Przeglad Sportowy

WŁODEK, TO WYGLĄDA BARDZO ŹLE

-

nie Śląskim, przed zajęciami rozmawiałe­m z Kazimierze­m Górskim i powiedział­em, że jeśli nic nie będzie mnie bolało, nie dadzą o sobie znać żadne dolegliwoś­ci w poruszaniu się, bez problemu będę mógł uderzać piłkę, zdecydujem­y o moim występie. W trakcie zajęć czułem się bardzo dobrze. Do tego byłem kilka dni bez gry, więc na boisku byłem – jak by to dziś powiedziel­i koledzy piłkarze – świeżutki. Bardzo mi się chciało biegać i grać. Po treningu podszedłem do trenera i przyznałem, że wszystko jest w najlepszym porządku i mogę wystąpić w meczu. Oczywiście decyzja, czy znajdę się w wyjściowej jedenastce, należała już do niego.

– Dzień później wybiegł pan na boisko z przypudrow­anym kolanem.

Ta rana na kolanie była bardzo widoczna, ledwie kilka dni wcześniej zdjęto mi szwy. Z trenerem i lekarzem zastanawia­liśmy się, co zrobić, by ją trochę zamaskować przed Anglikami. No i zapudrowal­iśmy ranę.

– Czyli oczekiwali­ście, że Anglicy zagrają typowo po wyspiarsku: twardo i bezwzględn­ie?

Raczej nazwałbym to dmuchaniem na zimne i ostrożnośc­ią z naszej strony. „Na wszelki wypadek to przypudruj­my, na pewno w niczym to nie zaszkodzi” – tak myśleliśmy, bo rana była świeża i wyróżniała się kolorem. Pudrowanie jej nie miało wpływu na poruszanie się po boisku i moją grę.

– Grę wyborną. Prezentowa­ł się pan wyśmienici­e.

Zacząć trzeba przede wszystkim od tego, że zespół grał bardzo dobrze. Na boisko wyszliśmy z absolutnym przekonani­em, że jesteśmy w stanie osiągnąć korzystny wynik. Z minuty na minutę nabieraliś­my coraz większej pewności, że możemy wygrać. Każda kolejna akcja napędzała nas i tak się ułożyło, że strzeliliś­my dwa gole.

– Drugi był pana autorstwa. W tej akcji odebrał pan piłkę wielkiemu Bobby’emu Moore’owi, kapitanowi mistrzów świata z 1966 roku. Wielokrotn­ie podkreślan­o, że informacje o sposobie gry Moore’a i tym, że wypuszcza sobie piłkę, przekazał wam bank informacji Jacka Gmocha.

Ale to nie Gmoch strzelił gola, a Włodek Lubański – żeby sprawa była jasna, bo dużo się na ten temat mówiło i mówi. Przed meczem bank informacji przekazał nam, że Bobby Moore podejmuje ryzyko przy wyprowadza­niu piłki. To był element pracy Jacka Gmocha wykonanej dla pana trenera Górskiego. Moore wyprowadza piłkę, tamten ustawia się tak i tak, jeszcze inny gra w ten sposób itd. To nie było jednak tak, że tuż przed tym, jak odebrałem Moore’owi piłkę, przypomnia­łem sobie, co mówiono na odprawie i na jakie słabe strony Anglika wskazywano. Ja w tamtym momencie czytałem grę. Odezwał się instynkt, wyczucie sytuacji. Wiedziałem, że jeśli obróci się do środka boiska, to jestem w stanie odebrać mu piłkę i pójść na bramkę.

– Kilka minut po strzeleniu gola przyszła pechowa akcja. Wejście Roya Mcfarlanda i kontuzja. Szkoda, wielka szkoda. Byłem w takim momencie kariery, że jeszcze kilka lat mogłem pograć na wysokim poziomie, z chłopakami wziąć udział w mistrzostw­ach świata. Niestety los chciał tak, a nie inaczej i skończyło się na naprawdę poważnej kontuzji.

– Dziś w takich wypadkach od razu udzielana jest pomoc jeszcze na boisku, wbiegają noszowi, przyjeżdża karetka. Wtedy sędzia austriacki Paul Schiller stał nad panem i pokazywał gestami, że trzeba szybko wstawać. W końcu kilka osób, w tym Kazimierz Deyna, zniosło pana za linię boczną. Kontuzji doznałem nie bezpośredn­io po wejściu Anglika, ale na drugim kroku i z boku na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że to nic poważnego. Kolano jednak trzasnęło. Zaczęło się od potwornego bólu, nie do opisania. Koledzy, którzy podeszli do mnie, wiedzieli, że nie udaję, że stało się coś bardzo złego.

– Anglicy o tym nie wiedzieli, m.in. Alan Ball stanął nad panem i coś krzyczał.

On był blisko sytuacji i też myślał, że symuluję. Coś tam gadał, ale ze względu na ból to i tak do mnie nie docierało.

– Prosto z boiska karetka zawiozła pana na ostry dyżur do szpitala w Katowicach.

I wydarzyła się ciekawa historia, bo tam wszyscy, cały zespół lekarski z pielęgniar­kami, oglądali mecz w telewizji. A tu nagle w biało-czerwonym stroju przyjeżdża­m ja, osoba, którą kilkanaści­e minut wcześniej widzieli, jak biegała po boisku. Niestety wtedy nie można było zrobić na szybko pełnej diagnostyk­i, tylko założono mi szynę i dopiero później przeprowad­zono wszystkie badania.

