JAKBY MNIE KTOŚ STRZELIŁ W PYSK!
Aż mnie korci, żeby na tych, co chcą zawiadamiać, złożyć zawiadomienie, że naruszają „interes publiczny polegający na dbałości o zdrowie fizyczne i rozwój dzieci i młodzieży”.
A★★★
le co tam prokuratura – inna informacja prosto z Poznania, gdzie sprawa już znalazła finał w sądzie. Mieszkańcy osiedla Strzeszyn w Poznaniu skarżyli się na hałas z pobliskiego boiska do koszykówki. Z obiektu korzystały głównie małe dzieci. Sąd nakazał zamknąć boisko! – można było przeczytać zaledwie przed kilkoma dniami. Na szczęście nie wszyscy są z tego obrotu sprawy zadowoleni, bo o przetrwanie boiska walczą radni. Ja bym znalazł w tej sprawie kandydatów do tego, aby pomóc im w walce o zdrowie psychiczne. No ale – jak już ustaliliśmy – służba zdrowia trochę nie domaga, bo w pierwszej kolejności walczy z chorobami wynikającymi z otyłości. I to nie jest taka figura retoryczna, bo są na to twarde dowody w postaci wyników badań społecznych.
Sądowy zakaz grania w piłkę – jakże brzmi to niedorzecznie, ale... z czymś podobnym spotkałem się osobiście, doświadczając powagi zagadnienia na skórze własnej i skórze butów do piłki, które musiałem ostatecznie zdjąć. To już było dobrych kilkanaście lat temu, gdy w pewnym powiatowym mieście, gdzie spędzałem czas wolny, poszedłem z kolegami na boisko pograć w piłkę. Ale, wbrew nazwie tej rubryki, nie wszedłem wtedy do gry. Ledwie zdążyliśmy zdjąć dresy i ustalić, kto na bramkę, kto w polu, a kto gra w ataku. A przyszła do nas pani o bujnej blond czuprynie i cokolwiek pulchnych kształtach i wyciągnęła administracyjny zakaz korzystania z boiska, wydany na jej wniosek, gdyż ktoś kiedyś tak kopnął piłkę, że ta wybiła jej szybę w oknie. Tak nas wtedy zatkało, że nie wiedzieliśmy, co powiedzieć. Dzisiaj z perspektywy czasu, czysto złośliwie, mogę tylko wypomnieć tej pani wyraźną pulchność, której raczej nie pozbyła się wysiłkiem polegającym na regularnym myciu jej szalenie ważnego, niewybitego okna. Bo do gimnastyki i sportu w jakiejkolwiek postaci wstręt z pewnością posiadała. W tej historyjce nie podałem miasta, w którym okienny zakaz piłkarski wprowadzono, sama nazwa nie jest ważna. Ale proszę mi uwierzyć na słowo – nie znam żadnego, ale to żadnego sportowca wywodzącego się z tej miejscowości.
T★★★
o wszystko skłania do smutnego wniosku, że nie ma u nas kultury sportowej, że przerażająco często wszystko kończy się w miejscu, do którego sięga łapsko wyposażone w pilota do zmieniania kanałów sportowych z transmisjami, podczas których tak fajnie się narzeka, że u nas tylko patałachy, ale gdzieś tam, gdzieś tam, to potrafią grać. Kiedyś miałem okazję zapytać trenera Andreja Urlepa, na czym polega fenomen sportu w jego ojczystej Słowenii. Odpowiedział historyjką o tym, jak przyjechali do niego znajomi z Polski i w czasie spaceru po Lublanie dopytywali, co to za impreza sportowa się odbywa, czy to jakiś festyn z okazji święta sportu, że takie tłumy oblegają w parku alejki i trawniki i uprawiają sport. – To żadna impreza, to rekreacja jak co dzień – odpowiedział im Urlep.
Słoweńcy naprawdę lubią sport. I – tak mniej więcej – wynika z tego tyle, że choć jest ich mniej niż mieszkańców Warszawy, to co się spróbujemy z nimi w jakimś sporcie na poziomie reprezentacyjnym, to... w ryj. Jakby nas ktoś po pysku strzelił. I takich spraw nie rozwiąże jedna, druga, trzecia czy setna zmiana selekcjonera.