Cudownie ocalony
W czołówce klasyfikacji Giro d’italia duże zmiany, ale mimo strat niespodziewanie liderem pozostał Hiszpan Juan Pedro Lopez.
Jai Hindley wygrał niedzielny 9. etap po emocjonującym finiszu na szczycie górskim Blockhaus. To był najtrudniejszy z dotychczasowych odcinków tegorocznego Giro, a może i w całej imprezie. Można uznać go także za – na razie – najciekawszy, bo wreszcie obejrzeliśmy pasjonującą walkę w górach pomiędzy kandydatami do zwycięstwa w klasyfikacji generalnej. Wcześniej do przodu wysforowała się grupa uciekinierów, ale w przeciwieństwie do sobotniego etapu dookoła Neapolu (wygrał go Thomas De Gendt) śmiałkowie zostali doścignięci przed finałową wspinaczką.
Podczas podjazdu intensywnie pracowali kolarze grupy Ineos Grenadiers. Tempo narzucone przez Richiego Porte’a okazało się zbyt mocne dla wielu zawodników z czołowej dziesiątki „generalki”, w tym dla posiadacza różowej koszulki Lopeza. W końcu zaatakował grupowy kolega Porte’a – Richard Carapaz. Za nim ruszyli Francuz Romain Bardet i Hiszpan Mikel Landa. Reszta została i wydawało się, że to ta trójka rozstrzygnie między sobą losy etapu. Prowadzący jednak nie byli w stanie zyskać dużej przewagi, a za nimi uformowała się kolejna grupka pościgowa – z Australijczykiem Hindleyem, Portugalczykiem Joao Almeidą i Włochem Domenico Pozzovivo. Na ostatnim kilometrze cała szóstka była znowu razem, a przed metą zaczęło się czarowanie. Hindley zaatakował i nie dał się doścignąć, choć Bardetowi i Carapazowi zabrakło centymetrów. Finisz wyglądał niemal jak sprinterski na płaskim etapie. Walczący o utrzymanie prowadzenia w wyścigu Lopez przyjechał prawie dwie minuty po zwycięzcy, ale różnica z poprzednich etapów wystarczyła i niemal cudem pozostał na pierwszej pozycji. Hiszpan ma teraz 12 sekund przewagi nad Portugalczykiem Almeidą, 14 nad Francuzem Bardetem, 15 nad Ekwadorczykiem Carapazem i 20 nad Australijczykiem Hindleyem. Widać, że niewiele brakowało, by spadł w klasyfikacji o kilka miejsc. Taki los spotkał będącego wiceliderem Niemca Lennarda Kämnę (co zaskoczeniem nie jest), ale także uznawanego za bardzo mocnego Australijczyka Simona Yatesa. W poniedziałek dzień przerwy, we wtorek pagórki, a kolejne wielkie góry w niedzielę z metą w Cogne. Wyścig ma 21 etapów i potrwa do 29 maja. JAKUB WOJCZYŃSKI