michniewicz, z pewnością warto w niego inwestować. Nie będzie mu łatwo, bo przecież mamy Wojtka Szczęsnego czy choćby będącego ostatnio w znakomitej formie Kamila Grabarę, ale trzymam za niego kciuki.