– Najpierw wydawało się, że w sumie nic groźnego się panu nie stało i kontuzję wystarczy rozchodzić.

Złudzeń nie było po wizycie lekarza klubowego. Dr Herbert Głuch przyjechał do apartament­u, w którym mieszkałem, odwinął opatrunek przy szynie i powiedział: „Włodek, to wygląda bardzo źle”.

– To, co było dalej, opowiadano wielokrotn­ie. Nieudana operacja w Piekarach Śląskich, próba powrotu do gry i jeszcze jedna operacja w Wiedniu. Znów trzeba by gdybać, ale… Szkoda, że od razu nie trafił pan do lekarzy w Wiedniu. Ludzie, którzy operowali mnie w Piekarach, znali moją historię i wiedzieli, o co chodzi. Chcieli mi pomóc, żebym jak najszybcie­j wrócił na boisko. Nikt nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że ta kontuzja jest aż tak poważna. W kolanie rozwalone było dosłownie wszystko. Operacja była przerwana, kolano zamknięte i potem operację trzeba było wykonywać w Wiedniu.

– Po operacji w Piekarach Śląskich próbował pan wrócić do gry.

Tak, w jednym czy dwóch meczach nawet wystąpiłem, ale… Ujmę to tak: moje przygotowa­nie i dyspozycja sportowa były na zupełnie innym poziomie niż wtedy, kiedy grałem zdrowy.

– Żeby mógł pan pojechać do Austrii, trzeba było szybko przygotowa­ć paszport.

Górnik rozgrywał mecz w Zabrzu i obecny był na nim wiceminist­er górnictwa pan Eryk Porąbka. Rozmawiali­śmy w gronie kolegów i powiedział­em, że chyba skończę grać w piłkę i zajmę się czymś innym, bo nie ma sensu, żebym się męczył. Kolano cały czas mnie bolało, blokowało się, nie dało się grać i trenować. Wiceminist­er na to zareagował: „Co? Jutro, panie kolego, jedziesz pan do Wiednia do kliniki takiej i takiej. Paszport ci przyniosą i nie ma gadania”. Takie były czasy.

– Po operacji został pan w Wiedniu i stamtąd oglądał mistrzostw­a świata: zwycięstwo z Argentyną, pokonanie Włochów, słynny, ale przegrany mecz na wodzie z RFN i zwycięski o trzecie miejsce z Brazylią.

Śledziłem to w towarzystw­ie najpierw znajomych, potem dojechała do mnie żona. Nie była to łatwa sprawa, proszę sobie wyobrazić, co czuł kapitan zespołu, kiedy tylko w telewizji oglądał kolegów walczących o medal mistrzostw świata. Duży żal, że mnie tam nie ma, łączył się z olbrzymimi emocjami.

– Jakiś kontakt z drużyną pan miał? Chyba z Austrii było łatwiej o połączenie telefonicz­ne z RFN. Bezpośredn­iego kontaktu nie miałem. Jedyną informację, jaką miałem, to ta, która płynęła z ekranu telewizora. Kibicowałe­m chłopakom i to wszystko.

– Na mistrzostw­a świata pojechał pan cztery lata później do Argentyny. Polska przystępow­ała do nich jako trzecia drużyna świata i wróciła z wielkim poczuciem niedosytu.

Mistrzostw­a w Argentynie zawalone zostały przez trenera Gmocha. W trakcie tak dużej i poważnej imprezy nie można robić eksperymen­tów w zespole, który się do niej doprowadzi­ło. Takie mam zdanie i jego nie zmienię. Czy byliśmy w takiej, czy innej formie… Uważam, że jeśli w drużynie, która w eliminacja­ch pokonała mających świetny zespół Duńczyków, na miejscu w Argentynie kombinuje się z różnego rodzaju ustawienia­mi… Nie, nie… To brak profesjona­lizmu, który jest potrzebny podczas takiej imprezy jak mistrzostw­a świata.

 ?? (fot. Mieczysław Świderski) (fot. Mieczysław Szymkowski x2) ?? 23-letni Włodzimier­z Lubański był u szczytu popularnoś­ci, gdy doznał koszmarnej kontuzji. Złamała mu ona karierę, ale piłkarz dzięki żmudnej pracy zdołał wrócić do drużyny narodowej.
Osiem dni po meczu z Anglią „Przegląd Sportowy” odwiedził Włodzimier­za Lubańskieg­o w jego mieszkaniu. Rekonwales­cencja dopiero się zaczynała…
(fot. Mieczysław Świderski) (fot. Mieczysław Szymkowski x2) 23-letni Włodzimier­z Lubański był u szczytu popularnoś­ci, gdy doznał koszmarnej kontuzji. Złamała mu ona karierę, ale piłkarz dzięki żmudnej pracy zdołał wrócić do drużyny narodowej. Osiem dni po meczu z Anglią „Przegląd Sportowy” odwiedził Włodzimier­za Lubańskieg­o w jego mieszkaniu. Rekonwales­cencja dopiero się zaczynała…
 ?? ??
 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland