TOMASZ ZDEBEL
Urodzony 25 maja 1973 roku w Katowicach; pomocnik; kluby: Rozwój Katowice (do 1986), GKS Katowice, 1986–88), Fortuna Düsseldorf (1988–90), Rot-weiss Essen (1990–92), 1.FC Köln (1992–97, 57 meczów/2 gole), Lierse SK (1997–2001, 78 meczów/8 goli), Genclerbirligi Ankara (2001–03, 80 meczów/12 goli), VFL Bochum (2003–09, 132 mecze/6 goli), Bayer 04 Leverkusen (2009– –10, 12 meczów/0 goli), Alemannia Aachen (2010–11)* Zdobywca Pucharu Belgii 1999, zdobywca Pucharu Turcji 2001
Reprezentacja: 14 meczów/0 goli
* uwzględnione są mecze i gole tylko w najwyższej klasie rozgrywkowej w danym kraju
mu i całemu klubowi podczas gry w hali. Nikt nie wziął jednak pod uwagę, że hala to nie boisko. Darek miał już swoje lata, swoją historię kontuzji. Do gry na dużej przestrzeni na poziomie 1. Bundesligi już się chyba wtedy nie nadawał.
Liga Mistrzów w Lierse Doskonale pamiętam mojego pierwszego gola dla 1.FC Köln. Graliśmy na wyjeździe z SC Freiburg. Było 4:2 dla gospodarzy, a ja trafiłem na 1:1 i zrobiłem to lewą nogą, choć uważałem, że najbardziej przydaje mi się do podpierania. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że jednak nie tylko. W Kolonii grałem z wieloma bardzo dobrymi piłkarzami, klub miał mnóstwo kibiców, a jednak uznałem, że czas zmienić otoczenie. Byłem już tam pięć lat, ciągle mówiło się, że mam talent, tylko że coraz częściej odnosiłem wrażenie, że stanąłem w miejscu i potrzebny mi jest nowy impuls. Były nim przenosiny do Lierse SK, które właśnie zdobyło mistrzostwo Belgii i szykowało się do gry w Champions League. Zagrałem we wszystkich sześciu grupowych meczach.
Życie w Ankarze
Po trzech sezonach przeniosłem się do Genclerbirligi Ankara. Ktoś uzna, że wybrałem sobie dość zaskakujący kierunek, ale Turcy byli zdeterminowani, bardzo mnie chcieli. Miałem sygnał od mojego agenta, nawiasem mówiąc świetnego wcześniej reprezentanta Danii i mojego kolegi z 1.FC Köln Henrika Andersena, że jest takie zainteresowanie, ale wiele zrobił też bramkarz Patrick Nys, który także z Lierse poleciał do Turcji na negocjacje. Od niego dowiedziałem się, że im faktycznie na mnie zależy, wiążą z moją grą duże nadzieje i na pewno będą twardo o mnie zabiegać. Wreszcie dałem się skusić.
W Ankarze nie żyło się źle, choć w drodze z lotniska lepiej należało zamknąć oczy, bo widoczki były takie sobie. Natomiast w samym mieście było jak najbardziej OK. Spędziłem w tym klubie dobre piłkarskie sezony, zdobyliśmy Puchar Turcji. W finale pokonaliśmy Fenerbahce Stambuł po zwycięstwie w konkursie jedenastek, ja też swoją wykorzystałem. Nie uwierzycie, ale chcieli mi zaproponować kontrakt na dziesięć lat, bylebym tylko został. Pojawiła się też całkiem konkretna oferta właśnie z Fenerbahce. Powód powrotu tak naprawdę był jeden – chciałem znowu grać w 1. Bundeslidze. Uzbierałem w niej 57 meczów dla 1.FC Köln i wciąż czułem, że to niezamknięty rozdział. Trafiłem do VFL Bochum. Miałem 30 lat i stawałem przed kolejnym dużym wyzwaniem.
Kapitan w Bochum
W Bochum przeżyłem spadek, ale na zapleczu spędziliśmy tylko jeden sezon. Wtedy trener Marcel Koller wręczył mi opaskę kapitana. Tę funkcję pełniłem także po powrocie do 1. Bundesligi. Byłem już po trzydziestce, ale zdrowie i forma dopisywały. Zaczęło się coś psuć dopiero jesienią 2008 roku, nie uważam, że z mojej winy. Relacje z trenerem robiły się skomplikowane, wciąż jednak starałem się dawać jak najwięcej. Graliśmy na wyjeździe z Borussią Dortmund Jürgena Kloppa, już z Kubą Błaszczykowskim w składzie. Po moim całkiem efektownym woleju sprzed pola karnego wyszliśmy na prowadzenie, skończyło się na 1:1. Po paru meczach zremisowaliśmy u siebie z HSV 1:1, byliśmy w strefie spadkowej. Dziennikarz zapytał mnie, czy trener Marcel Koller jest w stanie wyciągnąć zespół z problemów. Odpowiedziałem, że to pytanie nie do mnie, niech inni oceniają. Kollera to zabolało, bo myślał, że dam mu jednoznaczne wsparcie. Potem przegraliśmy z Eintrachtem Frankfurt 0:4, a w ostatnim grudniowym meczu nie zagrałem, bo pauzowałem za kartki.
Przesunięty do rezerw
W styczniu po krótkich urlopach zostałem wezwany do klubu. „Decyzją trenera jesteś przesunięty do rezerw. Jeżeli będziesz w dobrej formie, masz szansę wrócić do pierwszego zespołu”. Aż się we mnie zagotowało. Szczególnie drugie zdanie w tym krótkim komunikacie brzmiało jak żałosny żart. Już prawie 36 lat na karku, kapitan zespołu, kibice VFL mnie uwielbiali, a teraz miałem w rezerwach udowadniać swoją przydatność! Działacze również uciekali wzrokiem, bo wiedzieli, że to niedorzeczne. Marcel Koller uznał, że byłem nielojalny i należy mnie odsunąć, a w gruncie rzeczy potraktował mnie jak kozła ofiarnego. Źle się działo w zespole, oczekiwano od trenera bardziej radykalnych reakcji i poświęcił mnie. O decyzji nie dowiedziałem się od niego i już nigdy nie powiedział mi, dlaczego tak naprawdę to zrobił, bo też już nigdy nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Owszem, kilka razy minęliśmy się gdzieś w przelocie, ale wtedy zawsze on głowę kierował w jedną stronę, a ja w drugą.
Z Vidalem i Kroosem Niesamowite, że ta cała sprawa wyszła mi jednak na dobre, bo trafiłem do jeszcze mocniejszego klubu. Był turniej halowy, jak to zimą w Niemczech, w którym uczestniczył Bayer Leverkusen. Zauważyli mnie kibice Bochum, sprawa odsunięcia była głośna, więc zaczęli uparcie skandować moje imię i nazwisko. Podejrzewam, że wtedy ludzie z Bayeru uświadomili sobie, że do wzięcia jest facet z dużym doświadczeniem, który wciąż trzyma formę. Potrzebowali kogoś, kto będzie dobrym wsparciem i ewentualnym zastępstwem dla Arturo Vidala i szybko doszli do wniosku, że się nadaję. Już w lutym wystąpiłem w Bayerze w 1. Bundeslidze. Ostatni mecz na tym poziomie zagrałem w kwietniu 2010 roku z Hannoverem (3:0), wchodząc na końcowe minuty. Za miesiąc kończyłem 37 lat, w drugiej linii drużyny prowadzonej przez Juppa Heynckesa zagrał wtedy wspomniany Vidal i wypożyczony z Bayernu Monachium Toni Kroos.
Lubański mnie oglądał
Gdy byłem piłkarzem Lierse, zostałem powołany do reprezentacji Polski. To było wydarzenie głównie dlatego, że nigdy wcześniej nie zagrałem w polskiej lidze. Z tego, co wiem, do polskiej kadry zarekomendował mnie mieszkający w Lokeren Włodzimierz Lubański, który uważnie śledził belgijskie rozgrywki, a zarazem bardzo dobrze znał się z Jerzym Engelem. Przekazał mu, że warto bliżej mi się przyjrzeć w kilku spotkaniach. Obserwacje dobrze wypadły, bo selekcjoner zaprosił mnie na zgrupowanie. Debiutowałem w wyjazdowym meczu z Węgrami (0:0), potem zagrałem w Lozannie z Holandią (1:3), w Bukareszcie z Rumunią (1:1) i wreszcie zaczęły się eliminacje do mundialu w Korei i Japonii. Bardzo dobrze wspominam zwycięski mecz w Cardiff z Walią (2:1), gdzie w środku pola zabrakło Piotra Świerczewskiego i Radka Kałużnego, więc moja rola była szczególnie ważna i dałem radę. Na mistrzostwa jednak nie poleciałem. Miałem kontuzję, ale wreszcie doszedłem do siebie i na upartego byłbym gotowy. Trochę tego żałuję. Z drugiej strony, czy gdybym wcześniej był w pełni zdrowy, to na pewno znalazłbym się w tej kadrze? Bo Tomek Iwan był gotowy, a powołania nie dostał…
Propozycja od Janasa Selekcjoner Paweł Janas też mnie powoływał, ale nie byłem zadowolony ze swojej roli. Raz grałem, a innym razem siedziałem na ławce tak jak w meczach el. EURO 2004 ze Szwecją (0:2) na Stadionie Śląskim i miesiąc później z Węgrami (2:1) w Budapeszcie. W środku zaczynali grać inni – Mirek Szymkowiak, pojawił się też Sebastian Mila. Nie do końca czułem się potrzebny, w reprezentacji Polski następowała zmiana warty. Pomyślałem: masz 30 lat, nie rób niczego na siłę. Przekazałem Janasowi, żeby mnie więcej nie powoływał, że teraz niech się wykażą inni, nadszedł ich czas. Nie powiem, namawiał mnie, żebym się jeszcze zastanowił, dzwonił do mnie jego asystent Maciej Skorża, ale zdania nie zmieniłem.
W styczniu 2006 roku, kiedy Polska miała już pewny udział w finałach mistrzostw świata, Paweł Janas znowu się ze mną skontaktował. Bardzo mu zależało, żebym jednak wrócił. Grałem wtedy w Bochum, akurat ten jeden sezon w 2. Bundeslidze, ale byliśmy liderem tabeli, szliśmy na awans. Propozycja Janasa była kusząca – mundial w Niemczech, a w grupie Polska miała zagrać z gospodarzami. Trener usilnie chciał znaleźć kompromis i zaproponował, że nie muszę grać w meczach towarzyskich. Wystarczy, że przyjadę na ostatnie zgrupowanie przed mundialem w Barsinghausen i tam potrenuję z drużyną. Znowu podziękowałem. Trudno to nazwać drugą odmową, ja po prostu podtrzymałem wcześniejszą decyzję. Jakoś nie czułem się w roli piłkarza powracającego w trybie awaryjnym do kadry. Nie widziałem w tym sensu i bez owijania w bawełnę powiedziałem o tym Pawłowi Janasowi.
Legenda Buncola
Na koniec piłkarskiej kariery była jeszcze Alemannia Aachen w 2. Bundeslidze, lecz trzeba było wreszcie dać sobie spokój z graniem i pomyśleć o innych zajęciach. Obecnie pracuję w Bayerze Leverkusen z juniorami U-17. Tutaj w sprawach szkoleniowych działa też inny były reprezentant Polski Andrzej Buncol, a to oczywiście postać legendarna i dla Biało-czerwonych, i dla Bayeru, z którym 35 lat temu zdobył Puchar UEFA. Wszyscy go tutaj szanują, to się widzi.
Nie wiem, co będę robił w przyszłości, nie zastanawiałem się też, czy mógłbym pracować w jakimś polskim klubie. Żadnej opcji nigdy nie należy wykluczać. Akurat kończę 50 lat i uważam, że wciąż wiele przede mną. Zresztą nie czuję się na pięćdziesiąt lat, powiedzmy, że na czterdzieści. Czasem jest lepiej, czasem gorzej, jak to w życiu, ale staram się, żeby nigdy nie brakowało mi optymizmu. Wam wszystkim również go życzę.