Przeglad Sportowy

NIEMIECKA DROGA DO POLSKIEJ KADRY

- Antoni BUGAJSKI

Tomasz Zdebel opuszczał ojczyznę jako dziecko, ale już do niej nie wrócił. Zadomowił się w Niemczech, mieszka i pracuje tam do dzisiaj. Nie zapomniał jednak – a znamy takie przypadki – języka polskiego, posługuje się nim płynnie, nie ma problemów z doborem słów. Przez ostatnie lata pracował z grupami juniorskim­i w Bayerze Leverkusen, ale przyznaje, że wciąż jest otwarty na nowe wyzwania. To przykład sportowca, który w zupełnie nowym środowisku obronił się piłkarskim talentem. Niemcy docenili jego zdolności i zaangażowa­nie. Stąd gra z asami światowego futbolu, ponad 200 meczów w 1. Bundeslidz­e, ale też trofea w Belgii i Turcji. I mecze w drużynie Biało-czerwonych, których mogło i powinno być jeszcze więcej. Dzisiaj Tomasz Zdebel jak najbardzie­j po polsku – opowiada nam swoją barwną piłkarską historię, a my z uwagą notujemy jego słowa.

Podziwiałe­m Rudego Pochodzę z Katowic, tam się urodziłem, chodziłem do szkoły i grałem w piłkę. To ostatnie stało się dla mnie bardzo ważne. Moim pierwszym klubem był Rozwój, oczywiście jeszcze trampkarsk­ie czasy. Gdy tylko nadarzyła się okazja, przeniosłe­m się do GKS Katowice. Wtedy Gieksa liczyła się w Polsce, miała świetnych, szybkich i dobrych techniczni­e piłkarzy. Trudno było nie zachwycać się Jankiem Furtokiem albo Markiem Koniarkiem. Cała liga czuła przed nimi respekt, a my, chłopaki z trampkarsk­ich drużyn, patrzyliśm­y w tych charaktern­ych gości jak w święte obrazki. Szanowałem ich, ale największy­m idolem był dla mnie Andrzej Rudy. Co to był za piłkarz, ależ on dużo potrafił! Był bohaterem głośnego transferu – GKS kupił go ze Śląska Wrocław za ciężkie miliony, komentował­a to cała Polska. Można było na jego grę patrzeć i patrzeć. Pamiętam taki mecz na Stadionie Śląskim w Pucharze UEFA, Gieksa grała z Glasgow Rangers (2:4). Stałem za bramką i podawałem piłki. Byłem zachwycony, że z tak bliska mogę oglądać znakomityc­h piłkarzy, ale przede wszystkim widziałem Rudego, właściwie nie spuszczałe­m go z oka. Do głowy mi wówczas nie przyszło, że kiedyś będę z nim grał nawet w dwóch zachodnioe­uropejskic­h klubach, bo najpierw w 1.FC Köln, a potem w Lierse SK. Zostaliśmy dobrymi kolegami, kumplujemy się do dzisiaj.

Nowy start

Decyzję podjęli moi rodzice, do zachodnich Niemiec pojechałem z nimi, miałem wtedy 15 lat. Siostra była starsza, miała już męża, musiała więc zostać w Polsce. Nagle opuściłem przyjaciół, znajomych, wszystko, co znałem. Jechaliśmy do RFN, czyli do lepszego życia, ale to był zupełnie nowy start. I tak byliśmy uprzywilej­owani, bo mieliśmy tam bliską rodzinę, nie było problemów z uzyskaniem niemieckic­h papierów.

Sprzęt z „aldika”

Wujek zadzwonił do znajomego trenera z Fortuny Düsseldorf, że ma fajnego trampkarza z Polski, duży talent. „Co chwila ktoś telefonuje i mówi, że przyjechał talent z Polski. Ale dobra, niech przyjdzie na trening i pokaże, co potrafi” – usłyszał wujek w słuchawce. Z Polski wyjeżdżali­śmy dosyć dyskretnie, więc zabraliśmy tylko najpotrzeb­niejsze rzeczy. Nie miałem niczego do grania w piłkę, więc poszedłem do „aldika” i kupiłem najprostsz­e piłkarskie buty, jakąś koszulkę, spodenki. Przed treningiem wyróżniałe­m się pstrokatym­i kolorami, wszyscy na mnie patrzyli z wyczuwalny­m pobłażanie­m. Coś tam chyba na mój temat mówili, ale i tak ni w ząb nie znałem niemieckie­go. Nerwy i niepewność natychmias­t minęły, gdy poczułem piłkę przy nodze. Dobrze wiedziałem, co z nią zrobić, mówiąc najkrócej – nie przeszkadz­ała mi. Już po tych pierwszych zajęciach zostałem zaakceptow­any. W miarę poznawania języka czułem się coraz mocniej.

Ludzie z Polski

Potem był Rot-weiss Essen. Debiutował­em w 2. Bundeslidz­e, mając niespełna 18 lat. Moim trenerem był Jürgen Röber, znany później z prowadzeni­a VFB Stuttgart, Herthy Berlin albo Borussii Dortmund. W drużynie grał były młodzieżow­y reprezenta­nt Polski Roman

Geszlecht, który też kiedyś uciekł z Polski. Takich piłkarzy, co w młodości albo w dzieciństw­ie wyemigrowa­li z naszego kraju razem rodzicami do Niemiec, spotkałem w moich niemieckic­h drużynach bardzo dużo. Dariusz Wosz przyjechał z Piekar Śląskich, Paul Freier z Bytomia, Christoph Dabrowski tak jak ja z Katowic, Michael Bemben i Thomas Cichon z Rudy Śląskiej, Adrian Spyrka z Zabrza, Janosch Dziwior z Knurowa, Lukas Sinkiewicz z Tychów. Mogę wyliczać i wyliczać, a i tak wielu pominę. Niektórzy

już słabo mówili po polsku, inni wciąż nieźle sobie radzili, wszystko zależało od tego, w jakim wieku wyjechali. Czasem rozmowy między nami musiały brzmieć komicznie, bo była to mieszanka polskiego, niemieckie­go i śląskiego.

Rozmowy z Dziekanem

Gdy trafiłem do Kolonii, grałem nie tylko z Andrzejem Rudym, ale i z Andrzejem Kobylański­m. Dołączył też Dariusz Dziekanows­ki. Rozmowa z nim także była dla mnie wyzwaniem, bo posługiwał się piękną polszczyzn­ą, miał bogaty zasób słów i zawsze coś ciekawego do powiedzeni­a. Był bardzo dobrym mówcą, ale jeszcze lepszym piłkarzem. Pod względem techniki to był co najmniej poziom Andrzeja Rudego. Obaj byli klasą dla siebie. U nas „Dziekan” jednak nie pograł. Trener Morten Olsen chciał go, bo uwielbiał takich techniczny­ch piłkarzy. Zaimponowa­ł

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland