BODYGUARD THOMAS BACH
Zwykły dzień, portal ze sportowymi newsami. Na czołówce Novak Djoković, który zostawiając swój autograf na kamerze po wygranym meczu, postanowił przypomnieć, że „Kosowo jest sercem Serbii”, co postawiło na baczność kilkunastu ministrów, dyplomatów i ze dwóch prezydentów. Oczywiście Novak będzie się tłumaczył, że po prostu wyraził swoje zaniepokojenie, jako zwykły człowiek, nie polityk. I w głębszą polityczną debatę wdawać się nie zamierza. Według niego kropka, ale dla innych co najwyżej przecinek. W końcu napisane przez Serba zdanie jest wprost stworzone, by wyrywać je z kontekstu i wykorzystywać do najróżniejszych celów.
Tuż obok drugi news. Ukrainka Marta Kostiuk nie podała po przegranym meczu ręki Białorusince Arynie Sabalence, za co została wygwizdana przez paryską publiczność. I znowu – niezależnie od intencji, emocji, takie zdarzenie wymknąć się spod kontroli po prostu musi i żyć swoim życiem na pewno zacznie. Prokremlowscy politycy już ilustrują nim swe tezy o zmianie nastrojów w Europie, która wreszcie zaczyna się opowiadać po „właściwej stronie”.
I to wszystko w ciągu kilkunastu godzin, w jednym mieście, na jednym turnieju, który miał bardzo szczytne ambicje, by ochronić swych bohaterów od kłopotów w tym drugim świecie, poza kortami. Aplikacja Bodyguard ma filtrować wylewający się na sportowców w mediach społecznościowych hejt. Fantastyczny pomysł pewnego młodego Francuza, którego zszokowały liczby oddające, jak wielu jego rówieśników boryka się z ogromnymi psychicznymi problemami wywołanymi cybernękaniem i innymi przejawami przemocy, która tylko z nazwy jest wirtualna. Bo ślady po niej zostają realne.
Przed konsekwencjami takich historii Bodyguard jednak ani sportowców, ani całego sportu nie ustrzeże. Tyle a propos ulubionego hasła prezydenta MKOL, byśmy nie mieszali wiecie czego z wiecie czym. I nie chodzi wcale o drinki w uwielbianych przez olimpijską rodzinę barach all inclusive.
Niestety tak się nie da. Jak widać, sport z polityką zmieszany jest coraz bardziej i trzeba naprawdę odważnych decyzji, by nie skończyło się to katastrofą, o której dzieci będą się uczyły w szkołach. Thomas Bach jest jednak z siebie niezmiennie zadowolony i trudno wierzyć, by zdolny był do głębszej refleksji. W środę w Lozannie oznajmił z uśmiechem, że ostatnie tygodnie są wielkim triumfem operacji „Powrót”. Operacji ponownego wprowadzenia rosyjskich i białoruskich sportowców na wielkie areny, mimo że agresja ich krajów na Ukrainę trwa już 464. dzień. I finału nie widać. Pan Bach, który 400 dni temu rekomendował zawieszanie, dziś już uważa, że to „pewne złe siły bardzo by chciały podzielić zjednoczony świat sportu”. I dziękuje federacjom łucznictwa, kolarstwa, kajakarstwa, szermierki, golfa, judo, pięcioboju nowoczesnego, strzelectwa, tenisa stołowego, taekwondo i triathlonu, które otworzyły drzwi dla „neutralnych” sportowców z Rosji i Białorusi. Lobby ma się mocno, kruszy kolejne mury, a świat niebezpiecznie dryfuje ku obojętności i ignorancji w sprawie ukraińskiej. Gwizdy pod adresem Kostiuk na kortach Rolanda Garrosa, gdzie za rok odbędą się olimpijskie igrzyska, są tego najlepszym dowodem.
Tragikomiczne w tym wszystkim, że w rosyjskim sporcie i tak są oburzeni. Dawni mistrzowie wzywają swoich następców, by nie zgadzali się na żadną neutralność i otwarcie manifestowali lojalność dla kraju i jego spraw. Wszystko wskazuje na to, że pupili Władimira Putina na olimpijskich arenach nie zabraknie. I jestem przekonany, że o gestach, słowach i politycznych wycieczkach będziemy zmuszeni mówić za rok nie raz. Takie igrzyska szykuje nam Thomas Bach. On też stał się bodyguardem, też „filtruje” co trzeba i dla kogo trzeba.