LICZBY ILE MOŻNA PRZEGRYWAĆ!
W finale Plusligi ZAKSA prowadzi z Jastrzębskim Węglem 2–0. W środę koronacja?
Ile można z nimi przegrywać? Jeśli się nie ockniemy, finał zaraz się skończy, będzie feta w Kędzierzynie dla gospodarzy i tyle – środkowy Jastrzębskiego Węgla Jurij Gładyr nie krył złości po kolejnej porażce swojej drużyny z Grupą Azoty ZAKS-Ą Kędzierzyn-koźle. Jastrzębianie wciąż nie mogą przełamać najlepszej drużyny Europy i w sobotę przegrali z ZAKS-Ą po raz siódmy z rzędu. Tym razem 2:3 po świetnym, dramatycznym spotkaniu.
Nie ma żadnego kompleksu?
Pomarańczowi w swojej wypełnionej po brzegi, hali byli bardzo bliscy odniesienia zwycięstwa. Prowadzili 2:1 w setach, a w tie-breaku wybronili trzy piłki meczowe. Ostatecznie znowu jednak przegrali. Jeśli marzą o obronie tytułu mistrzowskiego, muszą wygrać trzy kolejne spotkania. Czy jest to jednak możliwe, skoro kędzierzynianie wygrywają z Jastrzębskim Węglem mecz za meczem, upokarzając mistrzów Polski we wszystkich rozgrywkach, a słowo kompleks w kontekście rywalizacji dwóch najlepszych zespołów Plusligi pada coraz częściej. – Nie ma żadnego kompleksu! Jest po prostu jeden zespół grający kompletną siatkówkę na najwyższym światowym poziomie i drugi, który nie do końca wierzy w swoje umiejętności i dlatego przegrywa – złości się Gładyr. – W dwóch przegranych setach pokazaliśmy bierną siatkówkę, przy której nie ma szans, by myśleć o wygranej. W tie-breaku był jeszcze zryw, ale kuleje nam kontratak. Zawiedliśmy kibiców i chcemy wierzyć, że się pozbieramy, wrócimy do Jastrzębia i doprowadzimy do piątego meczu w Kędzierzynie – przekonuje Gładyr. Gdzie jednak szukać nadziei, skoro Pomarańczowi nie potrafili wygrać w sobotę u siebie przy wypełnionych trybunach? Teraz potrzebują czegoś ekstra, by wreszcie skutecznie odgryźć się swojemu prześladowcy, jakiegoś impulsu, którzy pozwoli im przerwać fatalną serię w starciach z najlepszą drużyną Europy. Ten impuls w sobotę dali gracze wchodzący z ławki rezerwowych – najpierw (w drugiej partii) Stephane Boyer, który zastąpił Jana Hadravę, potem (w trzecim secie) Trevor Clevenot, wchodzący za Rafała Szymurę. Dwaj mistrzowie olimpijscy leczyli kontuzje, a potem stali w kwadracie dla rezerwowych. W drugim meczu finału zdesperowany trener Nicola Giolito sięgnął po obu Francuzów
i okazało się to strzałem w dziesiątkę. Niestety na krótką metę. W trzecim secie Boyer i Clevenot grali znakomicie i jastrzębianie objęli prowadzenie 2:1. W czwartej partii obaj mistrzowie olimpijscy zgaśli, a ZAKSA rozbiła gospodarzy do... 12. W tie-breaku Pomarańczowi podjęli jeszcze walkę, obronili trzy meczbole, ale w ostatniej akcji Norbert Huber zablokował Jana Hadravę i kędzierzynianie mogli cieszyć się z drugiego zwycięstwa w finale. Jeśli wygrają w środę, odbiorą jastrzębianom mistrzowski tytuł i sięgną po dziewiąte złoto w historii.
To jeszcze nie koniec?
– Mecz w Jastrzębiu pokazał, że Pomarańczowych nigdy nie powinno się lekceważyć i nigdy nie można powiedzieć, że jest już po sprawie. Jeszcze nie jesteśmy mistrzami Polski – zastrzega rozgrywający ZAKS-Y Marcin Janusz, który świetnie poprowadził grę swego zespołu, maksymalnie wykorzystując wszystkie opcje w ataku. Bohaterem dnia był David Smith, który jeszcze w półfinale z Aluronem Zawiercie przeżywał trudne momenty i musiał ustąpić miejsca Krzysztofowi Rejno. Ale mistrzów poznaje się ponoć po tym, jak grają w najważniejszych momentach. Przynajmniej cztery mecze zostaną rozegrane w rywalizacji o trzecie miejsce, bo PGE Skra Bełchatów zrewanżowała się Aluronowi za porażkę u siebie i wygrała 3:2 w twierdzy Zawiercie. Stawką tej konfrontacji jest pierwszy w historii medal dla Jurajskich Rycerzy i piętnasty dla bełchatowian, a także, a może przede wszystkim, udział w Lidze Mistrzów.