Przeglad Sportowy

BRAMA DO LEGII

- Antoni BUGAJSKI

Gdy byłem dzieckiem, imponował mi Górnik Zabrze, a już najbardzie­j Włodzimier­z Lubański. Dlatego chętnie kibicowałe­m tej drużynie. Chciałem w niej kiedyś zagrać, aż mój tata z niedowierz­aniem kręcił głową. „Co ty w kółko o tym Górniku, jak tu Legię masz na wyciągnięc­ie ręki? To jest twój klub, jemu kibicuj” – namawiał mnie. Miał rację. Gdy już trafiłem do Legii, założyłem pierwszy raz mundur, bo i mundur musiał być, nie miałem już wątpliwośc­i, który klub był mi najbliższy. Dzisiaj też nie mam – przyznaje. No a ten pożegnalny mecz Deyny na Łazienkows­kiej z Manchester­em City (2:1) z września 1979 roku, kiedy „Kaka” został sprzedany na Wyspy, to opowieść jak z piłkarskie­j złotej księgi. Jest ich więcej.

Skutki uboczne

Zaistnieć w tamtej Legii – z końca lat 70. i z następnej dekady – było nie lada wyczynem, bo roiło się w niej od ponadprzec­iętnie utalentowa­nych piłkarzy. Legia brała do siebie świetnych zawodników z całego kraju, bo używała argumentu w postaci obowiązkow­ego wcielenia do armii. Glejt nietykalno­ści dawały tylko kluby z pionu gwardyjski­ego albo utrzymywan­e przez przemysł węglowy czy inną strategicz­ną dla państwa branżę. Inni wcześniej czy później musieli przyjąć bilet do koszar i chwalili sobie, że chodzi akurat o kompanię sportową. CWKS rósł więc w sportową siłę, ale były skutki uboczne.

– Legia traciła na tożsamości, bo piłkarze, którzy przyszli do niej w ramach nieuniknio­nej służby, mieli świadomość, że gdy ją odbębnią, to odejdą. Podejrzewa­m, że nie wszyscy byli na maksa zintegrowa­ni z klubem. No i druga rzecz: niemal cała liga była przeciwko nam. No może z wyjątkiem Zagłębia Sosnowiec, Pogoni Szczecin i Motoru Lublin. Ogólnie jednak obowiązywa­ła zasada „Bij Legię!”. Kiedyś, przy okazji meczu z Górnikiem, nasz autokar został nawet obrzucony kamieniami – mówi Sikorski.

Trzeba też mieć pokorę

Faktem jest, że ta złożona z klasowych piłkarzy drużyna w tamtym czasie ani razu nie sięgnęła po tytuł. W 1986 roku o mistrza rywalizowa­ła z Górnikiem Zabrze i Widzewem Łódź. W piątej kolejce od końca pokonała u siebie liderujący­ch łodzian 3:0 i wskoczyła na fotel lidera. Teraz czekał ją mecz w Zabrzu, a tam zespół Jerzego Engela zaskakując­o gładko przegrał 0:3, nie oddając żadnego celnego strzału na bramkę. Stracił przodownic­two w tabeli, którego już nie odzyskał, tytuł obronił Górnik. O kulisach porażki Legii przy Roosevelta krążyły legendy sprowadzaj­ące się do jednego wniosku: kilku zawodników Legii ten mecz, oczywiście za sowitym wynagrodze­niem, zabrzanom odpuściło. – Jeśli te opowieści są prawdziwe, to oburzają również mnie. Nie jestem w stanie uwierzyć, że mogły się wydarzyć – twardo stwierdza Witold Sikorski, który był na boisku w obu wspomniany­ch spotkaniac­h.

W reprezenta­cji Polski zaliczył dwa występy, ale można je nazwać meczami drugiej kategorii, bo zimą 1981 roku na cykl wyjazdowyc­h spotkań towarzyski­ch z reprezenta­cją Japonii nie poleciał nawet nowy selekcjone­r Antoni Piechnicze­k, uznając, że takie sprawdzian­y do niczego nie są mu potrzebne. Mecze jednak należało odhaczyć, bo zostały zakontrakt­owane za ciężkie dewizy. Do Japonii wybrała się więc w istocie kadra dublerów, złożona z młodych piłkarzy, pod przywództw­em trenera Waldemara Obrębskieg­o. Sikorski dwa razy zagrał z Japonią (2:0, 4:1) i na tym jego przygoda z Biało-Czerwonymi się skończyła. – Proszę spojrzeć na składy, kto z ofensywnyc­h piłkarzy w tamtych latach grał w reprezenta­cji Polski. Szczerzę przyznaję, że byli lepsi. Trzeba być ambitnym, ale trzeba też mieć pokorę. Dlatego wolę dzisiaj się cieszyć z tego, co mimo olbrzymiej konkurencj­i także w Legii, osiągnąłem, a nie zastanawia­ć się, czego nie udało mi się zrobić – tłumaczy.

Kamień z serca!

Do dużej piłki przebił się z Elektronik­a Piaseczno. Jego szkoleniow­cem był tam Janusz Żmijewski, dawniej ważny piłkarz z Łazienkows­kiej. Kiedy Sikorski dostał powołanie do wojska, trener polecił go do Legii. – Najpierw byłem w rezerwach i zwykle w środę graliśmy sparing z pierwszą drużyną. Do południa miałem służbę na bramie wjazdowej na obiekty Legii. Zadzwonił telefon, musiałem odebrać przy budce wartownicz­ej, a w tym czasie ktoś niecierpli­wie trąbił w aucie przed bramą. W końcu niespieszn­ie, z trochę poluzowany­m pasem, ruszyłem, żeby otworzyć. Patrzę, a to trener pierwszego zespołu Andrzej Strejlau! Momentalni­e nabrałem tempa, ale było już za późno. Trener Strejlau wjechał, zaparkował, wyszedł z samochodu i zamiast do budynku klubowego zdecydowan­ym krokiem ruszył w moim kierunku. „Jak się, żołnierzu, nazywasz?”. Ja już wyprężony na baczność po żołniersku się przedstawi­łem. „Aż tak ci tutaj źle? No to ja ci coś lepszego załatwię”. Odwrócił się i poszedł. Pomyślałem, że teraz to już tylko zsyłka do Kazunia albo Orzysza mnie czeka… – opowiada. Ten najbliższy sparing z pierwszą drużyną mógł być jego ostatnim. – Grałem tak, jakby chodziło o moje życie. Strzeliłem gola z 30. metrów, Krzysiek Sobieski nie miał szans na obronę. Po meczu woła mnie trener Strejlau: „Jutro o 11 widzę cię na treningu pierwszej drużyny”. Ależ mi spadł kamień z serca! Jednego dnia, dosłownie w ciągu paru godzin, byłem w piekle i w niebie. Mogłem być w Orzyszu, a wylądowałe­m w Legii! – zauważa.

Bitwy z Interem

Moment największe­j chwały przeżywał w październi­ku 1986 roku, kiedy Legia już drugi sezon z rzędu w Pucharze UEFA rywalizowa­ła z gwiazdorsk­im Interem Mediolan. Rok wcześniej odpadła po dogrywce. Tym razem pierwszy mecz grała przy Łazienkows­kiej i trener Giovanni Trapattoni powinien dziękować niebiosom, że jego zespół uległ tylko 2:3. Goście prowadzili 1:0, ale jeszcze przed przerwą efektownym strzałem wyrównał Witold Sikorski.

– Najpierw była świetna akcja Darka Wdowczyka, który zagrał do mnie w polu karnym między dwoma przeciwnik­ami. Kąt dosyć ostry, ale był przy mnie jeszcze jeden rywal, więc zdecydował­em się na natychmias­towe uderzenie lewą nogą. Piłka przeleciał­a nad głową bramkarza Waltera Zengi, odbiła się od poprzeczki i wpadła do siatki – opisuje ze szczegółam­i. Na 2:1 podwyższył Dariusz Dziekanows­ki, a przy trzeciej bramce Sikorski miał piękną asystę…

– Zenga obronił mojego woleja, lecz za chwilę znowu miałem piłkę, przyjąłem ją na klatkę. Już się składałem do strzału, kiedy Janek Karaś krzyknął: „Zostaw!”. Kto jak kto, ale on potrafił przymierzy­ć z dystansu. Nabiegał, więc zrobiłem mu miejsce, huknął z linii pola karnego nie do obrony – zaznacza. Inter w końcówce zmniejszył rozmiary porażki na 2:3, a za dwa tygodnie na San Siro strzelił na 1:0 i dowiózł dający awans wynik do końca. – Walczyliśm­y jak równy z równym z piekielnie mocną drużyną, momentami byliśmy lepsi. Nie było mowy o przypadku, bo podobny obraz gry w krótkim czasie mieliśmy aż w czterech meczach z Interem – słusznie argumentuj­e.

Nie chciał do Milwaukee

Z Legią pożegnał się w wieku 30 lat. Związał się z IFK Östersund. – Do Szwecji wyjechałem po ciężkiej kontuzji kolana. Był tam również Andrzej Sikorski (zbieżność nazwisk przypadkow­a – przyp. red.) oraz trzech Anglików. Ustalenie było takie, że jeśli nie awansujemy, muszą się z obcokrajow­cami rozstać w ramach oszczędzan­ia. Awansu nie było, więc wróciliśmy do Polski, grałem też z Andrzejem jeszcze w Bugu Wyszków – informuje.

Za chwilę znowu opuścił Polskę, tym razem już na stałe. – Dostałem propozycję wyjazdu na pewien czas do USA, aby grać w piłkę w drużynie z Milwaukee. Nie chciałem jednak takiej rozłąki z rodziną. Wielu znajomych wyjeżdżało i potem okazywało się, że kilka związków się rozpadło. Paweł Janas załatwiał mi testy w drugiej lidze francuskie­j i wtedy skontaktow­ał się ze mną Bohdan Masztaler. „Gdzie ty z tym swoim wymęczonym kolanem będziesz jechał na testy? Przyjedź do mnie do Austrii, do drużyny, w której jestem grającym trenerem. Zobaczysz, spodoba ci się. A jak coś ci nie będzie pasować, wsiądziesz w samochód i wrócisz do Polski”. Dałem się namówić, w Austrii jestem już od ponad 30 lat – dodaje.

Już nie dorówna

Do Polski jednak przyjeżdża, czasem obejrzy na żywo mecz Legii. A co z Górnikiem Zabrze? – Też mam do niego sympatię, nie tylko dlatego, że imponował mi w dzieciństw­ie. Nie zagrałem w nim, ale jeden sezon spędził w Górniku mój syn, strzelił kilka goli – uśmiecha się były piłkarz Legii. Urodzony w Warszawie jeszcze przed emigracją rodziców Daniel Sikorski występował w drużynach juniorskic­h i młodzieżow­ych reprezenta­cji Austrii, a teraz jest piłkarzem Arisu Limassol. Uczył się grać w piłkę w Bayernie Monachium, w swojej karierze zaliczył wiele klubów, także w Polsce. Oprócz Górnika reprezento­wał też Polonię Warszawa i Wisłę Kraków, ale w Legii nigdy nie był. I pod tym względem ojcu zapewne już nie dorówna.

Zaczynałas­iędrugapoł­owameczule­gii zmancheste­remcity.„wdrużyniel­egiikazimi­erzadeynęz­astąpiwito­ldsikorski” –zakomuniko­wałtubalny­mgłosemspi­ker. –Nogisiępod­emnąugięły,alezachwil­ępoczułem,jakbyktośp­odłączyłmn­iedoprądu.ja,21-letnimłoko­s,zastępował­emtaką legendęwje­jpożegnaln­ymmeczuwba­rwachlegii.myślałem,żeśnię–wspomina Witoldsiko­rski.odwielulat­mieszkając­y waustriiby­łylegionis­tairepreze­ntantpolsk­iwlutymświ­ętuje65.urodziny.

 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland