LIGA POD CIŚNIENIEM MOTYWACJA FINANSOW
Jak bumerang na finiszu rozgrywek wraca temat finansowego motywowania drużyn, które grają już „o nic” w starciach z rywalami, dla których to mecz z gatunku „o wszystko”. Bo te, co już tylko „o nic” często myślą o wakacjach albo o nowych kontraktach, muszą dbać o kości, regenerację i w ogóle czują luz. I wtedy do akcji wkracza klub trzeci albo i czwarty, któremu zależy, aby ten, co mu już nie zależy, zagrał jak o mistrzostwo świata. Oczywiście nie za darmo. Nieplanowany wysiłek kosztuje, więc jest solidnie wyceniany.
Na pierwszy rzut oka wszystko jest w porządku, w końcu rzecz w tym, by każdy zespół grał na całego. To wręcz odwrotność tak zwanego podłożenia się, które jest przestępstwem i w jaskrawych przypadkach podlega karze pozbawienia wolności.
N★★★
a użytek naszej analizy przyjmijmy prowokacyjną hipotezę. No więc w praktyce może wyglądać to tak, że grająca w poprzedniej kolejce Cracovia z Rakowem dostaje od kogoś związanego z Lechem (niech będzie, że emocjonalnie, a nie biznesowo) obietnicę premii, jeśli w Częstochowie wyrwie jakieś punkty. Remis to cudowny wynik dla Lecha, więc ofiarną grą Pasy zasłużyły na tę ekstra kasę.
Ale w następnej kolejce dajmy na to Lech gra z Wartą Poznań, która szczęśliwie już wcześniej zdążyła zapewnić sobie utrzymanie. Strategiczny cel osiągnięty, czyli w Warcie jest już spokój, zadowolenie i planowanie wczasów, a derby Poznania to sympatyczny dodatek, byle tylko niepotrzebnej kontuzji się nie nabawić. I wtedy zgłasza się ktoś związany z Rakowem (konsekwentnie zakładamy, że chodzi o uczucia kibicowskie, a nie o wspólne biznesy) i deklaruje, że jeżeli Warta nie przegra z Lechem, dostanie premię, jakiej w życiu nie widziała. No i potem warciarze z Lechem grają z taką pasją, że większość oglądających patrzy z niedowierzaniem. Wyjątkiem są fani Kolejorza, bo oni miotają przekleństwami. Przy odrobinie wyobraźni można sobie wymyślić taki
M■