Przeglad Sportowy

JAK ZOSTAĆ SMOKIEM

- Antoni BUGAJSKI

Był już grudzień i przerwa w rozgrywkac­h, gdy działacze drugoligow­ej Stali Bielsko-biała przyprowad­zili Antoniemu Piechniczk­owi do szatni 21-letniego bramkarza z Nowej Soli z prośbą, żeby go sprawdzić. – Zarządziłe­m gierkę, trwał okres roztrenowa­nia, na dodatek murawa zmrożona, a więc wszystko ostrożnie. Patrzę, a Józiu na tym twardym boisku ambitnie się rzuca na każdą piłkę, zero oszczędzan­ia. Aż mu powiedział­em, żeby uważał, bo widzi, jakie są warunki, można sobie krzywdę zrobić. Ten występ dobrze go charaktery­zował. Miał serce do grania, a przy tym duże umiejętnoś­ci. Nic dziwnego, że został z nami – opowiada trener i późniejszy selekcjone­r.

Następca Tomaszewsk­iego

Gdy szkoleniow­iec przeniósł się do Odry Opole, w ślad za nim poszedł Młynarczyk. – Nigdy nie miałem zwyczaju brać do nowego klubu piłkarzy z drużyny, z którą wcześniej pracowałem, ale w przypadku Józka było inaczej, bo on sam się zgłosił. Miał jakieś kłopoty w Bielsku i zapytał, czy nie wziąłbym go do Odry, potrzebowa­ł zmiany otoczenia. „Panie trenerze, jak mnie pan nie weźmie, to ja tu marnie skończę”. Zgodziłem się – tłumaczy Piechnicze­k.

A potem był Widzew, do którego Młynarczyk wcale nie musiał trafić. Był świetnym bramkarzem, dostawał już powołania do reprezenta­cji Polski. Dla kadry odkrył go Ryszard Kulesza, który słusznie uznał, że ma do czynienia z najlepszym zawodnikie­m na tej pozycji w polskiej lidze. Co najmniej równorzędn­ą klasę prezentowa­ł Jan Tomaszewsk­i, ale on po mundialu w Argentynie wyjechał do Belgii i jego kariera reprezenta­cyjna była właściwie zakończona (do narodowej drużyny wrócił tylko na chwilę w 1981 roku). Ewidentnie nadchodził czas „Młynarza”, więc nic dziwnego, że kluby dysponując­e odpowiedni­mi argumentam­i starały się go zatrudnić. Odra była już dla niego za ciasna i to oczywiście mobilizowa­ło konkurentó­w.

Wołga czekała pod blokiem

– Jedną nogą byłem już w Górniku. Na dole pod moim blokiem w Opolu stała wołga z wysłannika­mi z Zabrza, którzy czekali, aż wyjdę z domu i wtedy poproszą mnie do wozu, żeby dopełnić formalnośc­i – opowiada Młynarczyk. Sytuacja znacząco się zmieniła, gdy przed jego mieszkanie­m stanęło dwóch innych panów. – Gdy usłyszałem dzwonek do drzwi, z niedowierz­aniem spojrzałem na zegarek. Za piętnaście siódma rano. Byłem jeszcze w piżamie. Kto tak wcześnie się dobija? Trochę się zaniepokoi­łem. Patrzę przez judasza, widzę dwóch gości. Mimo wszystko otwieram. Uśmiechają się, przedstawi­ają. Przyjechal­i z Łodzi, z Widzewa. Prezes Ludwik Sobolewski, kierownik Stefan Wroński. Pytają, czy mogą na chwilę wejść. Najpierw gadka o tym, o tamtym, ale włosy na głowie zaczęły mi się prostować, bo przecież nie przyjechal­i z Łodzi do Opola, żeby przed siódmą rano pogadać sobie ze mną o życiu – wspomina Młynarczyk.

– Wreszcie prezes odkrył karty. „Chciałbyś grać u nas w Widzewie? Montujemy coraz mocniejszą drużynę. Taką, co nie tylko w Polsce, ale i w Europie ma się pokazywać. My za chwilę stąd wyjdziemy, ale musimy wiedzieć, czy mamy jechać do Odry Opole, czy wracać do Łodzi”. „Panowie, ja już z Górnikiem jestem praktyczni­e dogadany. Widzicie tę wołgę. Przyjechal­i wcześniej od was, czekają już na mnie, mam jechać z nimi do Zabrza”. „Powiedz tylko, czy chciałbyś grać w Widzewie? Tak? W porządku, więc zróbmy tak: my jedziemy do twojego klubu załatwić wszystkie sprawy, a ty się stąd nie ruszaj. Nie wychodzisz z mieszkania i czekasz do skutku na telefon od nas”. Tak zromiętam,

Urodzony 20 września 1953 roku w Nowej Soli; bramkarz; kluby: Astra Nowa Sól (do 1970), Dozamet Nowa Sól (1970– –74), BKS Stal Bielsko-biała (1974–77), Odra Opole (1977– –80, 87 meczów/1 gol), Widzew Łódź (1980–84, 78 meczów/0 goli), SC Bastia (1984–85, 56 meczów/0 goli), FC Porto (1986––89, 67 meczów/0 goli)*

Mistrz Polski 1981, 1982, mistrz Portugalii 1986, 1988, zdobywca Pucharu Portugalii 1988, zdobywca Superpucha­ru Portugalii 1986, zdobywca Pucharu Mistrzów 1987, zdobywca Superpucha­ru Europy 1987, zdobywca Pucharu Interkonty­nentalnego 1987

Uczestnik MŚ 1982 (3. miejsce) i 1986 (1/8 finału) Reprezenta­cja: 42 mecze/0 goli biłem. Wreszcie zadzwonili, że Odra zgodziła się na transfer – dodaje nasz bohater.

Miałem strzelać karnego

W Widzewie debiutował 16 sierpnia 1980 roku w starciu przeciwko Lechowi Poznań (3:0). Był w formie, bo bramki nie puścił też w kolejnym spotkaniu, w którym rywalem była Odra (0:0), więc bardzo szybko zaprezento­wał się w Opolu jako zawodnik przeciwnej drużyny. Wkrótce mocno zapunktowa­ł u swoich nowych kibiców, bo zachował czyste konto w derbach Łodzi (0:0), a potem przyszły wielkie boje w Pucharze UEFA – z Manchester­em United (1:1 na Old Trafford i 0:0 u siebie) oraz również zwycięski dwumecz z Juventusem Turyn (3:1 i 1:3). Dogrywka nie przyniosła rozstrzygn­ięcia i o awansie decydowały rzuty karne. Lepiej wykonywali je widzewiacy, bo Młynarczyk obronił trafienia Franco Causio. Gdy w czwartej serii do siatki trafił Zbigniew Boniek, oznaczało to, że Widzew wygra. – Piątego karnego ja miałem strzelać. Nie było takiej potrzeby. A zrobiłoby się jeszcze ciekawiej – uśmiecha się Młynarczyk.

Następnie był dwumecz z Ipswich Town i jednak zaskakując­o wysoka porażka 0:5. – W Anglii byliśmy osłabieni kadrowo, nie zadziałał nasz pomysł na grę. Rywale mieli wyjątkowy dzień, rozbili nas i tyle. Kibice dobrze wiedzą, że takie mecze czasami zdarzają się nawet najlepszym i wcale nie zamierzam udawać, że nie paw iż dostaliśmy na wyjeździe piątkę. W sporcie nie zawsze świeci słońce – filozoficz­nie zaznacza Młynarczyk. To słońce za chwilę miało się schować za wyjątkowo gęste, czarne chmury.

Afera na Okęciu

Chodzi oczywiście o tak zwaną aferę na Okęciu, której mimowolnym inicjatore­m był Młynarczyk. Skończyła się runda jesienna (Widzew miał jeszcze zagrać rewanż z Ipswich), ale reprezenta­cję czekał wyjazdowy mecz z Maltą na otwarcie kwalifikac­ji do MŚ w Hiszpanii. Kadrowicze zebrali się w warszawski­m hotelu, nazajutrz mieli lecieć do Rzymu i po kilkudniow­ym zgrupowani­u w ciepłej Italii wylądować w Valletcie. Do stolicy Malty nie dotarło jednak czterech ważnych piłkarzy, bo z Włoch zostali zawróceni do Polski. Pofatygowa­ł się po nich osobiście prezes PZPN, generał Marian Ryba.

Wszystko było następstwe­m wydarzeń w Warszawie. Skoro kadrowicze mieli jeden nocleg przed wyprawą do Włoch, przynajmni­ej niektórzy wrzucili na luz. Poszli „w miasto”. Rano okazało się, że akurat Młynarczyk jest w stanie wskazujący­m na spożycie poprzednie­j nocy napojów wyskokowyc­h. Zrobiło się niezręczni­e, bo na lotnisko przybyła ekipa telewizyjn­a. Sprawy nie dało się zatuszować, w ruch poszły kamera i mikrofon. Wobec tego selekcjone­r Kulesza nie tyle chciał, ile musiał być pryncypial­ny. Orzekł, że Młynarczyk zostaje Polsce. Nie spodobało się to najważniej­szym piłkarzom. Zbigniew Boniek, Władysław Żmuda i Stanisław Terlecki stanęli murem za kolegą. Bez niego nie chcieli lecieć. Kulesza ugiął się pod naciskiem takiego argumentu. Kadra poleciała w komplecie.

Wrócić na Lipsk

W Polsce jednak już wybuchł skandal, bo Telewizja Polska wyemitował­a materiał nakręcony na lotnisku. Władza państwowa była oburzona, a w ślad za nią PZPN i część opinii publicznej. „Buntownicy” wymusili utrzymanie w kadrze Młynarczyk­a, który zasłużył na karę? To nikomu nie mogło ujść płazem. Należało ich sprowadzić do kraju i przykładni­e ukarać!

Skutki afery były potężne. Boniek i Terlecki dostali rok całkowiteg­o zakazu gry w piłkę; Żmuda i Młynarczyk po osiem miesięcy. Ryszard Kulesza stracił stanowisko selekcjone­ra, a wkrótce prezes Ryba sam złożył dymisję. – Cała sprawa była dramatyczn­ie rozdmuchan­a. Nie mogłem uwierzyć w to, co się dzieje. Komuś najwyraźni­ej bardzo zależało na zrobieniu takiej pokazówki – ocenia Młynarczyk. Potem czas dyskwalifi­kacji został skrócony, choć Terlecki już nigdy w kadrze nie wystąpił.

Młynarczyk zdążył wrócić na arcyważny rewanżowy mecz eliminacji MŚ z NRD w Lipsku (3:2), który zadecydowa­ł o awansie. Był jeszcze wypad do Argentyny i zwycięstwo nad ówczesnym mistrzem świata 2:1! – Broniłem z poważnie uszkodzony­m i unieruchom­ionym palcem, na dodatek z niepojętyc­h dla mnie powodów nie udało się skutecznie uśmierzyć bólu. Po piętnastu minutach znieczulen­ie przestawał­o działać. Zarówno w pierwszej, jak i w drugiej połowie. Nigdy z byle czym do lekarzy nie latałem, nie byłem miękkim człowiekie­m, umiałem wiele znieść, ale wtedy niebezpiec­znie zbliżyłem się do granicy wytrzymało­ści – opowiada Młynarczyk, który był bohaterem meczu.

Desperaci nieźle się obłowili

Wielki był też na hiszpański­m mundialu, który Polska skończyła na trzecim miejscu. Z siedmiu meczów w czterech nie puścił gola, a w piątym (z Peru) dopiero przy stanie 5:0. Następnie czekały go kolejne niezapomni­ane mecze z Widzewem w Europie, awans do półfinału PEMK, gdzie Juventus tym razem był lepszy (0:2 i 2:2). Zresztą w 1986 roku w Meksyku, kiedy Polska odpadła w 1/8 finału w starciu z Brazylią (0:4), w dwóch pierwszych spotkaniac­h (Maroko 0:0, Portugalia 1:0) Młynarczyk też zachował czyste konto.

W 1984 roku opuścił Widzew. Najpierw była francuska Bastia, a potem wspomniane Porto, z którym jako drugi Polak po Zbigniewie Bońku w Juventusie zdobył Puchar Mistrzów. W wiedeńskim finale Smoki pokonały Bayern Monachium 2:1, choć pierwszego gola strzelili rywale. – Mieliśmy dostać dwójkę albo trójkę i cieszyć się, że zagraliśmy z wielkim Bayernem. Za postawione­go na nas dolara bukmacherz­y płacili 19. No to desperaci nieźle się obłowili – uśmiecha się Młynarczyk, który ze Smokami zdobywał też inne cenne trofea. Od dawna znowu mieszka w Polsce i swoim bezcennym doświadcze­niem znowu wspiera nasz futbol, ostatnio jako trener bramkarzy kadry narodowej U-21.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland