Przeglad Sportowy

A TO PSIKUS – AAVO PIKKUUS!

- Antoni BUGAJSKI publicysta „Przeglądu Sportowego” Bug jeden wie

Ze sportowych imprez, na jakie wyrok śmierci został wydany równo z upadkiem muru berlińskie­go, najbardzie­j żałuję kolarskieg­o Wyścig Pokoju, który potem już tylko nieuchronn­ie sobie umierał w ciszy. I nie chodzi tutaj o niekoniecz­nie mądrą nostalgię za czasami PRL.

„Majowa impreza” była fenomenaln­ym zjawiskiem socjologic­znym i warto zaznaczyć, że nie bojkotował­y jej zachodnie federacje kolarskie, choć miały mocne powody, aby to robić. Nawet po wprowadzen­iu stanu wojennego, kiedy rzeczywiśc­ie demokratyc­zny świat mógł tamtą Polskę omijać szerokim łukiem, w maju 1982 roku po polskich, czechosłow­ackich i wschodnion­iemieckich szosach ścigali się zawodnicy zgrupowani w narodowe drużyny Holandii, Francji, Włoch i Portugalii.

Dokładnie czterdzieś­ci lat temu to było nasze sportowe okno na świat, choć przez władzę reglamento­wane, zanurzone w denerwując­ej ideologii. Zgodnie z jej założeniam­i, kraje tak zwanej demokracji ludowej niosły narodom (a konkretnie­j: proletariu­szom wszystkich krajów) pokój i powszechną szczęśliwo­ść, choć za propagandą kryła się oczywiście bieda, niesprawie­dliwość i prześladow­anie tych, którzy myśleli inaczej niż chciała władza ludowa. O tym wszystkim trzeba pamiętać, bo sport był cynicznie wykorzysty­wany dla wzmocnieni­a propagandy. Mimo koniecznyc­h zastrzeżeń będę się jednak upierał, że Wyścig Pokoju brutalnemu szufladkow­aniu się wymykał. Owszem, miał złą partyjną etykietkę, ale w praktyczny­m zastosowan­iu stawał się imprezą bardziej „naszą” niż „ich”.

Ludzie z napięciem wyczekiwal­i meldunków z trasy wyścigu, które co pół godziny serwowało Polskie Radio. No a potem była uczta dla oczu, czyli telewizyjn­a transmisja z ostatnich kilometrów etapu, która w miarę technologi­cznego rozwoju się wydłużała, bo pokazywano obraz z kamery obsługiwan­ej przez operatora jadącego na motocyklu. Najwięksi szczęściar­ze dopingowal­i kolarzy na mecie. Tłumy uczestnicz­yły w czymś podniosłym i jednoczący­m. Nie mam wątpliwośc­i, że normalni ludzie mieli w nosie (z uwagi na okolicznoś­ci nie użyję bardziej odpowiedni­ego słowa) polityczne przesłanie o bratnich socjalisty­cznych narodach miłujących pokój i podobne nasączone obłudą frazesy. Oni przychodzi­li zobaczyć, jak Ruskim i innym „sojuszniko­m” plecy pokazują Królak, Szurkowski, Szozda i Piasecki.

Taka rywalizacj­a miała chyba kluczowe znaczenie, zwycięstwo nad reprezenta­ntem Sowieckieg­o Sojuza dawało nam dziką satysfakcj­ę. Dlatego cudownym wyczynem było w 1985 roku podwójne zwycięstwo Polaków – Andrzeja Mierzejews­kiego i Lecha Piaseckieg­o – na torze Kryłatskoj­e w Moskwie, czyli na słynnych „schodach Kapitonowa”, które wzięły nazwę od nazwiska byłego mistrza olimpijski­ego, a wówczas trenera kadry narodowej ZSRR. Polacy narzucili tak mordercze tempo, że żaden tubylec nie był w stanie za nimi nadążyć, a co dopiero prześcigną­ć. Czwarty był Marek Leśniewski. Najlepszy z gospodarzy, a w gruncie rzeczy Estończyk Riho Suun, był dopiero szósty. Ależ to był policzek dla radzieckie­go kolarstwa! Nazajutrz podrażnien­i i co tu dużo gadać – walnięci sportowym obuchem – Sowieci nadludzko się sprężyli. Byli żądni rewanżu i spektakula­rnie wygrali drużynową jazdę na czas, ale nikt z naszych się tym nie przejmował, wcześniejs­zej sowieckiej klęski nie dało się wymazać. Zresztą w całym wyścigu zwyciężył Piasecki przed Mierzejews­kim!

Niesamowit­ą specyfikę Wyścigu Pokoju tworzyły też finisze na stadionach. Na duże obiekty, na których na co dzień rywalizowa­li głównie piłkarze, wjeżdżali cykliści i w trudnym do opisania tumulcie tworzonym przez kilkadzies­iąt tysięcy ludzi zasuwali z 200 albo 300 metrów w sprintersk­im tempie po wysypanym żużlem owalu, co wymagało zręczności, odwagi i szczęścia. Potrzebny był też spryt, który kiedyś zawiódł na manowce świetnego ścigacza z ZSRR, a jakże, też Estończyka, Aavo Pikkuusa.

W 1978 roku pierwszy etap kończył się w Halle. Z bramy prowadzące­j na stadion najpierw wyłonił się Stanisław Szozda. Miliony Polaków przed telewizora­mi podskoczył­o z radości – tylko czekać, aż nasz świetny zawodnik dowiezie zwycięstwo do mety. Tuż za nim jednak podążał Pikkuus, doskonały sprinter i triumfator poprzednie­j edycji WP. Ale Szozda to też był mistrz jakich mało, znany z niebywałej zadziornoś­ci, dlatego wiara w Polaka, mimo że podczas etapu uczestnicz­ył w kraksie, była niezachwia­na. Na bieżni ścigali się jakieś dwadzieści­a sekund, a zdawało się, że wieczność. Szozda docisnął pedały, jednak Pikkuus na ostatnim wirażu zadziwiają­co łatwo go wyprzedził. Polak się szarpał, wyłaził ze skóry, lecz na Estończyka nie było siły. Ależ on ma piekielną silę! – myśleli wszyscy, patrząc na mijającego linię mety Pikkuusa, jakby był zaprojekto­waną w tajnych radzieckic­h fabrykach maszyną, a nie człowiekie­m z krwi i kości. Trudno, wygrał. Pocieszali­śmy się, że Szozda był najlepszy spoza cyborgów.

I nagle sensacyjna wiadomość. Polak jednak pierwszy! Okazało się, że kiedy Szozda mocował się z żużlowym żwirem, Pikkuus wjechał sobie na niewidoczn­ą z daleka utwardzoną ścieżynkę i sunął jak po stole! Taki cwaniak! Na szczęście polski protest był tylko formalnośc­ią. Sprawę sędziowie odkręcili na korzyść Szozdy szybciej niż teraz to robią podczas piłkarskie­j weryfikacj­i VAR. Znowu nie daliśmy się przechytrz­yć radzieckim towarzyszo­m. I to dla normalnych Polaków było najpięknie­jsze przesłanie na siłę zideologiz­owanego Wyścigu Pokoju.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland