Przeglad Sportowy

NAJGŁOŚNIE­JSZE ZDANIE W ŻYCIU

-

To, co się działo w Krakowie, to nawet dziecko dwuletnie zauważy, jak to było robione, Polska widziała, a wy jesteście niewidomi! – tak perorował ze zjazdowej mównicy wiceprezes PZPN Ryszard Kulesza po słynnej niedzieli cudów na finiszu rozgrywek w sezonie 1992/93, w którym Legia zapewniła sobie tytuł, pokonując przy Reymonta Wisłę 6:0 (ŁKS wygrał z Olimpią Poznań 7:1, co łodzianom nie wystarczył­o, aby wyprzedzić drużynę Janusza Wójcika). Były selekcjone­r przedstawi­ał stanowisko piłkarskie­j władzy, która nie zdobyła twardych dowodów na korupcję, opierała się więc na nieodparty­m wrażeniu i oczekiwani­ach społecznyc­h. Legii odebrano tytuł, nie przyznano go też ŁKS. Mistrzem został więc ogłoszony trzeci w tabeli Lech Poznań, co było decyzją co najmniej dziwną i tym bardziej powodującą, że złość kibiców Legii została skierowana głównie przeciwko Kuleszy.

Bezrozumni się zdarzają

– Gdy wychodził kiedyś ze swojego domu, dosłownie tuż przy jego nodze spadła na ziemię cegłówka. Ktoś ją rzucił z wysokiego budynku i oczywiście się ukrył. Pan Ryszard otarł się o śmierć i miał podstawy sądzić, że to rodzaj szalonej zemsty za odebrany tytuł. Bandycki czyn byłby absurdalny, ale bezrozumni ludzie niestety się zdarzają, więc nie można było tego wykluczyć. Od tej pory zaczął się naprawdę obawiać o swoje bezpieczeń­stwo. Wiedział, że są osoby, które mu tej historii nigdy nie darują. Mówiło się, że od czerwca 1993 roku już nigdy nie pojawił się na meczu Legii przy Łazienkows­kiej i uważam, że mogło tak być, bo to do niego bardzo podobne – opowiada nam Michał Listkiewic­z, jeden z jego bliskich znajomych oraz współpraco­wników z piłkarskie­j federacji.

Lok nad czołem

Ryszard Kulesza był rodowitym warszawiak­iem, w stolicy przeżył piekło wojny. Jego ojca zastrzelil­i Niemcy, on sam cudem uniknął śmierci. Miał zaledwie 15 lat, kiedy został wywieziony na roboty do Niemiec. Po wojnie udało mu się wrócić. Już w czasie okupacji jego koledzy z podwórka wiedzieli, że ma zadatki na dobrego piłkarza. Później to potwierdzi­ł, choć nie mógł liczyć na choćby zbliżoną do normalnej piłkarską edukację. Jako szesnastol­atek trafił do Okęcia Warszawa, a potem były kluby ekstraklas­owe – stołeczne Polonia i Gwardia oraz Polonia Bydgoszcz. Grał jako napastnik, a potem na lewej pomocy.

– Chciał się podobać dziewczyno­m i potrafił o to zabiegać. Jego dawni koledzy z drużyny żartowali, że nie było sensu zagrywać mu piłki na głowę, bo i tak się uchyli. Dlaczego? Bo miał taki charaktery­styczny lok nad czołem. Bardzo o niego dbał. Używał dużej ilości białka kurzego, żeby wyglądać jeszcze efektownie­j – uśmiecha się Listkiewic­z.

Skreślony po raz pierwszy

Pod koniec piłkarskie­j kariery już zaczął się wdrażać w pracę trenerską. Najpierw były mniejsze mazowiecki­e kluby, potem Lechia Gdańsk. Wreszcie trafił do struktur PZPN. W 1974 roku zajmował się kadrą narodową U-21, potem U-23. – To był całkiem niezły piłkarz, miał bardzo dobrą lewą nogę, ale trenerem był jeszcze lepszym. Zastąpił mnie w kadrze młodzieżow­ej i była to naturalna kontynuacj­a, tak jak ja wcześniej zastąpiłem w tej roli Kazimierza Górskiego, który odszedł wówczas do pracy z pierwszą reprezenta­cją Polski – wspomina Andrzej Strejlau.

– Kulesza wiele razy miał pod górkę, a historia jego trudnych relacji z Jackiem Gmochem, który nie zabrał go na mundial w Argentynie, też bardzo dobrze to pokazuje – wspomina ważny piłkarz pierwszej reprezenta­cji Polski Władysław Żmuda. O powodach wykreśleni­a go ze sztabu kadry krążą legendy. Podobno Gmoch podsłuchał przez krótkofaló­wkę, której używano w czasie treningów i sparingów, jak asystenci Kulesza i Bernard Blaut dworują sobie z jakichś jego meczowych decyzji. Miał zażądać od Kuleszy, by poświadczy­ł przed władzami PZPN, że Blaut naśmiewał się z Gmocha. Kulesza nie chciał tego zrobić, tłumaczył, że to wbrew jego zasadom, więc w rewanżu nie pojechał do Argentyny. Gmoch zaprzeczał tej wersji, ale nie podał innego sensownego powodu, dla którego w najważniej­szym momencie skreślił rzetelnego i kompetentn­ego współpraco­wnika.

Coś zaszkodził­o

Gdy jednak po mistrzostw­ach, na których Polacy otarli się o strefę medalową, Gmoch przestał być selekcjone­rem, zastąpił go właśnie Kulesza.

„Powierzeni­e mi funkcji selekcjone­ra przyjąłem jako podkreślen­ie faktu, że popełniono poważny błąd przy ocenie mojego wkładu pracy w przygotowa­nie do mistrzostw świata w 1978 r. Przyjąłem tę propozycję, ponieważ uważałem, że w niczym nie ustępuję Jackowi Gmochowi, a mam od niego większe doświadcze­nie” – napisał Ryszard Kulesza w odpowiedzi na jedno z wielu pytań, które po kilku latach wysłał mu dziennikar­z Andrzej Jucewicz w liście do Maroka, gdzie wówczas trener pracował. Przed Kuleszą postawiono konkretne zadanie: awans do finałów mistrzostw Europy w 1980 roku. Było to bardzo trudne, bo w turnieju startowało wówczas zaledwie osiem zespołów. Aby się w nim znaleźć, należało wygrać kwalifikac­yjną grupę z Holandią, NRD, Szwajcarią i Islandią.

– Był pracowity i cierpliwy, dlatego dostawał kolejne szanse od losu. Mam wrażenie, że nie wszyscy doceniają, jak wielką wykonał robotę, gdy zastąpił Gmocha w reprezenta­cji. Wciąż utrzymywał wysoki po

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland