Waga jednego kroku
Śląsk Wrocław daleko warszawskiej Legii nie uciekł, jednak wygraną 76:72 zrobił pierwszy krok w stronę tegorocznego mistrzostwa Polski, a rywale zostali z tyłu.
Cieszymy się zwycięstwem, ale to dopiero pierwszy mecz i przed nami jeszcze długa droga do końcowego sukcesu – stwierdził na pomeczowej konferencji prasowej trener Śląska Andrej Urlep. – To tak naprawdę jeszcze nic nie znaczy. Pojedynczy mecz o niczym nie decyduje, liczy się całość – wtóruje mu Aleksander Dziewa, jeden z kluczowych zawodników Śląska w wygranym pierwszym meczu finału EBL. Podkoszowy z Wrocławia zdobył 18 punktów, ale... naszym zdaniem jego ocena wydarzeń na boisku nie jest do końca precyzyjna.
Śląsk wygrał po bardzo wyrównanym spotkaniu, w którym dosłownie nawet jedna akcja mogła zdecydować o tym, która strona będzie tą zwycięską, jednak to zespołowi z Wrocławia będzie teraz łatwiej – i to z dwóch powodów. Po pierwsze do mistrzostwa potrzebuje trzech, a nie tak jak Legia czterech wygranych, po drugie rywale do kolejnej potyczki przystąpią osłabieni.
Ile zmieniają kontuzje?
Jeden mecz może mieć znaczenie dla przebiegu rywalizacji, choćby z powodu kontuzji, które są nieodłącznym elementem sportu, a zatem nieodłącznie wpływają na nieprzewidywalność ostatecznych rozstrzygnięć. – Ja ten pierwszy mecz oddzielam. I myślę, że koledzy z mojej drużyny zrobią podobnie – mówił Dziewa, tyle tylko, że na przebieg pierwszego spotkania finałowego miało wpływ nawet to, co działo się we wcześniejszych meczach play-off. Do wtorkowego spotkania w Hali Stulecia obie drużyny przystępowały osłabione brakiem kontuzjowanych graczy w takim samym stopniu ilościowym. W barwach Śląska nie może grać kontuzjowany jeszcze w ćwierćfinałach Jakub Karolak, a po stronie Legii wykluczone są – przynajmniej na mecze we Wrocławiu – występy Adama Kempa. Jednak przy całym szacunku dla Karolaka, który jest graczem walecznym i w rotacji Śląska istotnym, z punktu widzenia organizacji gry – trenerowi Andrejowi Urlepowi nieco łatwiej było zastąpić gracza obwodowego niż Wojciechowi Kamińskiemu najmocniejszego (w sensie siły fizycznej) ze swoich środkowych. I nie ma tutaj sensu proste odwoływanie się do statystyk, które nie do końca odzwierciedlają rosnącą w play-off rolę amerykańskiego zawodnika w Legii. Bo Kemp „rósł” wraz z kolejnymi wygranymi „Zielonych Kanierów”. O jego nieobecności zdecydowała jedna akcja meczu półfinałowego z Anwilem, w której został uderzony pod koszem przez Žigę Dimca.
Legioniście pękła kość oczodołu i być może wróci do gry w niedzielę, gdy oba zespoły spotkają się już po raz trzeci w Warszawie.
W czwartek natomiast Legia będzie musiała poradzić sobie nie tylko bez niego, ale także jeszcze bez innego bardzo ważnego zawodnika grającego w strefie podkoszowej Grzegorza Kulki, który cztery minuty przed zakończeniem spotkania upadł na parkiet i skręcił lewą nogę. Już sam grymas bólu na twarzy nie zwiastował nic dobrego, a środowe badania dały jednoznaczny wynik – bez operacji chirurgicznej się nie obędzie. Kulka będzie wyłączony z gry aż do końca finałowej serii. Co jeszcze bardziej powinno utrudnić legionistom sposób organizacji gry.
Legia zrobiła wiele, aby utrudniać życie liderowi Śląska Travisowi Trice’owi. Ale koncentracja na grającym z piłką strzelcu lub rozgrywającym, czyli uniwersalnym koszykarzu otwierały mu możliwości do podań w strefę podkoszową.
– W kluczowym momencie nie przypilnowaliśmy zawodników Śląska, nie skoczyli
śmy, nie zebraliśmy piłek. Nie byliśmy daleko, aby wygrać. Następnym razem lepiej przypilnujemy Olka Dziewę oraz Travisa Trice’a, aby nie dać się mu rozpędzić. Są małe rzeczy do poprawy i postaramy się, aby już w następnym meczu już lepiej to funkcjonowało – oceniał Kamiński. – Brakowało nam także tej cierpliwości w grze, którą wcześniej pokazywaliśmy w play-off – uzupełnia kapitan Legii Łukasz Koszarek.
Drugi mecz, inna hala
Przed ich drużyną trudne zadanie. W czwartkowym spotkaniu numer 2 zawodnicy Śląska odczują jednak pewną różnicę. Tym razem wrocławianie nie zagrają w wypełnionej sześcioma tysiącami widzów Hali Stulecia, a mniejszej Orbicie.
– Taka liczba widzów niesie człowieka. Nigdy wcześniej w podobnej sytuacji nie grałem – mówił o Dziewa o niesamowitym wsparciu publiczności.
O tym, jak poważnym atutem Śląska była liczba kibiców, przekonamy się – przynajmniej w jakiejś części – w czwartek. Początek spotkania o 20.40.