ZAKOCHANY W JAJU
Sport od dawna już żyje w kleszczach ekstremalnych ocen. Takie czasy, nie tylko na stadionach. Na festiwalu w Gdyni wygrywa film „Kos”. W internecie wybitny krytyk uważa, że film nie zasługuje na Złote Lwy. Prawo krytyka. W sporcie nie ma czasu na dłuższe, profesjonalne recenzje. Komentator w 81. minucie meczu mówi, że to najgorszy mecz Roberta, w 85. minucie już pieje z zachwytu nad urodą goli Lewandowskiego. Taki zawód.
★★★
Wczasach pogardy sukcesu – zwłaszcza anonimowego hejtu – dla wysiłku, który przecież nie zawsze przynosi sukces, natychmiast po braku triumfu pojawia się zazdrość, zawiść i nienawiść. Potem wystarczy jeden mecz i „znawcy” chowają się w mysią dziurę, czekając na gorsze czasy… Z litości dla nazwisk i powagi gazety nie wymienię tych tzw. ekspertów futbolowych, którzy podpowiadali Michałowi Probierzowi od pierwszej minuty po nominacji, aby Roberta Lewandowskiego wyrzucił na śmietnik historii, a co najmniej pozbawił opaski kapitana reprezentacji. Dlatego dzisiaj o zupełnie innym, radosnym spojrzeniu na sport. O sporcie na tak.
★★★
Dwunastego maja 1969 roku milicja przyszła do akademika. Wtedy nie było żartów. – O co chodzi? – obawę nadrabiałem groźną miną.
– Słuchajcie, Person, 14 maja musicie iść na wybory.
– Musicie?! A jak nie będę chciał?
– Jesteście najmłodszym wyborcą, dostaniecie goździk, no to musicie iść…
Tego samego dnia, 12 maja 1969 roku, kończył się w Warszawie Wyścig Pokoju. Czym była ta impreza dla Polaków, wiedzą tylko 50-latkowie i starsi. Cały stadion, 100 tysięcy widzów, a na widowni w oczekiwaniu na kolarzy mecz… rugby Polska – Francja.
Goście tak naprawdę nie byli reprezentacją kraju, a raczej młodzieżowcami. I tak przegraliśmy 0:67. Miałem przewagę nad większością widzów na stadionie, bo rok wcześniej u wujka w Londynie oglądałem te dziwne brytyjskie sporty, w tym rugby. Więc jakąś tam wiedzę o grze z jajkiem miałem. W reprezentacji Polski wystąpił wówczas – w tym pamiętnym meczu z największą u nas widownią w historii rugby – Andrzej Kopyt.
★★★
Pięćdziesiąt pięć lat później siedzimy w sąsiednich kabinach komentatorskich. 80-letni Andrzej Kopyt w towarzystwie o połowę młodszego „Bidona” Roberta Małolepszego przekrzykują się zafascynowani meczem. Trwa Puchar Świata, czyli mistrzostwa globu. Tego globu, który w całości na południowej półkuli i w większości na północnej zakochany jest w jajowatej piłce. Nam ciągle trudno zrozumieć, że grą narodową w Australii, Nowej Zelandii, RPA, Irlandii, południowej Francji, Walii czy w dużej części Anglii jest rugby. Finał w Paryżu dopiero 28 października.
Andrzeja znam od zawsze, czyli od pamiętnego meczu w 1969 roku. I zawsze ze wspaniałym uśmiechem i radością w oczach opowiada o rugby. Kiedyś bokser, piłkarz ręczny i nożny, koszykarz, żeglarz, narciarz. Człowiek renesansu. Największy promotor radości sportu, jakiego znam. Teraz ma swoje dni. Puchar Świata – nie tylko dla niego impreza sportowa roku.
Właśnie ukazała się książka o Andrzeju i rugby zatytułowana „Siwy i nasze rugby” autorstwa Andrzeja Kopyta, Grzegorza Pazdyka i Roberta Małolepszego. Warto przeczytać, bo następny Puchar Świata dopiero za cztery lata.