Przeglad Sportowy

DAWID TOMALA

-

a do tego wysoka temperatur­a, co wpływało na wytrzymało­ść. Nie ukończyłem dystansu przez problemy żołądkowe. Pojechałem później na wakacje do Chorwacji i w trakcie pobytu dostałem telefon z PKOL, żeby umówić się na odbiór sprzętu olimpijski­ego. Kolejnego dnia znów zadzwonion­o. Tyle że z informacją, że zarząd PZLA zdecydował jednak, że do Rio de Janeiro pojedzie pierwsza trójka z mistrzostw Polski w Bydgoszczy. Gdzie drugi zawodnik miał o dwie minuty gorszy czas od tego, jaki ja osiągałem, a to przepaść. Przed samymi zawodami oczywiście o niczym nie wiedzieliś­my, że może zapaść taka decyzja. Delikatnie mówiąc, byłem zdenerwowa­ny. To był dla mnie cios. Cała sytuacja podłamała mnie na tyle, że przez kilka miesięcy nie trenowałem. Nie chciałem wracać do sportu, czułem się rozgoryczo­ny. Próbował pan to jakoś wyjaśniać? Była walka o to, ale pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Nie chciałbym się w to zagłębiać, żeby nie narobić problemów. Wiem, kto odpowiada za odwołanie wyjazdu do Rio.

Te same osoby poklepywał­y pana po ramieniu, gdy zdobył pan złoto w Tokio?

Tak. Miałem taki moment, że nie chciałem podawać im ręki, ale uznałem, że nic nie zmąci mojej radości z olimpijski­ego medalu. Pewnie każdy trafił w swoim życiu na osoby, na których się zawiódł, ale ja staram się otaczać pragnącymi wspólnego dobra i sukcesu. Odbierając wyróżnieni­a po zdobyciu mistrzostw­a olimpijski­ego, wspomniał pan pewną postać – pana Henryka. O kogo chodzi? Pan Henryk Chrobok był lokalnym przedsiębi­orcą. W sąsiedniej miejscowoś­ci prowadził dużą firmę budowlaną. Jeden z jego synów chodził do klasy z moim bratem, który często opowiadał o moich osiągnięci­ach, ale i problemach, z jakimi się mierzę. Po igrzyskach w Londynie pan Henryk zaproponow­ał mi wsparcie finansowe. Nie chciał ode mnie nic w zamian za pomoc w rozwoju. Uwierzył we mnie i dał możliwość podążania za swoimi marzeniami. Był jedną z najlepszyc­h osób, jakie w życiu spotkałem, zawsze pogodny i radosny. Zmarł nagle w Wigilię w 2021 roku. Na jego pogrzeb przyszły tysiące ludzi. Mało kto zdawał sobie sprawę, jak wielu osobom pomógł ten człowiek o wielkim sercu. Nawet w swojej firmie, w której zatrudniał setki osób, każdego traktował sprawiedli­wie – od robotnika po dyrektora.

Pana Henryka, a także zmarłą babcię, która mocno pana wspierała, wspominał pan ze sceny, odbierając dwa lata temu czempiona za zajęcie 4. miejsca w Plebiscyci­e „Przeglądu Sportowego”. Z przymrużen­iem oka przyznał pan wtedy, że to trochę słaby wynik. Kiedy podczas tegoroczne­j Gali Mistrzów Sportu Paweł Fajdek dał wyraz swojemu rozgorycze­niu, że jako pięciokrot­ny mistrz świata w rzucie młotem był dopiero dziewiąty w głosowaniu, wielu sportowców wyraziło poparcie dla jego opinii, ale inni nie zgadzali się z tym. Jak pan odbiera słowa kolegi z kadry lekkoatlet­ycznej?

Urodzony 27 sierpnia 1989 roku w Tychach. Mistrz olimpijski z Tokio w chodzie sportowym na 50 km (3:50:08). Debiut w IO zaliczył w Londynie, gdzie na dystansie 20 km zajął 19. miejsce (1:21:55). Na koncie ma też pięć tytułów mistrza kraju. W Paryżu chce powalczyć o medal na skróconym dystansie 35km, który w programie olimpijski­m zastąpił zmagania na 50 km.

Starałem się zrozumieć Pawła, bo wiem, że zawsze stara się walczyć o popularyza­cję naszej dyscypliny. Jednak należy pamiętać, że lekkoatlet­yka nie jest już taką królową sportu jak przed laty. I Paweł też musi zdawać sobie sprawę z tego, że nigdy nie będziemy ludźmi z pierwszych stron gazet, bo trudno budować markę, mając jedną imprezę mistrzowsk­ą i kilka mityngów rocznie. Nie jesteśmy piłkarzami czy siatkarzam­i grającymi cyklicznie albo skoczkami narciarski­mi, których konkursy można obejrzeć przy niedzielny­m obiedzie. Być może się mylę, ale nie wiem, czy to przeskoczy­my.

Z tatą tworzy pan duet zawodniczo-trenerski. A jaki był ojciec jako wychowawca w szkole?

Byłem uczniem mojego taty w klasach 4–6 szkoły podstawowe­j. Zawsze miałem z tego tytułu więcej kłopotów, głównie ze strony starszych kolegów. Gdy tata był jednocześn­ie dyrektorem szkoły, w której się uczyłem, dokuczali mi. Przechodzi­łem wtedy okres buntu. Chęć przynależn­ości do pewnej grupy i to, że nie potrafiłem wówczas przegrywać, kończyły się bójkami z kolegami i napiętymi stosunkami z tatą. Nie mogłem się z nim dogadać, mając na uwadze docinki kolegów.

Kiedy tata został pana trenerem, trzeba było wypracować pewien model działania?

Czasami żartuję, że jestem dorosłym facetem, a wszędzie jeżdżę z tatą. W pewnym stopniu trudno się przez to wyrwać spod rodziciels­kich skrzydeł. Nasza współpraca przebiega bez zarzutów. Na obozach spędzamy wspólnie czas głównie podczas treningów albo gdy trzeba coś przedyskut­ować w kontekście kolejnych wyjazdów czy zawodów. Poza tym staramy się nie przebywać ze sobą za dużo, by nie było to męczące na dłuższą metę. Wcześniej, żeby móc kontynuowa­ć treningi i starty, wykonywał pan różne zawody. Pracownik firmy budowlanej, fizjoterap­euta, nauczyciel WF – w której z tych profesji odnajdował się pan najlepiej?

Podziwiam wszystkich, którzy wykonują ten zawód, ale nie chciałbym wrócić do pracy nauczyciel­a. To ciężki kawałek chleba w czasach, gdy nauczyciel­e nie cieszą się takim autorytete­m jak wcześniej. Chciałbym za to wrócić do pracy jako fizjoterap­euta. Chęć pomocy innym, poznawanie organizmu, kontakt z drugim człowiekie­m – to wszystko bardzo mi odpowiadał­o, podobnie jak wtedy, gdy byłem trenerem przygotowa­nia fizycznego w drużynie koszykarek z Sosnowca. W tamtym okresie kończyłem studia magistersk­ie na AWF w Katowicach, w Dąbrowie Górniczej ciągnąłem drugi kierunek, czyli fizjoterap­ię. Ostateczni­e nie zdołałem go ukończyć, bo choć miałem indywidual­ny tok nauczania, to jedna z prowadzący­ch uparła się, że muszę mieć stuprocent­ową frekwencję na jej zajęciach. W tamtym czasie poza studiami i pracą musiałem jeszcze znajdować czas na trening. Bywało, że wstawałem o szóstej rano, żeby go odbyć, później jechałem na trening koszykarek, na uczelnię i z powrotem do pracy. Wracałem do domu dopiero około godziny 21. Jak długo pracował pan w firmie budowlanej?

Dwa, trzy miesiące. Szukałem miejsca, w którym mógłbym zarobić na kolejny sezon i zatrudniłe­m się u wspomniane­go pana Heńka. Firma zajmuje się przekopami, wzmacniani­em dróg. Ja pracowałem z ciężkim sprzętem przy segregacji ścianek Larsena (stalowe ścianki szczelne służące do zabezpiecz­enia wykopów – przyp. red.). Na suwnicy przewozili­śmy po dziesięć ton. Jeden kawałek półmetrowe­j ścianki był tak ciężki, że z trudem mogłem go ruszyć. Nadźwigałe­m się tam, ale świetnie wspominam ten czas. Pracowałem pod gołym niebem, niezależni­e od tego, czy świeciło słońce, czy padał deszcz. Dzięki temu miałem motywację, że skoro to mnie tyle kosztuje, to na treningach powinienem dać z siebie wszystko, mogąc robić to, co kocham.

Złoty medal w Tokio zapewnił upragniony spokój finansowy? Nie muszę myśleć, za co pojechać na obóz, kupić buty czy odżywki. Nie muszę wybierać, gdzie warto pojechać, a z czego zrezygnowa­ć. Choć kolejki sponsorów nie ma i pewnie nie będzie nigdy. Ale trzeba o to powalczyć i pracuję nad tym z moim menedżerem.

Za rok igrzyska w Paryżu. A co po nich?

Na pewno pojadę na wakacje. Po powrocie z Tokio miałem tylko trzy dni wolnego i to był mój błąd, że nie dałem sobie więcej czasu. Może gdybym go wtedy poświęcił na leczenie kolana, uniknąłbym kłopotów w zeszłym sezonie. Nie deklaruję, że po Paryżu zakończę karierę albo będę ją kontynuowa­ł. Biorę to, co dostaję od życia. Marzę, by pomieszkać w innym kraju. Zawsze ciągnęło mnie do Włoch.

 ?? ?? Mistrz z Tokio trenuje pod okiem swojego taty Grzegorza. W ubiegłym roku ojciec Dawida doprowadzi­ł Katarzynę Zdziebło do dwóch srebrnych medali mistrzostw świata w Eugene.
Mistrz z Tokio trenuje pod okiem swojego taty Grzegorza. W ubiegłym roku ojciec Dawida doprowadzi­ł Katarzynę Zdziebło do dwóch srebrnych medali mistrzostw świata w Eugene.
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland