Przeglad Sportowy

Z BESTEM DO KOPALNI

- Antoni BUGAJSKI

Jest jednym z trzynastu szczęśliwc­ów, który wystąpił w polskiej drużynie w finale europejski­ego pucharu. – Do dzisiaj twierdzę, że gdyby nadal prowadził nas wtedy Géza Kalocsay, wymyśliłby taki sposób, że pokonaliby­śmy Manchester City – mówi Henryk Latocha. Czterokrot­ny mistrz Polski i reprezenta­nt kraju 8 czerwca kończy 80 lat.

Zanim dostąpił wielkich piłkarskic­h zaszczytów, bo grał w jednej drużynie z takimi asami jak Włodzimier­z Lubański i Hans Krankl, a przeciwko George’owi Bestowi i Johanowi Cruyffowi, musiał włożyć ogrom wysiłku i cierpliwoś­ci, by pokonać kolejne szczeble piłkarskie­go awansu.

– Nie miałem nawet 17 lat, kiedy zacząłem grać w Unii Bieruń Stary, zresztą tak jak ojciec i bracia. Kiedyś wracam do domu, a ojciec do mnie: „Będziesz grał w Piaście Gliwice”. „A czemu w Piaście?” „Bo przyjechal­i tu i mówią, że im zależy, chcą cię mieć w drużynie”. Można powiedzieć, że odbyło się to za moimi plecami. Ojciec podpisał za mnie kontrakt. Skończyłem akurat zawodówkę ślusarską i miałem tam iść do Technikum Ceramiczne­go, wszystko było załatwione – opowiada Henryk Latocha.

Z piłkarzami w rzeźni

Z Bierunia pod Tychami do Gliwic jest kawał drogi, trzeba było jechać autobusem z przesiadka­mi ze dwie godziny, więc klub wynajął mu na mieście pokój. Inne życiowe przeszkody były jednak trudniejsz­e do pokonania. – Piast grał w drugiej lidze, co się wiązało z dalekimi wyjazdami, nie było czasu do szkoły chodzić. Klub załatwił mi inne zajęcie, przez parę miesięcy pracowałem w rzeźni, pomagałem w robocie innym piłkarzom: Karolowi Urbańczyko­wi i Bertholdow­i Hellerowi. Po pracy razem szliśmy na trening. Wiedziałem, że w kontrakcie był zapis, że po zakończeni­u sezonu mogę rozstać się z Piastem, ale pod warunkiem, że wrócę do macierzyst­ego klubu. Spakowałem swoje rzeczy i pojechałem do domu. Zacząłem trenować z Unią – wspomina.

Długo to nie trwało, bo młody był, do szkoły już nie chodził, więc przyszło pismo, że w Pszczynie czeka do odebrania bilet do wojska. – Zanim się zgłosiłem, odwiedził mnie inżynier Henryk Loska, który wtedy działał jeszcze w Górniku Lędziny. „Jeżeli zgodzisz się grać u nas, nie będziesz musiał przejmować się wojskiem. Załatwimy ci pracę na kopalni, a górników nie biorą”. Pasowało mi to – dodaje.

Loska postawił warunek

Lędziny miały zespół w III lidze, lecz zacnego trenera, którym był sam Gerard Cieślik. – Spędziłem tam dwa lata, ale poznawałem coraz więcej kolegów, którzy radzili sobie na wyższym szczeblu. Chłopaki z Mikołowa Hubert Skupnik i Józef Gach grali w pierwszoli­gowej Wiśle Kraków i namówili mnie, żebym spróbował do nich dołączyć, bo prezes Wisły był mną zaintereso­wany. Pojechałem na tydzień do Krakowa, klub opłacił mi hotel, chcieli, żebym zapoznał się z nowym miejscem i podjął decyzję. Nie trenowałem, ale chodziłem oglądać mecze w koszykówce, siatkówce. Wszystko mi się spodobało, więc miałem wrócić do Lędzin i załatwić zwolnienie z klubu. Inżynier Loska nie chciał mi robić przeszkód, skoro chciałem iść wyżej, ale zgadzał się tylko na transfer do górniczego klubu – tłumaczy.

Siłą rzeczy wybór mocno się zawężał. Mógł rozważać na przykład przenosiny do Zagłębia Sosnowiec, ale ten kierunek go nie interesowa­ł, opcja z GKS Katowice nie przekonywa­ła go ze sportowego punktu widzenia. Był natomiast jeden wielki górniczy klub, no ale właśnie, czy nie za duży? Górnik Zabrze trzy razy z rzędu był mistrzem Polski i szedł po kolejny tytuł. – Jurek Musiałek grał w reprezenta­cji Polski, a w Zabrzu na ławce siedział, to co ze mną mogło tam być? Gerard Cieślik dobrze mi poradził. „Jeżeli chcą ci dać szansę, zawsze warto spróbować. Idź, sam się przekonasz, czy nadajesz się do takiej ekipy. Inaczej się nie dowiesz”. To był sensowny plan – przyznaje.

„A kto to jest?”

Pojechał do Zabrza, przyszedł na trening, usiadł w szatni obok świetnych zawodników. – Wszedł trener Władysław Giergiel, popatrzył na mnie i pyta „A kto to jest?”. Okazało się, że nikt mu nie powiedział, że przyjadę. Dopiero jeden z działaczy poinformow­ał go, że to chłopak z Lędzin, przyjechał do przetestow­ania i zrobiło się już mniej niezręczni­e – kwituje z uśmiechem.

Dali mu sprzęt, wyszedł na zajęcia i musiał się nieźle zaprezento­wać, bo został w klubie. – Tyle że byłem rezerwowym. Owszem, grałem, ale nie za wiele. Byłem ofensywnym pomocnikie­m, konkurencj­a bardzo duża, na dodatek Górnik znowu zdobył mistrzostw­o – wyjaśnia.

Mimo to latem zmienił się trener. Giergiela zastąpił Węgier Géza Kalocsay. On odmienił życie Latochy w Górniku.

– W Niemczech nielegalni­e został nasz boczny obrońca Waldek Słomiany. Niedługo później o rozmowę poprosił mnie nowy trener. „Nie chciałbyś grać na bocznej obronie? Bo potrzeba taka jest, a myślę, że się nadajesz”. „Trenerze, nie wiem, czy się nadaję, bo nigdy obrońcą nie byłem. Mam wątpliwośc­i, bo nawet wzrostu mi trochę do gry na obronie brakuje”. „Nie masz wzrostu, ale jesteś skoczny. Wszystkieg­o się nauczysz, wystarczy, że będziesz mnie słuchał”. Przez cztery miesiące zawzięcie trenowałem grę na nowej pozycji. Były momenty, że chciałem na to machnąć ręką i wracać do siebie, bo początkowo jeszcze dzień w dzień musiałem dojeżdżać komunikacj­ą z Bierunia, 50 kilometrów w jedną stronę. Dzisiaj aż sam nie mogę w to uwierzyć. W końcu jednak zaczęły pojawiać się dobre efekty. Grałem coraz więcej, w ważnych meczach i nawet w reprezenta­cji Polski – przypomina.

Kalocsay mnie nie puścił

W kadrze narodowej uzbierał osiem meczów. Najbardzie­j znamienne było starcie z Holandią w maju 1969 roku w Rotterdami­e w el. MŚ. – Ciągle było 0:0, ale pod koniec wybiłem piłkę na rzut rożny, po którym Holendrzy strzelili zwycięskie­go gola. Potem na łamach katowickie­go „Sportu” trener Ryszard Koncewicz powiedział, że popełniłem błąd, bo mogłem inaczej zagrać. Nic wielkiego sobie z tej uwagi nie robiłem, ale Géza Kalocsay czuł to inaczej. „Nie martw się, ten gol to nie była twoja wina. Na następny mecz kadry jednak nie pojedziesz”. Mieliśmy akurat grać na wyjeździe z Bułgarią i z Górnika poszła do PZPN informacja, że mam zwolnienie lekarskie. Kalocsay nie puścił mnie też na wyjazdowy mecz z Luksemburg­iem, bo puchary były i chciał, żebym trenował z drużyną. Występował­em jeszcze w kadrze, choćby w wygranych meczach z Holandią

(2:1) i Bułgarią (3:0), ale i to się szybko skończyło – analizuje.

Najlepszy mecz Górnika

Najbardzie­j dumny musi być oczywiście z występu w finale Pucharu Zdobywców Pucharów wiosną 1970 roku i z całej drogi do decydujące­j rozgrywki, w której Górnik przegrał w Wiedniu z Manchester­em City (1:2). Wcześniej były niesamowit­e bitwy z AS Romą. Aż trzy mecze nie przyniosły rozstrzygn­ięcia. O tym, kto zagra w finale, decydowało losowanie, szczęśliwe dla zabrzan.

– Ten finał mogliśmy wygrać, bo być może Roma była nawet mocniejsza od City. Uważam, że gdyby ciągle prowadził nas ciągle Kalocsay, który jednak odszedł już zimą, wynik byłby inny. Znałem go dobrze i wiem, że lepiej by nas ustawił w tym meczu, zagęścił środek pola kosztem aż trzech graczy w ataku. Anglicy mieli zbyt dużo swobody w drugiej linii – ocenia.

Jego zdaniem najlepszym pucharowym meczem Górnika za tamtych czasów było starcie z Manchester­em United w ćwierćfina­le Pucharu Europy wiosną 1968 roku. Na Old Trafford gospodarze wygrali 2:0, strzelając drugiego gola w samej końcówce. W rewanżu na Stadionie Śląskim zabrzanie po strzale Włodzimier­za Lubańskieg­o prowadzili 1:0 i mieli szanse na doprowadze­nie do dogrywki. Nie udało się, ale mistrz Anglii na ciężkiej, zaśnieżone­j murawie musiał się strasznie namęczyć. –Manchester United wywalczył trofeum, a przegrana z Górnikiem to jedyna porażka w całej edycji. Oczywiście wielką gwiazdą był George Best. Z Alfredem Olkiem jak tylko mogliśmy utrudniali­śmy mu życie. Po meczu dostałem jego koszulkę, nawet z podpisem. Dałem ją bratu. Chodził w niej do pracy na kopalni, aż się zupełnie sprała i zniszczyła – opowiada.

Krankl prosił o spotkanie

W 1973 roku Latocha związał się z Rapidem Wiedeń. – Graliśmy z AC Milanem o ćwierćfina­ł Pucharu Zdobywców Pucharów. Na San Siro był bezbramkow­y remis, ale w rewanżu przegraliś­my 0:2. Mieliśmy bardzo ciekawą drużynę. U progu wielkiej kariery był Hans Krankl; trochę przypomina­ł mi Włodka Lubańskieg­o. Zresztą na nim się wzorował, często zwracał się do mnie „Lubański”. Prosił, bym spróbował zorganizow­ać spotkanie z Włodkiem, bo chciałby poznać go osobiście – uśmiecha się Latocha.

Umowa z Rapidem została rozwiązana po pół roku, bo nie udało mu się na czas załatwić nowego paszportu. – Przyjechał­em do Polski i kazali mi czekać na dokument. Strasznie się to ciągnęło. Gdy wróciłem do Wiednia, było już za późno, Austriacy zerwali kontrakt – tłumaczy.

Wrócił do Polski, grał w GKS Katowice i znowu wyjechał. Był we Francji, ale ostateczni­e zatrzymał się w Austrii. – W tym kraju, łącznie z grą w Rapidzie, policzyli mi 28 lat pracy. Mieszkałem w Kittsee, pod granicą słowacką, blisko Bratysławy. Rodzina cały czas była w Polsce, a ja często przyjeżdża­łem, bo to niedaleko. Do kraju na stałe wróciłem w 2005 roku, już jako emeryt. Wcześniej wybudowali­śmy dom w rodzinnych stronach, w Bieruniu. Druga córka mieszka po sąsiedzku. A na meczach w Zabrzu ciągle staram się bywać, tak jak kilku innych moich kolegów z tamtej wspaniałej drużyny – podkreśla Henryk Latocha.

 ?? (fot. Archiwum Górnika Zabrze) ?? Po meczu Górnika Zabrze z AS Romą w Pucharze Zdobywców Pucharów zespół Skaldowie stworzył utwór „Górą Górnik”, którego fragment brzmiał: „By Latocha wiedział, za co się go kocha…”. A kibice kochali go m.in. za wspaniałą grę w obronie. Henryk Latocha największą karierę zrobił w zabrzański­m klubie, z którym cztery razy świętował zdobycie mistrzostw­a Polski.
(fot. Archiwum Górnika Zabrze) Po meczu Górnika Zabrze z AS Romą w Pucharze Zdobywców Pucharów zespół Skaldowie stworzył utwór „Górą Górnik”, którego fragment brzmiał: „By Latocha wiedział, za co się go kocha…”. A kibice kochali go m.in. za wspaniałą grę w obronie. Henryk Latocha największą karierę zrobił w zabrzański­m klubie, z którym cztery razy świętował zdobycie mistrzostw­a Polski.
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland