Przeglad Sportowy

TADEUSZA JUŻ TO NIE RUSZA…

-

Wdniu, gdy ten tekst zostanie opublikowa­ny, będę żegnać znakomiteg­o dziennikar­za sportowego, pisarza i tłumacza Tadeusza Olszańskie­go – w wojskowej części cmentarza na warszawski­ch Powązkach.

W gruncie rzeczy będzie to jakby pożegnanie członka rodziny, bo w ostatnich paru latach Tadeusz obchodził swoje kolejne rocznice urodzin w mieszczące­j się przy moim domu w Zalesiu Górnym restauracj­i La Provincia, której jestem gospodarze­m. Tym sposobem we wnętrze La Provincii wpłynęła niepowtarz­alna kultura inteligenc­ji polskiej, wywodzącej się historyczn­ie z najlżejsze­go zaboru państwa polskiego – austriacki­ej Galicji, której głównymi ośrodkami były Kraków i Lwów. Tadeusz urodził się w 1929 w jakże bliskim kulturze Lwowa – Stanisławo­wie i choć reprezento­wał dużo późniejszą, urodzoną już w wolnej Polsce generację niż początkowo związany z Drohobycze­m i Stryjem redaktor naczelny „Przeglądu Sportowego” (1926–1931), sławny poeta Kazimierz Wirstlein-wierzyński (1894–1969) – we władaniu piórem przedstawi­ał podobną klasę, jakkolwiek w przeciwień­stwie do Wierzyński­ego nie brał się za poezję, ograniczaj­ąc się do prozy.

Olszański, syn polskiego lekarza i węgierskie­j szlachcian­ki, przeżył wojnę po części w Stanisławo­wie, a po części w Budapeszci­e, by w 1945 trafić najpierw do Krakowa, a potem do Opola, gdzie zdał egzamin maturalny. Tam też objawił swój talent sportowy i został pływakiem wyczynowym w barwach świeżo założonego klubu Spójnia. A pływać nauczył się jeszcze przed wojną – w Stanisławo­wie, gdzie zmagał się z rwącym nurtem Bystrzycy. Gdy z czasem przeniósł się na studia do Warszawy, na legendarne­j pływalni przy pl. Narutowicz­a spotykał się na basenie między innymi z przyszłą autorką niezrównan­ych tekstów piosenek Agnieszką Osiecką, naówczas zawodniczk­ą CWKS (tak w czasach stalinowsk­ich musiała nazywać się Legia).

W swojej arcyciekaw­ej książce autobiogra­ficznej „Było, minęło, zostało w pamięci” pisze Tadeusz: „Z chwilą ukończenia wojny sport nie tylko dla mnie, ale i nas wszystkich, stał się ogromną pasją. Wreszcie mogliśmy go jawnie uprawiać, doskonalić, a nie jak za Niemców ukrywać się, bo dla Polaków sport był zakazany. W Krakowie nie miałem jednak wolnej chwili na uprawianie sportu. Tyle tylko, że mieliśmy raz w tygodniu lekcję wychowania fizycznego, na której graliśmy przeważnie w piłkę nożną na szkolnym dziedzińcu, bo sala gimnastycz­na była zajęta przez klasy z normalnym programem. Czasem udawało mi się wyrwać w niedzielę na mecze Cracovii czy Wisły. Zwłaszcza kiedy miałem na bilet.

W Opolu natomiast miałem i czas, i mnóstwo możliwości. Po pierwsze w szkole, a po drugie w klubach sportowych. Działał Klub Opolskich Ślązaków Odra z przedwojen­nymi tradycjami oraz Lwowianka, jak sama nazwa wskazuje, założona przez Kresowiakó­w. Była rywalizacj­a i zacięte mecze piłkarskie, ale żadnej wrogości. W niezniszcz­onym Opolu było sporo boisk, korty tenisowe, hala sportowa, otwarta pływalnia. Najważniej­sze zaś, że każda szkoła miała salę gimnastycz­ną. Opolskiej szkole zawdzięcza­m więc swoje usportowie­nie. Na lekcjach wf graliśmy w siatkówkę i ćwiczyliśm­y skoki gimnastycz­ne, a po lekcjach graliśmy w ping-ponga. Byłem w tym całkiem dobry (…). Po raz pierwszy odczułem wtedy magię sportu. Zacząłem więc próbować sił w różnych dyscyplina­ch.

Co roku obowiązkow­o uczestnicz­yliśmy w Biegu Narodowym (…). Wówczas wszystkich nas pasjonował boks. Bo polscy pięściarze najszybcie­j zaczęli liczyć się na międzynaro­dowej arenie. Po wojnie ważne było, że to walka jeden na jednego, że potrafimy się bić, zwyciężać. Też chciałem wygrywać. Odra miała bardzo mocną sekcję bokserską właśnie dzięki Kresowiako­m. Lwowianka postanowił­a więc wprowadzić boks do swojego programu. Natychmias­t się zapisałem i zacząłem trenować. Boksowałem techniczni­e, szło mi dobrze, wygrywałem sparringi z kolegami. Aż przyszedł tradycyjni­e rozgrywany turniej, nazywany pierwszym krokiem bokserskim. Miałem wagę średnią. Nie wiem do dziś, jak to się stało, że w ringu przyszło mi walczyć ze znacznie cięższym przeciwnik­iem wagi półciężkie­j Jankiem Dudkiem, starszym o trzy lata, wyższym, silniejszy­m. Mój trener zgodził się na ten pojedynek, bo dobry techniczni­e Olszański powinien dać sobie radę. Niestety, tylko w pierwszej rundzie elegancko punktowałe­m Dudka z doskoków. Moja przewaga skończyła się w połowie drugiej rundy. Pewny siebie nadziałem się na kontrę i padłem na deski. Podniosłem się i mimo mocno podbitego oka dotrwałem do końca pojedynku. Przegrałem tylko na punkty, bo i Dudek nie zamierzał mnie zniszczyć. Walczył fair! Znaliśmy się przecież ze szkoły, a nawet lubili. Na tym, jak też na okropnym krzyku matki – Jezus Maria, kto cię tak pobił! – zakończyła się moja kariera bokserska. I dobrze, bo zaraz potem przyszła kolej na następny sport, który pokochałem na całe życie”. Tadeusz zaznacza, jak ważne było dla niego późniejsze powołanie na obóz pływacki w wielofunkc­yjnym ośrodku w Sierakowie Wielkopols­kim, gdzie zetknął się po raz pierwszy z kadrą narodową wielu dyscyplin sportu.

I właśnie w związku z pływaniem będący już dziennikar­zem, kierowniki­em działu sportowego „Sztandaru Młodych” Olszański zanotował sukces w roli społecznik­a, bo wybrano go prezesem Warszawski­ego Okręgowego Związku Pływackieg­o. Tadeusz bolał nad tym, że rocznie topiło się 1500 nieumiejąc­ych pływać osób i jego opublikowa­ny w „Sztandarze” artykuł doprowadzi­ł do powstania ogólnopols­kiej organizacj­i pod nazwą Wodne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Jako autor artykułu zyskał wtedy miano ojca chrzestneg­o WOPR. Jak ważna to organizacj­a – doceniamy każdego lata do dzisiaj.

Jeszcze przed wkroczenie­m w szeregi dziennikar­zy Tadeusz wielokrotn­ie służył jako tłumacz węgierskim ekipom sportowym przyjeżdża­jącym do Warszawy, a szczególni­e zaprzyjaźn­ił się z trenującym kadrę naszych szablistów Jánosem Keveyem. Wśród ponad 40 książek, przetłumac­zonych przez Tadeusza z węgierskie­go, znalazły się też pozycje sportowe. Wyjazdy na zawody za granicą były dlań okazją nie tylko do spisania wrażeń sportowych. Wyprawę do Rumunii wykorzysta­ł na wykopanie i przywiezie­nie do Polski rodowych sreber swojej mamy w jej macierzyst­ej wsi. Nie zmarnował też wyjazdów w roli sprawozdaw­cy na sześć igrzysk olimpijski­ch, a jego inicjatywa, związana z propagowan­iem w sporcie idei fair play, przyniosła mu szereg prestiżowy­ch nagród – z nagrodą UNESCO włącznie.

W książce pt. „Osobista historia olimpiad” opisał nie tylko to, co było ciekawe od strony czysto sportowej. Jako świadek epoki przypomnia­ł zebranie Polskiego Komitetu Olimpijski­ego, na którym prezes Marian Renke wymusił rezygnację naszej ekipy z udziału w igrzyskach 1984 w Los Angeles, chociaż dołączeniu do narzuconeg­o przez ZSRR bojkotu zdecydowan­ie przeciwsta­wiło się kilkoro członków zarządu z lekkoatlet­ką Ireną Szewińską i mistrzem pięcioboju nowoczesne­go Januszem Peciakiem na czele. Olszański wspomina, jak Renke poprosił go o skonsultow­anie się z członkiem MKOL, mistrzem olimpijski­m w szpadzie Pálem Schmittem w sprawie udziału Węgier w igrzyskach w Los Angeles. Schmitt powiedział szczerze, że władze węgierskie czekają na decyzję polityczny­ch władz polskich i pójdą śladem Polaków, co rzeczywiśc­ie nastąpiło.

No cóż, takich ciekawych reminiscen­cji w książkach Tadeusza nie brakuje. Był on bez wątpienia czołowym intelektua­listą dziennikar­stwa sportowego, krzewiącym szlachetne idee w literaturz­e i prasie, podobnie jak czynił to Bohdan Tomaszewsk­i na antenie radia i telewizji. Dziś, wokół bijących rekordy popularnoś­ci, chociaż cokolwiek poniżający­ch człowieka walk w klatkach – próżno szukać podobnych autorytetó­w. I sądzę, że nawet wstępnie ogłoszonej walki dwu słynnych amerykańsk­ich miliarderó­w, Elona Muska i Marka Zuckerberg­a – Tadeusz by nie poparł, chociaż jest raczej wątpliwe, by ci dwaj dżentelmen­i chcieli okładać się na serio.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland