Pamiętam takie zdjęcie…
Oddany do użytku 26 maja 1972 roku Stadion Olimpijski (Olympiastadion) w Monachium był – na owe czasy – konstrukcją oryginalną i bardzo szybko stał się obiektem owianym legendą. Gdy w styczniu 1972 przyleciałem do stolicy Bawarii i wraz z przebywającym już tam Jerzym Zmarzlikiem, specjalnym wysłannikiem polskich mediów przed XX Igrzyskami Olimpijskimi, zaplanowanymi w dniach 26 sierpnia – 11 września, zwiedzałem teren budowy stadionu, jego najbardziej charakterystyczna część, czyli dach namiotowy, nie była jeszcze gotowa. Wzorem konstrukcji dachu były obiekty Expo ’67, czyli wystawy światowej w Montrealu, której dodatkową atrakcją miał być między innymi pierwszy w historii mecz lekkoatletyczny Europa – Ameryka. Choć ów międzykontynentalny „dual meet” okazał się wielkim skandalem organizacyjnym, padły całkiem niezłe wyniki, między innymi za sprawą naszej gwiazdy Ireny Kirszenstein (Szewińskiej), drugiej na setkę i pierwszej na 200 metrów. Pięć lat później Irena, powracająca dopiero do formy po urodzeniu syna Andrzeja, zdobyła w Monachium olimpijski brąz na tym drugim dystansie. Jak wiadomo jednak, nie jej występ był dla nas pod częściowo przykrywającym stadion namiotowym dachem najbardziej radosny. Już wyrażający wyciągnięcie ręki na znak pokoju utwór Krzysztofa Pendereckiego „Ekecheiria”, wykonany na otwarcie igrzysk, potraktowaliśmy jak dobry omen. Potem przyszły sportowe zwycięstwa w tym samym miejscu.
Najpierw 9 września sensacyjne zwycięstwo w pchnięciu kulą odniósł tam 32-letni Władysław Komar uchodzący od lat za największego skandalistę sportu polskiego. Ten mój późniejszy przyjaciel, którego na łamach „PS” opisałem w eseju „Kmicicowa krew”, miał już wtedy na koncie więcej dyskwalifikacji nakładanych przez komisję dyscypliny i wyróżnień PZLA niż medali wywalczonych w zawodach międzynarodowych i krajowych. Jak mi kiedyś powiedział na ucho, komisja zawiesiła go w prawach zawodnika aż 27 razy, a nie wyróżniła ani razu, nawet wtedy, gdy przywiózł z Monachium złoty medal olimpijski. Karano Władka wielokrotnie za to, że np. dał w pysk jakiemuś pijakowi w knajpie albo wysoko umocowanemu politycznie działaczowi sportowemu bądź też za przemycanie do kraju takich towarów jak modne swego czasu płaszcze ortalionowe. Bodaj ostatni problem na tym tle miał Władek w latach 90., gdy już nie komisja dyscyplinarna, ale sąd oceniał, czy wysuwany pod adresem mistrza olimpijskiego zarzut nielegalnego sprowadzenia z USA samochodu Honda pod pozorem mienia przesiedleńczego jest uzasadniony. Władek oczywiście tego auta sam nie sprowadził, tylko je kupił od jakiegoś sprytnego „importera” i po rozprawie sądowej wszystko rozeszło się po kościach.
W momencie startu w Monachium media nie zwracały uwagi na wcześniejszy dorobek olimpijski Komara (dziewiąte miejsce na IO w Tokio i szóste w Meksyku). Dużo ciekawsze dla dziennikarzy było to, że ożenił się z Małgorzatą Spychalską, córką prezydenta kraju – bo tak za granicą był traktowany Marian Spychalski jako przewodniczący Rady Państwa. A mogło to dziwić tym bardziej, że Władek pochodził z arystokratycznej rodziny na Litwie (Żmudzi), której korzeni można się było doszukiwać wśród ruskich bojarów. Urodził się w 1940 roku jako mieszkaniec pałacu w Rogówku, by lata dzieciństwa po wojnie spędzić w prowadzonym przez siostry urszulanki domu dziecka w Otorowie koło Szamotuł. Potem miał burzliwy życiorys sportowy naznaczony ciężkim nokautem, jaki spotkał go na ringu bokserskim na Torwarze.
Na monachijskim Olympiastadionie ten wieczny bon vivant, należący do towarzyskich elit Warszawy, zdał sobie sprawę, że staje przed życiową szansą. I tak zaszachował konkurentów z USA i obu państw niemieckich, iż ani jeden z nich nie zdołał pchnąć dalej niż Władek w pierwszej kolejce (21,18 m). Nawet Amerykanin George Woods, którego kula trafiła w znacznik wyniku Komara, musiał się zadowolić rezultatem 21,17. Łza, jaką otarł hrabia Komar, stojąc na podium, gdy grano Mazurka Dąbrowskiego, wzruszyła nie tylko polskich widzów. Z traktowanego z przymrużeniem oka sowizdrzała ten potężny mężczyzna (196 cm, 145 kg) przeistoczył się w mgnieniu oka w bohatera narodowego. Andrzej Kmicic był tylko fikcyjnym bohaterem w książce Henryka Sienkiewicza i w filmie Jerzego Hoffmana, a Władysław Komar zaprezentował się jako bohater rzeczywisty, który zresztą wkrótce po triumfie w Monachium ruszył na podbój Hollywoodu, nie jako aktor akurat, ale playboy, który miał taką chociażby przygodę, że usiłując ratować udającą omdlenie kobietę, wywalił jednym uderzeniem barku całą ścianę jej tandetnego domku, bo drzwi były zamknięte na klucz.
Drugą polską wiktorią na głównej arenie igrzysk w Monachium był triumf piłkarskiej drużyny prowadzonej przez Kazimierza Górskiego, pod którego skrzydłami zjechała na igrzyska następująca kadra zawodników: bramkarze Hubert Kostka i Marian Szeja oraz gracze w polu – Zbigniew Gut, Jerzy Gorgoń, Zygmunt Anczok, Marian Ostafiński, Antoni Szymanowski, Jerzy Kraska, Zygmunt Maszczyk, Zygfryd Szołtysik, Ryszard Szymczak, Lesław Ćmikiewicz, Kazimierz Deyna, Robert Gadocha, Włodzimierz Lubański, Grzegorz Lato, Kazimierz Kmiecik, Joachim Marx i Andrzej Jarosik. W grupie eliminacyjnej nasi pokonali Kolumbię 5:1, Ghanę 4:0 i NRD 2:1, by w następnej fazie turnieju zremisować z Danią 1:1 oraz wygrać 2:1 z ZSRR i 5:0 z Marokiem. W finałowym meczu z Węgrami w Monachium przegrywali do przerwy 0:1, by w drugiej połowie po dwu bramkach Kazimierza Deyny sięgnąć po złoty medal. Deyna został z 9 bramkami królem strzelców, a niewiele gorszy był od niego Gadocha (6).
Dwa złote medale dla Polski na Olympiastadionie przysłoniły nam tragedię, jaką był 5 września napad terrorystów palestyńskich na kwaterę Izraela w wiosce olimpijskiej. Smutnym efektem tego dramatu, który z wioski przeniósł się na lotnisko, była śmierć jedenastu Izraelczyków, pięciu spośród ośmiu Palestyńczyków z organizacji Czarny Wrzesień i jednego policjanta niemieckiego.
Dwa lata później już tylko sama radość panowała w Monachium, gdzie na inaugurację piłkarskich mistrzostw świata Maryla Rodowicz zaśpiewała na Olympiastadionie piosenkę-hymn „Futbol, futbol” ze słowami Jonasza Kofty i muzyką Leszka Bogdanowicza. No i mistrzostwa, jak się dla nas zaczęły w radosnej atmosferze, tak się w nie mniej radosnej skończyły. W meczu o trzecie miejsce team Górskiego pokonał 1:0 Brazylię po efektownym rajdzie i celnym strzale Grzegorza Laty, który niejako zmienił Kazia Deynę na tronie króla strzelców, zdobywszy w mistrzostwach 7 goli.
Aż do 2005 roku namiotowy stadion służył na co dzień piłkarzom lokalnych drużyn Bundesligi, Bayernu i TSV 1860, zanim oba zespoły przeniosły się na Allianz Arenę.
Ja akurat wspominam Olympiastadion z sentymentem. Chociażby dlatego, że w 2007 roku oklaskiwałem tam zwycięstwa naszych lekkoatletów w przedostatniej edycji Pucharu Europy (Superliga!). Swoje konkurencje wygrali wtedy: Paweł Czapiewski (800 m), Piotr Małachowski (dysk), Szymon Ziółkowski (młot) i sztafeta męska 4×400 m oraz Sylwia Ejdys (1500 m), Katarzyna Kowalska (3000 m z przeszkodami) i Monika Pyrek (tyczka).
Jerzy Welcz, który zyskał uznanie jako trener siatkówki, pracując wraz z Kazimierzem Wójtowiczem w Avii Świdnik, a potem jako asystent Huberta Wagnera pomagał w prowadzeniu „złotej” reprezentacji Polski, zdołał w 1977 roku w Finlandii doprowadzić Biało-czerwonych „tylko” do wicemistrzostwa Europy. Nasi siatkarze przegrali wtedy z reprezentacją ZSRR 15:8, 9:15, 13:15, 9:15. Stąd sarkastyczna uwaga Wagnera utrwalona przez Ałę.
„PS” z 21.09.1929 94 lata temu
Konopacka na czele lekkoatletek polskich Pięciobój pań rozegrany w Wilnie przy 4,000 widzów
Tegoroczny pięciobój o mistrzostwo Polski pań, rozegrany po raz czwarty w Wilnie, wzbudził ogromne zainteresowanie widzów.
Nieprzeliczone tłumy publiczności ze wszystkich sfer (z górą 4000 osób), zachęcone piękną, słoneczną pogodą i sensacyjnym startem H. Konopackiej, zapełniły doszczętnie obszerne trybuny stadionu sp. Ośrodka w. f. na Pióromoncie i na pewno nie żałowały tego. Zawody były w całem tego słowa znaczeniu piękne, choć nie padł żaden nowy rekord, a niektóre wyniki (dysk, oszczep) były słabsze, niż się ogólnie spodziewano. Zawody zgromadziły znaczną liczbę (15) pań, reprezentujących Warszawę,
Ten czterokonny zaprzęg siwków w ujeżdżaniu na czworoboku prowadzi Zygmunt Waliszewski (1931––2013), wicemistrz świata 1978, wielokrotny medalista największych imprez rozgrywanych w powożeniu, uznany w 1985 roku za najlepszego „woźnicę” świata, jeśli tak można powiedzieć, omijając mało zręczny termin „zaprzęgowiec”.
Kraków i Wilno. W szczególności wzięły udział: z AZS-U warsz.: H. Konopacka, Wojnarowska i Gorazdowska, z Sokoła – Grażyny warsz.: Hulanicka, Sadkowska, Lubecka i Schabińska, z Polonii warsz. Kobielska, z Warszawianki – Kazia. Kraków wysłał na zawody: Lonkę, Jasną, Gędziorowską i Czerską – w końcu Wilno było reprezentowane przez dwie czołowe zawodniczki: Lewinównę i Kraśnicką. Rekordzistka świata w dysku, p. H. Konopacka uzyskała wynik gorszy od jej ostatnich rezultatów warszawskich (33,98), mimo to jednak była przedmiotem gorących owacyj. Mistrzostwo Polski w pięcioboju pań zdobyła znaczną przewagą Konopacka (3621,20 pkt). Drugie miejsce zajęła Hulanicka (3364,04), trzecie Jasna (3252,89).
Zawody były transmitowane przez Polskie Radio w Wilnie.
Niemal przez całe życie był związany ze Stadem Ogierów w Starogardzie Gdańskim i należał do najsławniejszych sportowców Ludowych Zespołów Sportowych (LZS). Jego umiejętności wykorzystano również w filmach fabularnych. Można go było oglądać, jak powozi w „Potopie”, „Janosiku” oraz „Nocach i dniach”.