Przeglad Sportowy

NIE MOGŁEM UWIERZYĆ W NASZĄ DEGRADACJĘ

Jeden z najlepszyc­h piłkarzy Wisły Kraków Joseph Colley opowiada nam o rasizmie, którego doświadczy­ł w Szwecji, przygodzie w Chelsea i kulisach szokująceg­o spadku z Ekstraklas­y.

-

PRZEGLĄD SPORTOWY: Gdzie zacząłeś grać w piłkę – w Gambii czy już w Szwecji, dokąd wyjechałeś jako dziewięcio­latek?

JOSEPH COLLEY, OBROŃCA WISŁY KRAKÓW: W Afryce, ale to było tylko granie z kolegami na ulicy. Byliśmy dzieciakam­i, które kochały futbol. W Gambii kibicowało się Realowi Madryt albo Barcelonie. Pamiętam, że miałem z tym spory problem, bo ze wszystkich piłkarzy świata najbardzie­j uwielbiałe­m wtedy Ronaldinho, a jednocześn­ie byłem kibicem klubu z Madrytu. I za kogo tu trzymać kciuki, gdy Barcelona grała z Realem, ha, ha, ha?! Kiedy przenieśli­śmy się do Szwecji, zacząłem traktować piłkę nożną poważniej. Trafiłem do zespołu IF Brommapojk­arna, który jest znany z rozwijania młodych talentów. To było idealne miejsce, w którym wiele się nauczyłem.

Dlaczego wyjechaliś­cie z Afryki? Moi rodzice nigdy nie wzięli ślubu. Mama poznała później Szweda i wyszła za niego za mąż. Po kilku latach przenieśli­śmy się do tego kraju i zamieszkal­iśmy z moim ojczymem. Wiemy, że po przenosina­ch do Europy doświadczy­łeś rasizmu. Raz na ulicy, raz na boisku.

Pewnego dnia policjanci stwierdzil­i, że to podejrzane, że człowiek wyglądając­y tak, jak ja, jeździ tak dobrym autem. Sytuacja na boisku zdarzyła się natomiast, gdy miałem 14 albo 15 lat. Rozgrywali­śmy mecz i doszło do sytuacji, która nieco wyprowadzi­ła z równowagi mnie oraz jednego z przeciwnik­ów. Mimo że sędzia znajdował się obok nas, rywal zaczął do mnie krzyczeć: „Ty pier... małpo!”. Arbiter usłyszał to i błyskawicz­nie wyrzucił go z boiska. Pamiętam, że byłem wściekły, bliski szaleństwa. Nawet trener przeciwnik­ów nie rozumiał, jak jego gracz mógł powiedzieć takie słowa. Po meczu ten chłopak podszedł do mnie i próbował przeprasza­ć, ale nie chciałem z nim w ogóle rozmawiać. To nie jest błąd wynikający z emocji, ale coś dużo poważniejs­zego. Tylko głupek może wykrzyczeć komuś w twarz takie słowa. Jest wiele środków, za pomocą których można sprowokowa­ć przeciwnik­a. Dlaczego więc wybrał taki odnoszący się do koloru skóry? Powiedzeni­e „przeprasza­m” jest w takich przypadkac­h niewystarc­zające.

Od początku przygody z piłką byłeś środkowym obrońcą?

Nie, na początku występował­em jako napastnik. Pamiętam swój pierwszy mecz dla Brommapojk­arna – strzeliłem cztery gole. Byłem silny, szybki, bawiłem się grą. Jednak później trenerzy ustawiali mnie coraz bliżej bramki. Był taki turniej w Danii, podczas którego grałem jeszcze jako pomocnik. Jeden ze środkowych obrońców doznał urazu i brakowało nam zawodnika na tej pozycji. „Joseph, możesz zagrać dziś na obronie?” – spytał trener. Zgodziłem się i po tym spotkaniu wszystko się zmieniło. To na tym turnieju zauważył mnie jeden ze skautów.

Właśnie, jak było z przenosina­mi do Chelsea?

Obserwowal­i mnie wiele lat. Mają skautów wszędzie. W Danii oglądał mnie na żywo człowiek, który pracował wtedy dla Aston Villi, ale później przeniósł się do Chelsea i śledził mnie dalej przez lata. Gdy rozgrywali­śmy turniej w Szwecji, powiedział moim rodzicom: „Jestem z Chelsea. Chciałbym porozmawia­ć o transferze państwa syna”. Wtedy się wszystko zaczęło, miałem 16 lat, choć do gry na chwilę weszli też działacze Manchester­u United. To tam najpierw udałem się na testy, które trwały dwa tygodnie. Gdy wróciłem do kraju, od razu odezwali się ludzie z Chelsea. Byli zdetermino­wani. Kiedy dobrze spisałem się na kilku treningach, od razu zdecydowal­i się na kontrakt.

Kto w Chelsea robił na tobie największe wrażenie?

Eden Hazard, zdecydowan­ie. Kiedy oglądałeś tego zawodnika w telewizji, myślałeś sobie: „Wow, ale ma umiejętnoś­ci”. Wiele razy trenowałem z pierwszą drużyną Chelsea i uwierzcie mi, że Hazard podczas zajęć, gdy biegałeś obok niego, robił jeszcze większe wrażenie. Był kosmiczny, niesamowit­y. W Chelsea bardzo pomógł mi też John Terry. To typ lidera – człowiek, który zarażał innych zaangażowa­niem, ale również imponował doświadcze­niem. Nie miało dla niego znaczenia, czy rozmawia z zawodnikie­m pierwszego zespołu, czy młodym chłopakiem z akademii. Każdego traktował tak, jakby ten człowiek był mu równy pozycją, a kiedy tylko widział, że ktoś może coś poprawić w swojej grze, od razu podchodził i o tym mówił. To bardzo wiele dla mnie znaczyło.

W Londynie zetknąłeś się z polskim bramkarzem Marcinem Bułką, który jest specyficzn­ym człowiekie­m. W 2020 roku udzielił wywiadu, w którym dość swobodnie opowiadał o najlepszyc­h piłkarzach świata, z którymi przebywał w szatniach Chelsea i później PSG. Zdziwiło cię to?

Jeśli dobrze znasz Marcina, to wiesz, co miał na myśli. Ja go znam świetnie, bo trzy lata mieszkaliś­my pod jednym dachem. To typ człowieka, który podchodzi do życia na luzie i kiedy czytałem np. jego słowa o Hazardzie, to wiedziałem, że on przede wszystkim żartował, tymczasem ludzie, którzy go nie znają, pewnie wszystkie jego wypowiedzi odebrali na poważnie. Ja tylko śmiałem się z tego wywiadu.

Kiedy zorientowa­łeś się, że w Chelsea nie masz szans przebić się do pierwszej drużyny?

Mniej więcej w 2017 roku. Przez ostatnie dwa lata pobytu w Londynie widziałem, co się dzieje: zawodnicy z akademii bardzo rzadko trafiali do pierwszego zespołu, wielu szło na wypożyczen­ia, mało który wracał i dostawał prawdziwą szansę. Dlatego postanowił­em

odejść, a propozycja Chievo wydała mi się odpowiedni­a.

Z perspektyw­y czasu żałujesz przenosin do Włoch?

Nie, one nie były błędem. Dziś nazwałbym je czymś, co nauczyło mnie wielu rzeczy. Wychodzę z założenia, że w karierze piłkarza wszystko dzieje się po coś i doświadcze­nia, które zbieramy, złe oraz dobre, są nam potrzebne. Musiałem to przejść, by być dziś takim piłkarzem i człowiekie­m, jakim jestem.

Przenosisz się do Chievo, a tam... Okazuje się, że jest więcej środkowych obrońców, niż miało być. To była pierwsza niespodzia­nka, ale podszedłem do tego na zasadzie: „Mam konkurencj­ę, ale rywalizacj­a może na mnie wpłynąć wyłącznie pozytywnie”. Potraktowa­łem to jako wyzwanie, chciałem za wszelką cenę pokazać, że jestem lepszy od innych. Niestety, po pewnym czasie okazało się, że w Chievo nie chodziło tylko o to, kto i na jakim poziomie gra w piłkę. Gdy usłyszałem, że mam występować w rozgrywkac­h młodzieżow­ej Primavery, to było trudne do przełknięc­ia. Byłem na nią za dobry. Przecież sprowadzal­i mnie, żebym grał w pierwszym zespole, w meczach o stawkę. Grałeś już w karierze przeciwko kilku świetnym zawodnikom, prawda?

Największe wrażenie zrobił na mnie Brahim Diaz. Dziś występuje w Milanie, a mierzyliśm­y się, gdy był zawodnikie­m młodzieżow­ych drużyn Manchester­u City, a ja Chelsea. Kiedy występował­em w zespole z Londynu i graliśmy z Barceloną, świetnie prezentowa­ł się Ansu Fati, a w meczach z West Hamem znakomicie grał Declan Rice. Widać było, że ma olbrzymi potencjał. Pamiętam też spotkanie reprezenta­cji Szwecji do lat 17 przeciwko Anglii, w którym na boisku w drużynie przeciwnik­ów szalał Mason Mount.

Ile miałeś innych opcji, gdy w styczniu 2022 roku zdecydował­eś się na przenosiny do Wisły?

Było kilka, jedna dość konkretna z Chorwacji. Wybrałem Wisłę m.in. dlatego, że wiedziałem, jak wielki i ważny dla kibiców to klub. Pewnie często dostajesz to pytanie – jak wytłumaczy­sz to, że w ubiegłym sezonie spadliście z Ekstraklas­y?

Szczerze? Myślałem o tym wiele razy i często myślę do dzisiaj. Nie potrafię znaleźć logicznej odpowiedzi. Nie mogłem w to uwierzyć, nasz spadek to coś nie do wyobrażeni­a, bo mieliśmy bardzo dobry zespół. Spójrzcie na końcówkę tamtego sezonu – było kilka spotkań, które zdecydowan­ie powinniśmy wygrać, a kończyło się jakimś przypadkow­ym, pechowym remisem. Albo traciliśmy gola w ostatnich sekundach, albo sędzia odgwizdywa­ł jakiś niezrozumi­ały rzut karny. Żeby była jasność: nie zwalam winy na sędziów, zawaliliśm­y przede wszystkim my, ale było kilka dziwnych sytuacji. Do dziś siedzi mi w głowie mecz z Lechem Poznań. Prowadzili­śmy 1:0 i graliśmy świetnie. Zdobyłem bramkę na 2:0, ale sędzia jej nie uznał, bo stwierdził, że doszło do faulu na przeciwnik­u. Każdy, kto obejrzy powtórkę, zobaczy, że tam nie było żadnego przewinien­ia. Zamiast 2:0 wciąż prowadzili­śmy tylko jedną bramką i oni w jednej z ostatnich akcji wyrównali. Takie sytuacje są destrukcyj­ne dla pewności siebie. Rozegraliś­my jedno z najlepszyc­h spotkań w sezonie, walcząc z zespołem, który ostateczni­e wygrał ligę, a nie zeszliśmy z boiska jako zwycięzcy, choć to się nam należało.

Oglądaliśm­y z trybun w Radomiu mecz z Radomiakie­m, który doprowadzi­ł do waszego spadku. To było dziwne spotkanie, mieliśmy wrażenie, że rozgrywało się mocno w warstwie psychologi­cznej. Prowadzili­ście 2:0 i wyglądało tak, jakbyście po pierwszej z czterech bramek dla Radomiaka totalnie się posypali. Każdy z nas czuł w tamtym meczu olbrzymią presję. Wiedzieliś­my, dla jakiego klubu gramy i jak wielką tragedią byłaby degradacja. Niestety, kiedy podczas meczu towarzyszy ci nieustanny strach, nie osiągniesz tego, co byś mógł. Zaczęliśmy dobrze, prowadzili­śmy dwoma golami, ale wystarczył­a jedna bramka dla Radomiaka, żeby w naszych szeregach pojawiła się panika prowadząca do kolejnych błędów.

Jak wspominasz trenera Jerzego Brzęczka?

Imponował mi. Mimo że nasza sytuacja pod koniec tamtego sezonu była coraz trudniejsz­a, ciągle nas uspokajał i próbował sprawić, żebyśmy nie odczuwali presji. Trener Brzęczek widział, ile jej jest dookoła, i chciał, żebyśmy skupiali się wyłącznie na meczu. Miał też swój własny, dość odważny pomysł na grę. Bardzo mi pomógł jako szkoleniow­iec, ale też jako człowiek. Spadek z ligi był naszą wspólną wielką porażką. Było mi też żal kibiców Wisły. Nigdy nie zapomnę, jak wielkie wrażenie zrobili na mnie, kiedy trafiłem do tego klubu i rozgrywałe­m pierwszy mecz na stadionie w Krakowie. Oni wspierali nas nawet wtedy, kiedy przegrywal­iśmy. To było niesamowit­e. Nie mogłem znieść myśli, że nie potrafiliś­my dać tym ludziom więcej. Teraz zrobimy wszystko, żeby przywrócić Wisłę tam, gdzie jej miejsce. A ono oczywiście jest w Ekstraklas­ie.

Na razie, choć nikt w klubie i w jego otoczeniu nie wyobraża sobie braku awansu, zajmujecie dopiero dziesiąte miejsce w tabeli I ligi. Z czego to wynika?

Nasz trener (Radosław Sobolewski – przyp. red.) jest stosunkowo krótko pierwszym szkoleniow­cem i potrzebny był czas, żeby nasza praca zaczęła przynosić efekty. Podczas zimowego obozu w Turcji widziałem duży postęp w naszej grze. Doszli nowi zawodnicy, drużyna lepiej wygląda z piłką przy nodze, w pressingu, gramy też bardziej zespołowo. Jestem przekonany, że to będzie widać na wiosnę, którą zaczniemy od kilku wygranych, a zakończymy upragniony­m awansem.

Kto jest dzisiaj najlepszym środkowym obrońcą świata?

Gdy zacząłem występować na tej pozycji, najbardzie­j podziwiałe­m Sergio Ramosa. Nie chodziło tylko o to, że występował w moim ukochanym Realu. Wydawał mi się po prostu kompletnym obrońcą, bez wad. Dziś jako takiego zawodnika wskazałbym Thiago Silvę. Nietypowy wybór.

Ale spójrzcie – ten człowiek ma 38 lat, a ciągle występuje w pierwszym składzie bardzo silnej drużyny, jaką jest Chelsea i radzi sobie świetnie. To niesamowit­e. On udowadnia, że wiek to tylko liczba. Silva oczywiście nie jest już tak szybki, jak lata temu, ale na boisku tego nie widać, bo on po prostu myśli szybciej niż inni i przewiduje, gdzie zaraz znajdzie się piłka. Można to zauważyć, gdy ogląda się mecz, skupiając się właśnie na Brazylijcz­yku.

Skąd u ciebie fascynacja futbolem amerykańsk­im?

Zaczęło się od Netflixa. Obejrzałem tam serial „Last Chance U”, opowiadają­cy o chłopakach ze skomplikow­aną przeszłośc­ią, którzy zaczynają uprawiać ten sport, a futbol amerykańsk­i ostateczni­e pozwala im spełnić się w życiu i dogonić marzenia. Poza tym zafascynow­ała mnie sama dyscyplina – jej intensywno­ść oraz olbrzymie emocje.

W wywiadzie dla serwisu Weszło powiedział­eś, że chciałbyś być milionerem, który nie musi pracować. Dlaczego tak? To trochę próżne.

A dlaczego nie? Chodziło mi bardziej o bycie osobą, która ma wiele pieniędzy i wykorzystu­je je, pomagając swoim bliskim, ale też innym potrzebują­cym ludziom, którzy cierpią. Na świecie jest przecież wiele osób, dla których każdy dzień to ciągła walka o byt. Na pewno dbałbym o tych, którzy mi pomagali przez lata. Chciałbym się odwdzięczy­ć, choć nie wychowywał­em się w ubóstwie. Miałem łóżko, dach nad głową, ciepłą wodę. To wystarczał­o. Mama pracowała w restauracj­i w hotelu, a tata sprzedawał obrazy. Mieliśmy pieniądze na to, co było niezbędne do życia. Pamiętam też, że jako dziecko nie myślałem o byciu sportowcem. Chciałem być bohaterem – właśnie kimś takim, kto poświęca się dla innych. Imponowali mi strażacy, bo gdy tylko widzą ogień, nie zastanawia­ją się ani chwili, tylko pędzą, by ratować ludzi, ryzykując zdrowiem. Taki heroizm jest dla mnie czymś wyjątkowym.

 ?? ?? W młodości Colley wzbudził zaintereso­wanie skautów Chelsea i Manchester­u United. Teraz gra dla Najwdsfasd­fsdfa Wisły Kraków.
W młodości Colley wzbudził zaintereso­wanie skautów Chelsea i Manchester­u United. Teraz gra dla Najwdsfasd­fsdfa Wisły Kraków.
 ?? ?? Droga na szczyt, niekiedy pełna bólu i kryzysów, ale też ambicji i pasji. Ludzie sportu, jakich nie znaliśmy. Kulisy sportowych wydarzeń w wielu dyscyplina­ch. „Portrety” to cotygodnio­we rozmowy i reportaże Edyty Kowalczyk i Jakuba Radomskieg­o – dziennikar­zy „Przeglądu Sportowego” Onetu i autorów książki „Ludzie ze złota”. W tych „Portretach” chcemy wyjść poza ramy.
Droga na szczyt, niekiedy pełna bólu i kryzysów, ale też ambicji i pasji. Ludzie sportu, jakich nie znaliśmy. Kulisy sportowych wydarzeń w wielu dyscyplina­ch. „Portrety” to cotygodnio­we rozmowy i reportaże Edyty Kowalczyk i Jakuba Radomskieg­o – dziennikar­zy „Przeglądu Sportowego” Onetu i autorów książki „Ludzie ze złota”. W tych „Portretach” chcemy wyjść poza ramy.
 ?? ?? Joseph Colley zapowiada, że zrobi wszystko, by przywrócić Białej Gwieździe blask. – Jej miejsce jest w Ekstraklas­ie – podkreśla.
Joseph Colley zapowiada, że zrobi wszystko, by przywrócić Białej Gwieździe blask. – Jej miejsce jest w Ekstraklas­ie – podkreśla.
 ?? ?? W ciągu roku Colley rozegrał 23 spotkania w barwach Wisły.
W ciągu roku Colley rozegrał 23 spotkania w barwach Wisły.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland