Będę atakował rekord Polski
PRZEMYSŁAW OSIAK: Jak to się stało, że akurat na koniec sezonu uzyskał pan w Eugene najlepszy wynik w karierze – 2,33 m, lepszy od poprzedniej życiówki o 4 cm? NORBERT KOBIELSKI (DRUGI ZAWODNIK SKOKU WZWYŻ W FINALE DIAMENTOWEJ LIGI 2023): Szczyt formy wraz z trenerem idealnie przygotowałem na sierpniowe mistrzostwa świata w Budapeszcie. Jednak tam nie potrafiłem poradzić sobie z... moim dobrym samopoczuciem. Byłem tak świeży i mocny, że w technice zmieniło się niemal wszystko: długość kroku biegowego, szybkość. I po prostu nie dałem rady tego ogarnąć – nie poprzedzając tego treningiem technicznym wykonywanym przy takiej świeżości, w takiej dyspozycji. Wiedziałem, że będę potrzebował kolejnych startów, by to wykorzystać.
W emocjonujących kwalifikacjach w Budapeszcie wyrównał pan życiówkę ze stadionu (2,28), by konkurs finałowy zakończyć z wynikiem 2,25 i dziesiątym miejscem. Następnie poleciałem do Bellinzony. Uzyskany tam wynik 2,24 też nie był taki, na jaki wskazywałoby poprawienie przeze mnie wszystkich aspektów technicznych. Na 2,28 miałem trzy zrzutki, brakowało jednak bardzo niewiele. Ogółem tamten stadion nie sprzyjał osiąganiu dobrych wyników – mówię także o pozostałych konkurencjach. Nie była to nawierzchnia do wysokiego skakania. A 2,24 i tak okazało się rekordem mityngu.
W klasyfikacji sezonu zasadniczego Diamentowej Ligi był pan dziesiąty, a więc teoretycznie bez prawa startu w finale w Eugene.
O tym, że będę mógł tam wystąpić, dowiedziałem się tydzień przed startem. I już w drodze do USA byłem pewien, że w Eugene skoczę to 2,30. Wiedziałem, że tamtejszy stadion jest skrojony pod świetne wyniki. Pamiętałem go z ubiegłorocznych MŚ. Bo zanim doznałem tam ciężkiej kontuzji w kwalifikacjach, oddałem parę naprawdę dobrych skoków próbnych. Miałem więc pewność, że skoczę 2,30. A że progresja w konkursie była taka, że po 2,29 nastąpiło 2,33, to siłą rzeczy musiałem uporać się z tą wysokością. Kluczem jest ustabilizowanie techniki i tempa na rozbiegu? Dokładnie tak. Z trenerem dużo kombinowaliśmy z rozbiegiem. Najpierw próbowaliśmy go zwężać, bo myśleliśmy, że brakuje mi przelotu nad poprzeczką. Ostatecznie rozszerzyłem go o dwie stopy, co przy moim rozmiarze buta oznacza ponad pół metra. To zadziałało. Zacząłem zupełnie inaczej, dużo płynniej wchodzić w łuk. Poza tym zmieniłem krok biegowy – bieganie ze śródstopia na bieganie przez piętę i całą stopę, co powoduje zupełnie inne prowadzenie biodra przy kroku i przy odbiciu.
2,30 stanowiło barierę mentalną? Dużo osób mówiło, że mam blokadę psychiczną. Radzili, żebym może nie skakał 2,30 – żeby nie widzieć tej liczby, ale raczej zażyczył sobie 2,31 albo 2,32. Ale ja od początku odpowiadałem, że psychicznie jestem bardzo mocny. Udowadniałem to wiele razy – choćby zaliczaniem wysokości w trzecich próbach podczas kwalifikacji w MŚ w Budapeszcie. Wiedziałem, że to niuanse techniczne blokują moje wysokie skakanie. Mam też wrażenie, że właśnie odkryliśmy złoty środek. Bo do Eugene leciałem już właściwie bez formy, ona była miesiąc temu. Ta sytuacja jasno pokazuje, że technika jest ponad wszystko. Teraz kluczem będzie zapamiętanie tej najlepszej techniki, tego najlepszego rozbiegu?
Mam to już tak zakodowane w głowie, że raczej tego nie zapomnę. Wprowadzimy też małe zmiany w treningu. Większość zajęć technicznych chciałbym jednak odbywać na świeżości, żeby nie różniło się to specjalnie od mojej dyspozycji konkursowej. Bo kiedy jestem przybity treningiem, zmienia się praktycznie każdy parametr ruchu. I nie da się szlifować techniki. Przychodzą potem zawody takie jak MŚ w Budapeszcie i nie wiem, co się dzieje.
Co tam się dokładnie wydarzyło? Byłem tak pewny siebie i tego, jak się czuję, że miałem wrażenie, iż wszystko zrobi się samo. Nie umiałem wyzwolić w sobie instynktu przetrwania. Miałem go w kwalifikacjach, gdy byłem wkurzony, podenerwowany i wiedziałem, że muszę to zrobić. Z kolei w finale, po skokach próbnych, czułem się tak, jakbym to 2,33 miał spokojnie zaliczyć i jakby wcześniej nic mnie nie interesowało. Nie zdążyłem zareagować. Przespałem ten moment. A więc dochodzi do tego sztuka właściwego wejścia w konkurs?
Tak, sztuka trzymania emocji na wodzy. Bo gdy w Eugene oddałem skok próbny i zaliczyłem 2,25 z dużym zapasem, to wtedy już powiedziałem sobie: „OK, nie popełnij tego błędu co w MŚ. Usiądź, trzeba opanować emocje i wejść w konkurs tak, jak zrobiłeś to w skokach próbnych”. Wiem, że teraz jestem gotowy na wysokie skakanie i po prostu muszę to pokazać, ale bez zbędnego podpalania się.
W finale Diamentowej Ligi akurat nie startowali Katarczyk Mutaz Essa Barshim czy Włoch Gianmarco Tamberi, ale rywalizuje pan z nimi regularnie. Jak czuje się pan wobec gwiazd, których życiówki wynoszą 2,43 czy 2,39?
Kiedy byłem młodszy, wolałem startować w roli faworyta. Czułem się pewnie i starty zawsze mi wychodziły. Później zaś – gdy brałem udział w konkursach z takimi tuzami jak Tamberi czy Mutaz – trochę paraliżowało mnie bycie w takiej stawce. Myślałem: „Co ja tu robię? Kurczę, jestem takim zwykłym gościem z Inowrocławia. W zasadzie czemu akurat ja mam być tym mistrzem świata, czemu ja mam z nimi rywalizować?”. A potem pojechałem na Diamentową Ligę w Rzymie (w czerwcu 2022 roku Kobielski zajął tam drugie miejsce – przyp. red.) i pokonałem Tamberiego na jego podwórku. Wtedy praktycznie cała ta bańka niepewności siebie pękła. Stwierdziłem: „OK, jeśli byłem w stanie wygrać z mistrzem olimpijskim na jego terenie, to dlaczego nie mógłbym wygrać z każdym innym?”.
Półtora miesiąca później były MŚ w Eugene. W kwalifikacjach pękła panu kość śródstopia.
Myślę, że gdyby nie kontuzja, pokazałbym się z bardzo dobrej strony. Pozbawiłem się idoli, stresu i respektu przed kimkolwiek. I teraz, rok później, po osiągnięciu 2,33 tym lepiej widzę, że jeśli trafię z formą i będę skakał dobrze technicznie, to wyniki na poziomie 2,36 nie będą żadnym problemem. Wydaje mi się też, że w przyszłym sezonie będzie co najmniej kilka ataków na rekord Polski.
A więc ataki na 2,39.
Samo atakowanie jeszcze nic nie da. Ale możliwość wyprzedzenia Artura Partyki będzie dla mnie czymś niesamowitym. Dotychczas była to strefa marzeń. Teraz taki jest cel. Rekordzista Polski, autor wyniku 2,38 z 1996 roku, dwukrotny medalista olimpijski i trzykrotny medalista MŚ odzywał się do pana? Napisał do mnie wiadomość z gratulacjami dziś, gdy byłem na lotnisku. Widać, że mi kibicuje. Dla mnie to kolejny kop motywacyjny, bo dotychczas nie było okazji do kontaktu. Chyba nawet nie rozmawialiśmy. Jednak gdy taka osoba pisze z wyrazami szacunku i widzi w tobie potencjał, to na pewno niesie.
Triumfatorem Diamentowej Ligi 2023 okazał się koreański wicemistrz świata sprzed roku Sang-hyeok Woo (2,35), pan zaś wygrał z wicemistrzem z Budapesztu, Amerykaninem Juvaughnem Harrisonem. On też zaliczył 2,33, ale w trzeciej próbie.
Gdy przedstawiano Harrisona, cały tłum był oczywiście za nim. Nawet wyświetlono specjalny film, który z nim nagrano. Chwalił się, że ostatni start trzeba wygrać, a potem można cieszyć się wakacjami.
No ale chyba trochę zbiło go z tropu, gdy skoczyłem 2,33 w pierwszej próbie. Zresztą wydaje mi się, że wszyscy byli w szoku. Jednak widząc moje skoki próbne oraz te oddane w konkursie, być może zakładali, że dobrze sobie poradzę. Rywale zachowali się w porządku? Tak. Przed startem rozmawiałem z Hamishem Kerrem z Nowej Zelandii i z Belgiem Thomasem Carmoyem. Powiedziałem: „Chłopaki, nie wiem, czy pamiętacie, ale w zeszłym roku szedłem z wami tą drogą, a potem schodziłem z płaczem, bo złamałem nogę. No i dziś trzeba się odkuć, odczarować ten stadion”. Życzyli mi szczęścia i trzymali kciuki. Tyczkarze podkreślają, że tworzą fajną, koleżeńską grupę. Z wami jest podobnie?
Tak. Choć może u nas jest troszkę więcej uszczypliwości i trash talku. Niektórzy inspirują się koszykarzami, oglądają NBA. Wiem, że Tamberi to robi, ale inni też. Ja najczęściej mam tak z Thomasem Carmoyem. W Chorzowie on wbija mi szpileczkę, mówiąc, że przyjechał, aby mnie pokonać. Odpowiadam mu i powstaje przyjacielska uszczypliwość. Tak samo było zresztą z Tamberim – gdy ostatnio wygrałem z nim w Bellinzonie, to komentował, że jestem farciarzem. A więc tak sobie dogryzamy. Jednak po starcie w Eugene Gianmarco od razu napisał, że bardzo cieszy się z mojego wyniku, że tyle lat na to czekałem i że zasłużyłem, a on jest ze mnie dumny. Wspomniał pan o wynikach 2,36– 2,39. Wzbicie się na taki poziom zapewne da medal igrzysk w Paryżu. Jeśli przed Budapesztem myślałem, że chcę być w pierwszej piątce, to teraz myślę tylko i wyłącznie o medalu olimpijskim. I będę robił wszystko, by do niego dojść. Mam jeszcze bardzo duże rezerwy w wielu kwestiach. Na przykład masy ciała – ważę 86– 87 kg, czyli w moim odczuciu 5–6 kg za dużo. Czuję to na rozbiegu, choć pomimo obecnej wagi jestem na tyle silny, że mi to nie przeszkadza. Chciałbym jednak zachować tę samą moc przy mniejszej masie ciała, a to powinno przełożyć się na kilka kolejnych centymetrów.
Myślałem: „Co ja tu robię? Kurczę, jestem zwykłym gościem z Inowrocławia. Czemu akurat ja mam być mistrzem świata?”. A potem pojechałem na Diamentową Ligę i pokonałem Tamberiego.
DWA REKORDY ŚWIATA NA KONIEC SEZONU W EUGENE MONDO POBIŁ SWÓJ WYNIK, A TSEGAY – CZAS KIPYEGON
Ozdobą drugiego dnia finału Diamentowej Ligi w Eugene były rekordy świata: tyczkarza Armanda Duplantisa (6,23 m) oraz Gudaf Tsegay w biegu na 5000 metrów (14:00.21). O ile Szwed poprawił o centymetr najwybitniejsze osiągnięcie w swej konkurencji, którego sam był autorem (halowe 6,22 z lutego b.r. z Clermont-ferrand), to Etiopka pobiła historyczny rezultat aż o pięć sekund! W czerwcu w Paryżu Faith Kipyegon przebiegła ten dystans w 14:05.20, zatem Kenijce z dwóch uzyskanych w tym roku rekordów globu pozostaje jeden – na 1500 m (3:49.11 we Florencji). Dwa i pół roku temu 26-letnia dziś Tsegay też ustanowiła rekord świata na 1500 m, ale w hali (3:53.09).
Tak jak Norbert Kobielski Diamentową Ligę 2023 na drugiej pozycji zakończyła Natalia Kaczmarek (50.38 na 400 m, wygrała Marileidy Paulino – 49.58). Ósma była Pia Skrzyszowska (12.81 na 100 m ppł). Wyniki na str. 45.