Wiślacy zawalają robotę
PIOTR WOŁOSIK: Niedawno pogadaliśmy o flagach. Zakaz wniesienia ich na finał Pucharu Polski rozsierdził kibiców Lecha Poznań. Zbojkotowali mecz, nie weszli na Stadion Narodowy, a przez kilka dni toczyła się dyskusja, kto zabronił. RADOSŁAW KAŁUŻNY (BYŁY POMOCNIK PIŁKARSKIEJ REPREZENTACJI POLSKI, KOMENTATOR „PRZEGLĄDU SPORTOWEGO”): Za chwilę o tym zapomną, bo zajmą się świętowaniem mistrzostwa Polski. Nie wierzę, by piłkarze Lecha, którzy właśnie minęli w tabeli Raków, mogliby wypuścić tytuł. Gdyby tak się stało, jego kibice wznieciliby kolejne Powstanie Wielkopolskie. Na pewno byliby ranni! Co do finału Pucharu Polski – pogubiłem się, bo czytałem o wielu „winnych” zamieszania z flagami. Ale najczęściej wymieniano warszawską straż pożarną, prezydenta stolicy i PZPN. W sumie nie wiem, dlaczego doszło do takiej komedii. Komu szkodziły flagi? Wspominałeś, że były obawy, żeby w tych dużych płachtach nie przemycono pirotechniki… Szczerze mówiąc, nie mam rozeznania w tych klimatach.
Strażacy próbowali uciec od odpowiedzialności, zasłaniając się, że oni nie zakazywali, a „tylko” sugerowali organizatorowi, czyli PZPN, by ten nie zezwolił na oprawę z wielkimi flagami. Gdzieś tam przyłożyłem ucha i okazało się, że gdyby PZPN dał zgodę, to za samo pojawienie się na PGE Narodowym transparentów o zbyt dużym rozmiarze związkowi wlepiono by grzywnę. A jeżeli – nie daj Boże – któryś z widzów ucierpiałby przez pirotechnikę przeszmuglowaną na obiekt, szefowi „firmy” organizującej mecz groziłoby do 8 lat pozbawienia wolności. Nie dziwię się więc, że związek i jego prezes Cezary Kulesza nie podjęli ryzyka. Strażacy zachowali się, jak największy w klasie cwaniak, który zachęca kumpli: „Wy się bijcie się, a ja wam potrzymam okulary!”. PZPN dmuchał na zimne, bo za naszej poprzedniej futbolowej władzy właśnie z powodu pirotechniki zajął się dach stadionu i wcale nie był to ogień olimpijski. Lepiej porozmawiajmy o piłce. Wisła Kraków, której spadek dawno przewidywałeś z ubolewaniem, bo to były ważny w twojej karierze klub, zapomniała o pewnym przysłowiu.
Którym to?
Umiesz liczyć, licz na siebie.
Mam wrażenie, że od pewnego czasu wiślacy analizują, co robią ich konkurenci do walki o utrzymanie, jakie wyniki osiągają, jak punktują, z kim się jeszcze zmierzą. A zapominają, że najważniejszą robotę sami zawalają. Jakim cudem chcą się utrzymać? Wygrywając jeden mecz w 2022 roku? Nie zdobywając gola w dwóch ostatnich spotkaniach? W sobotę dopiero w końcówce kiepskiego meczu z Jagiellonią Wisła przycisnęła białostoczan. A i tak skończyło się 0:0. Jaga jest w tym roku równie słaba, co krakowianie. Zespół Piotrka Nowaka odniósł raptem jedno zwycięstwo więcej od Wisły. Były trener jagiellończyków Ireneusz Mamrot, który rozpoczynał sezon, dwie wygrane miał już w trzeciej kolejce! A jedną z nich
– 3:0 z Rakowem Częstochowa, co dziś, przy formie prezentowanej przez Jagiellonię byłoby osiągnięciem na miarę wygrania walki przez Marcina Najmana! Generalnie Wisła i Jaga wygrywają dziś tak często, jak Marcin.
Słyszałem, że trenera Mamrota przymierzają do Zagłębia Lubin, choć wiadomo, że decyzje zapadną po sezonie. Zagłębie, mój drugi z byłych klubów, ma piekielną końcówkę, ponieważ na finiszu sezonu zmierzy się z Lechem oraz Rakowem. A to jest pewną szansą Wisły Kraków, choć przede wszystkim, o czym rozmawiamy, sama musi zacząć wygrywać, bo w przeciwnym razie nawet ewentualne przegrane Zagłębia nic jej nie pomogą. Wychodzi na to, że czujnie typowałem spadkowiczów – Górnika Łęczna, Bruk-bet Termalicę oraz kogoś z wyżej wymienionej dwójki. A mistrzowską koronę „wręczyłem” Lechowi Poznań.
O takiego eksperta walczyłem!
Z Wisłą i liczeniem na kogoś przypominają mi się lata 90. w naszej reprezentacyjnej piłce. Niemal każde eliminacje mistrzostw świata czy Europy zaczynaliśmy tak, że po trzeciej czy czwartej rundzie meczów w ruch szły kalkulatory i zaczynało się: jak oni przegrają z tamtymi, a my wygramy z nimi, najlepiej 6:0, wtedy mamy szansę na baraż.
Tak jest, panie Radku. Pamiętam, że na samiuśkim finiszu eliminacji, przez moment wyniki tak się układały, że następnego dnia w „Przeglądzie Sportowym” ukazał się żartobliwie złośliwy tytuł: „Byliśmy w finałach mistrzostw Europy przez 13 minut!”. Bo oczywiście mimo chwilowo korzystnego splotu rezultatów nie udało się awansować. I jeszcze słowo o Wiśle. Mój cytat z nie tak dawnych pandemicznych czasów. „Co za niespodzianka! Okazuje się, że największym problemem nie była fotka »Wołosa« z Jakubem Błaszczykowskim i ryzyko zakażenia, gdy »Wołos« dotknął goszczącego w Białymstoku Kubę. A przecież to był dotyk szczęścia, bo po rykoszecie Kuba zdobył gola! Teraz kłopot jest o niebo poważniejszy. Wisłę Kraków zaatakował wirus o złowrogo brzmiącej nazwie »porażka«. Objawy najmocniej dają się we znaki sympatykom Białej Gwiazdy. Najbardziej uciążliwa jest biała gorączka. Właściwie przy okazji każdego meczu w tym sezonie dopada kibica Wisły, a szczyt osiągnęła w piątkowy wieczór, gdy imienniczka z Płocka wbiła gospodarzom trzy gole. Już w poprzednich rozgrywkach zdrowie wiślackich fanów zostało wystawione na ciężką próbę, gdy w pewnym momencie ich ulubieńcy kręcili się w ogonie tabeli. Dziś przeżywają powtórkę z rozrywki, pod warunkiem, że za rozrywkę ktoś uznaje masochizm. Bo czekać do 83. minuty na pierwszy strzał Wisły... Trzeba mieć zdrowie i cierpliwość. Jednak widząc minę Rafała Janickiego, którego kamera nakryła, gdy obrońca rżał przy stanie 0:2, atmosfera w wiślackiej drużynie wydaje się być całkiem spoko. Podsumujmy zatem: do niedawna zespół Wisły swoją postawą kazał kibicom stać po szyję w szambie, w piątek Janicki z kolegami zaproponowali im robienie przysiadów”. Brzmi znajomo, prawda panie Radku?
Od pewnego czasu w Wiśle Kraków analizują, co robią konkurenci w walce o utrzymanie. Jakim cudem chcą się utrzymać, wygrywając jeden mecz w 2022 roku?