Red Bull ma przewagę
Max Verstappen wygrywa wszystko, co się da. Ferrari osuwa się grunt pod nogami.
Cztery wyścigi (w tym dwa na Imoli), cztery zwycięstwa – to tegoroczny bilans Maxa Verstappena. W Miami mistrz świata pokonał faworytów publiczności – kierowców Ferrari i zmniejszył stratę w cyklu.
Dzień wcześniej trzeci w kwalifikacjach Holender nie szczędził przytyków w stronę swojej ekipy za zawalone z powodu awarii piątkowe treningi. Na nowym, do tego tak trudnym torze (konstruktorzy wylali fatalnej jakości asfalt) każde okrążenie jest na wagę złota. Kierowca Red Bulla w piątek przejechał może pięć porządnych kółek, ale w niedzielę już na starcie wyprzedził drugiego Carlosa Sainza Juniora (który go nawet nie blokował). Dziewięć rund dalej zaatakował i wyprzedził zdobywcę pole position Charlesa Leclerca i prowadził już do mety. Zawodnicy Ferrari finiszowali za nim. Verstappen wygrał w tym roku wszystkie wyścigi, które ukończył, w dwóch pozostałych stracił niemal pewne drugie pozycje z powodu awarii bolidu.
Gdyby dojechał do mety w Bahrajnie i Australii, prowadziłby w rankingu kierowców, ale i tak w dwóch ostatnich rundach MŚ 46-punktową stratę do lidera klasyfikacji zredukował do ledwie 19 oczek. Wyścig „ożywiło” zderzenie Lando Norrisa w Mclarenie z Alphą Tauri prowadzoną przez Pierre’a Gasly’ego, który i tak zjeżdżał już do garażu, aby wycofać się z wyścigu po tym, jak jego maszynę uszkodził Fernando Alonso. Za uderzenie w tylne koło Francuza Hiszpan dostał 5 sekund kary oraz dwa punkty karne, a kolejna, identyczna kara czasowa (zyskał nieuczciwą przewagę nad rywalem, wyjeżdżając poza tor) sprawiła, że spadł z 9. na 11. pozycję i stracił dwa punkty. Najbardziej kuriozalna była jednak kraksa Niemców – Micka Schumachera i jego mentora Sebastiana Vettela. Syn legendy zmarnował szansę na zdobycie pierwszych w karierze punktów. Żaden nie dostał kary. Obaj zachowali się niezdarnie. Nie po raz pierwszy... Z USA CEZARY GUTOWSKI