Czas na wybuchy... formy
Mityczna Etna czeka dziś na kolarzy Giro d’italia na pierwszym tegorocznym górskim etapie.
Po trzech dniach na Węgrzech peleton dostał jeden dzień na podróż – na szczęście nie na rowerach – na Sycylię, gdzie we wtorek wielkie ściganie dla górali. Wtorkowy podjazd co prawda nie będzie najtrudniejszym na trasie tegorocznego wyścigu, ale można go uznać za jeden z bardziej ekscytujących. Bo przecież nie mówimy o zwykłej wysokiej górze tylko wulkanie, który wcale nie jest wygasły i od czasu do czasu przypomina o swoim istnieniu. Często spektakularny sposób. Etna nawet w tym roku w lutym wyrzuciła z wnętrza lawę i popiół. Ta erupcja nie była groźna dla okolicznych miast i w przeciwieństwie do chociażby ubiegłorocznej nie zmusiła do zamknięcia lotnisk na wyspie. Można ją było potraktować w zasadzie jako atrakcję turystyczną, choć mieszkańcy mogli odetchnąć z ulgą dopiero, gdy wulkan ucichł. We wcześniejszych latach i dekadach zdarzało się, że lawa niszczyła zabudowania. A nawet niemal całe miasteczka jak np. Mascali w 1928 roku.
Straty można odrobić
Według mitologii greckiej, gdy będący siedzibą bogów Olimp został zaatakowany przez niejakiego Tyfona, to Zeus wykorzystał do obrony właśnie Etnę. Rzucił nią w napastnika i zmiażdżył go. Gdyby wierzyć mitom, to wybuchające do dzisiaj płomienie są pozostałościami piorunów Zeusa, a odczuwalne wstrząsy pojawiają się, gdy Tyfon próbuje wydostać się na powierzchnię. Zawodnicy nie mają w planach wjazdu w okolice jednego z najwyższych kraterów, ale okolice schroniska górskiego Sapienza (dokąd dojadą) na początku XXI wieku też ucierpiały w wyniku erupcji. Na Etnę można podjeżdżać różnymi drogami. Dwa lata temu w Giro jechali od innej strony do Piano Provenzana, wtedy 3. etap wygrał Kolumbijczyk Jonathan Caicedo, 6. był Rafał Majka, a późniejszy triumfator Tao Geoghegan Hart przyjechał ponad 2,5 minuty za zwycięzcą. To przypomina, że tak wcześnie wyścigu wygrać nie można, a straty są do odrobienia.
Miesiąc temu kolarze także wjeżdżali do Piano Provenzana podczas Giro di Sicilia. Teraz metę usytuowano przy wspomnianym schronisku na wysokości 1892 m n.p.m., a kolarze zaczną się wspinać niemal z poziomu morza. Pojadą pod górę ponad 40 km, przy czym właściwa część podjazdu to niecałe 23 z miejscowości Biancavilla. Średnie nachylenia niecałe 6 proc. nie robi wielkiego wrażenia, ale największym wyzwaniem jest długość. Do tego mogą dojść silne wiatry.
Liczą na Rekina
Dobrze wie o tym lokalny ulubieniec, czyli Rekin z Mesyny, jak mówi się o Vincenzo Nibalim. 37-letni kolarz pochodzi z trzeciego pod względem liczby mieszkańców miasta Sycylii i z pewnością będzie dopingowany przez liczne grupy bliskich mu fanów. Nibali był w 2016 roku ostatnim Włochem, który triumfował w Giro d’italia. Teraz w grupie Astana-qazaqstan numerem 1 jest Miguel Angel Lopez, a Włoch ma w zasadzie wolną rękę, co oznacza szansę na walkę o wygrane etapowe, ale raczej nie teraz, gdy jeszcze może być zagrożeniem w klasyfikacji generalnej (w której prowadzi Mathieu Van der Poel, ale chyba tylko cud sprawi, że nie odda na Etnie różowej koszulki). Żaden z potentatów nie pozwoli mu w takiej sytuacji swobodnie odjechać np. w ucieczce. Chyba że Nibali okaże się na tyle mocny, by naprawdę powalczyć o kolejne podium w Giro…