HIPOKRYZJA W SŁUSZNEJ SPRAWIE
Na stadionach drużyn Laligi ustawiono banery z napisem „Racistas, fuera del futbol”. Za nimi stanęli piłkarze. Jeden się wyłamał. Mouctar Diakhaby przechadzał się za ich plecami. Nie wierzy w takie pokazówki. Dwa lata temu poskarżył się, że obrońca Cadiz nazwał go „czarnym gównem”. Zszedł z boiska, jego koledzy za nim. Musieli wrócić, bo sędzia zagroził walkowerem. Władze ligi nie znalazły dowodów na ten akt rasizmu. Diakhaby uważa, że nie zrobiono wszystkiego, żeby wyjaśnić, co się stało. Uważa, że takie medialne akcje są obłudą. Zorganizowano ją po skandalu w Walencji, gdzie kilku (kilkunastu?) idiotów obrażało Viniciusa, napastnika Realu, wymyślając mu i imitując odgłosy wydawane przez małpy. Kilka dni później rozpostarto banery, protestowali zawodnicy i sędziowie. Viniciusa nie było wśród nich, siedział na trybunie honorowej Santiago Bernabeu, po prawicy prezesa Florentino Pereza. Nie solidaryzował się wtedy z Diakhabym, poczuł krzywdę, gdy dotknęła go osobiście.
Potępienie debili na trybunach jest oczywiste, nie trzeba go obudowywać słowami. Jest niepoprawne politycznie i ryzykowne w takiej chwili dodawać coś więcej. Trudno, dodam.
Vinicius dostał tak nagłe, powszechne, ogólnoświatowe wsparcie, bo jest wybitnym graczem najsłynniejszego klubu, ma za sobą medialną potęgę rodaków, kolegów z wielkich klubów, reprezentacji, propagandową machinę Realu. Wsparcie w słusznej sprawie, ale inni na to liczyć nie mogą. Nienawiść w różnych formach na trybunach jest wszechobecna. Nie można tylko potępiać ludzi ze stadionu Mestalla. Co tu daleko szukać. Prezesowi Perezowi, siedzącemu ze stroskaną miną obok Viniciusa, dopiero UEFA kazała wywiesić dwa banery potępiające rasizm i zamknęła dwa sektory trybun, gdy w 2014 roku przed meczem z Bayernem kibice machali nazistowskimi flagami. Wtedy nie był liderem walki z ksenofobią i rasizmem. Rok temu, gdy piłkarze Manchesteru City uklękli, dołączając do ruchu Black Lives Matter, rozległy się ogłuszające gwizdy, a Vinicius ani żaden z jego kolegów nie poczuwał się do solidarności. Nikt też nie protestował, gdy podczas meczu z Atletico wywieszono transparent „Anne Frank jest z Atleti”. Lub gdy na południowej trybunie powieszono i spalono kukłę dziennikarza Jose Marii Garcii. Czy wtedy, gdy krzyczano na Pepa Guardiolę: „pedał”, „narkoman”. Na Bernabeu można usłyszeć przyśpiewki „Negro, cabron, recoge el algodon” (Czarny draniu, zbieraj bawełnę). Przed ustawieniem baneru z trybun niosło się „Vallecanos, yonkis y gitanos” (Ludzie z Vallecas, ćpuny i Cyganie). To na drużynę Rayo, „Vallecanos” zamienia się na „Valencianos” lub „Sevillianos”, gdy przyjeżdża Valencia czy Sevilla, byle się rymowało i poniżało gości.
Vinicius jest wspaniałym piłkarzem, ale znanym z prowokowania kibiców (minami, śmiechem, wskazywaniem na godło klubowego mistrza świata). I – co bardziej irytuje i wywołuje agresję – dzięki wyżej wspomnianemu wsparciu jest bezkarny. Lewandowski dostał cztery mecze kary, gdy dotknął nosa, a w meczu z Osasuną Vinicius krzyczał do sędziego „Hijo de puta, vete a tomar por el culo” (to już sami sobie przetłumaczcie) i nic. Z Mallorcą do Maffeo jeszcze gorzej, też nic. Z Valencią uderzył w twarz Hugo Duro. Anulowano mu czerwoną kartkę i zwolniono sześciu ludzi z VAR-U (!), bo nie dostarczyli głównemu wszystkich ujęć – jakby mieli obowiązek montować średniometrażowy film. Owszem, Duro przytrzymywał Brazylijczyka, ale ciosu nic nie tłumaczy. Banery nie pomogą, bo problem jest indywidualny. Viniciusa wygwizdują na wielu stadionach, wkrótce na wszystkich poza Bernabeu. W Realu jest wielu czarnoskórych piłkarzy, dlaczego obrażają tylko jego? Sportowcy z taką akcją powinni wyjść na podwórka, osiedla, do szkół, kościołów – kształtować umysły nieskażone jeszcze nienawiścią, oswajać dzieci z różnorodnością. A nie stawać w obronie jednego tylko piłkarza.