CZY UMIEMY WYCHOWAĆ SOBIE SELEKCJONERA?
powodów nie zdawał egzaminu. Nikt po nich nie płakał.
G★★★
warancji, że w przypadku Michała Probierza będzie inaczej – czyli dłużej i lepiej – naturalnie nie ma żadnej, lecz to najwyższy czas, by w przyszłości właściwy wybór maksymalnie uprawdopodobnić. Dlatego warto wrócić do koncepcji „wychowywania” selekcjonera w kadrze młodzieżowej, może nawet w sztabie szkoleniowym pierwszej reprezentacji. Precyzyjnie tego nie planowano, ale tak wyszło, że Cezary Kulesza już dwa razy na selekcjonerów namaszczał ludzi, którzy w przeszłości prowadzili kadrę U-21. Zresztą w przypadku Michała Probierza to mogło być jednak całkiem zamierzone działanie, bo prezes już przed rokiem zatrudniał go właśnie z taką przebiegłą myślą, że wcześniej czy później przeskoczy do pierwszej reprezentacji, w każdym razie zadbał o taką możliwość. Zwróćmy uwagę, że praca Probierza z młodzieżówką teraz stała się jego dodatkowym i ważnym atutem. Nawet on sam, całkiem świadomie, w różnych kontekstach powtarza, że Fernando Santos był jego szefem (dlatego zawodowa lojalność w żaden sposób nie pozwala mu się odnosić do pracy Portugalczyka). Czyli dobry mechanizm zadziałał, teraz należy go tylko udoskonalać i rozwijać. Ważnymi czynnikami w pracy selekcjonera są zaufanie i stabilizacja, ale żeby o nich mówić z sensem, trzeba szczególnej staranności i rozwagi na etapie wyboru najlepszego kandydata. To model znany z reprezentacji RFN, choć i tam nie był dogmatycznie przestrzegany. Warto przeanalizować, ilu selekcjonerów pracowało w Niemczech, a ilu w Polsce w tym samym okresie. Weźmy pod uwagę ostatnie pół wieku, co pokrywa się z początkiem złotej ery Kazimierza Górskiego, który nawiasem mówiąc, do pierwszej kadry też trafił bezpośrednio z młodzieżówki. Było nawet tak, że wrócił do Warszawy z meczu swojej drużyny i jeszcze nie zdążył się rozpakować, a już dostał telefon z prośbą o pilne spotkanie z szefem PZPN. Nie liczymy trenerów tymczasowych i awaryjnych w stylu Lesława Ćmikiewicza i Stefana Majewskiego. Otóż po 1970 roku z reprezentacją Polski pracowało 24 selekcjonerów (z tym że Antoni Piechniczek dwukrotnie), a w tym samym czasie z drużyną RFN – 10.
W★★★
ychodzi więc, że Niemcy zmieniali trenera kadry statystycznie raz na pięć lat. U nas ta średnia zbliżona jest do dwóch lat, co i tak jest krzepiącą statystyką, jeżeli popatrzymy na wydarzenia z ostatniego czasu. Jeżeli już dzisiaj mamy myśleć, kto ewentualnie mógłby kiedyś zostać następcą Probierza, niech w jego otoczeniu znajdzie się człowiek, którego jesteśmy w stanie wyobrazić sobie w roli kandydata na selekcjonera. Wcale nie chodzi o to, by teraz był jego najbliższym współpracownikiem, ale niech tak jak wcześniej właśnie Probierz pracuje już teraz na rzecz PZPN.
Spróbujmy zastosować ten wariant, tak jak kiedyś zastosowaliśmy w przypadku Górskiego (a jego następcą został Jacek Gmoch, czyli dawny człowiek ze sztabu) i trochę jak w przypadku Probierza. Nie chodzi o groteskową sytuację, w której zatrudniony w centralnym szkoleniu trener dostałby zapewnienie, że kiedyś przejmie reprezentację. Rzecz w tym, by prezes PZPN stwarzał sobie możliwość takiej decyzji, w istocie zwiększał pole manewru, gdy kiedyś okaże się, a w naszej polskiej rzeczywistości wcześniej czy później zawsze się tak okazuje, że trzeba zatrudnić nowego selekcjonera, a czasu na to dramatycznie brakuje.