Bo kibiców kręci finał!
Od takich klubów Orlen Basket Ligi jak Anwil, PGE Spójnia i Legia mamy prawo oczekiwać, że występując w FIBA Europe Cup, będą celować w finał! Osobną historię mają do napisania Śląsk i King.
Legia Warszawa nie zagra w Lidze Mistrzów, przegrała spotkanie półfinałowe turnieju kwalifikacyjnego w Antalyi z Monbusem Obradoiro, ale… warszawskiemu klubowi – paradoksalnie – może to wyjść na dobre. Stał się bowiem trzecim uczestnikiem FIBA Europe Cup. W tym gronie wystąpią także Anwil Włocławek oraz PGE Spójnia Stargard. I sprawa jest prosta – mamy prawo oczekiwać, że jeden z polskich klubów (ponownie) wygra te rozgrywki! W poprzednim sezonie triumfował klub z Włocławka, który grając jako obrońca trofeum, z założenia powinien mieć takie ambicje. A dwa pozostałe zespoły zwyczajnie muszą postarać się, aby mu dorównać.
Ambicje Anwilu
– Nie będę ukrywał, że czujemy się zobowiązani, aby mierzyć jak najwyżej. Zdajemy sobie sprawę, że na nasz ubiegłoroczny triumf złożyło się kilka korzystnych czynników, jak trafienie z formą u nas czy choćby trafienie w ćwierćfinale na słabszy moment rywali z Gaziantepu, którzy byli bardzo mocnym zespołem, ale po trzęsieniu ziemi w Turcji nie mogli do końca skoncentrować się na koszykówce. Ostatecznie jednak sami potrafiliśmy sięgnąć po końcowy triumf w finale, grając przeciw ekipie z Francji. W tym sezonie nie pozostaje nam także nic innego niż celować w finał rozgrywek – mówi prezes Anwilu Włocławek Łukasz Pszczółkowski. Jego klub w tym momencie pokazuje w lidze, że jest bardzo mocny. A jednym z kluczowych ruchów było zatrzymanie bardzo ważnego dla europejskiego triumfu w poprzednim sezonie Victora Sandersa. W ten weekend amerykański skrzydłowy… kilkoma akcjami wręcz zniechęcił rywali z Łańcuta do gry. W dobrej formie jest także ekipa PGE Spójni, która nie miała problemów z pokonaniem na wyjeździe Arki Gdynia. W lidze – z racji obowiązków wynikających z występów w kwalifikacjach Basketball Champions League – nie występowała Legia.
Bez zmartwień
– Warszawska ekipa nie powinna się jakoś specjalnie martwić sytuacją. Zagra w rozgrywkach, w których ma bardzo dużą szansę wygrywać. Ja sam przeżyłem sytuację w Legii, gdy byliśmy w ósemce FIBA Europe Cup. OK, to nie są może zmagania dla mistrza Polski, bo King Szczecin powinien podjąć wyzwanie związane z Ligą Mistrzów. Ale dla pozostałych ekip z naszej ekstraklasy to puchar skrojony na miarę. Nie odstajemy budżetami. Mamy szansę wygrywać i pokazywać, że w Europie także możemy zbierać zwycięstwa – mówi Łukasz Koszarek, jeszcze w poprzednim sezonie koszykarz Zielonych Kanonierów, a obecnie prezes Polskiej Ligi Koszykówki. Koszarek ma także za sobą grę w Eurolidze, która już kilka lat temu stała się klubem milionerów i gdzie nie mamy nikogo. Ostatnim przedstawicielem naszej ekstraklasy był – grzebiący się obecnie w długach – Zastal Zielona Góra. Koszarek też tam grał. Ale występy tego zespołu pokazywały, że wysokie porażki z potęgami europejskiego basketu to nie jest coś, co grzeje polskiego kibica. Zastal miał nawet na to pewne rozwiązanie, zaczął grać w rosyjskiej lidze VTB, gdzie spisywał się nawet przyzwoicie, a przede wszystkim zarabiał. Bo bank z Rosji płacił uczestnikom rozgrywek za uzyskane punkty oraz osiągniętą wartość marketingową. I pewnie Zastal występowałby tam do dziś, ale wybuchła wojna na Ukrainie, więc jak najbardziej słusznie zerwaliśmy wszelkie kontakty sportowe z Rosjanami. Aktualnie klub z Zielonej Góry, który właśnie przegrał w lidze z Twardymi Piernikami Toruń, bardziej niż występami na boisku przyciąga uwagę rozpaczliwymi oświadczeniami o trudnej sytuacji finansowej. Tak się kończy realizowanie ambicji na kredyt połączone ze złym zarządzaniem.
Mimo to Zastal gra w regionalnej ENBL, która nie stanowi oficjalnych rozgrywek FIBA. Jest jednak ciekawą rywalizacją międzynarodową. Pierwszą edycję wygrał zresztą Anwil, który sezon później potwierdził swoje umiejętności gry na arenie europejskiej, wygrywając w niby tylko najniżej notowanym z europejskich pucharów, ale to właśnie stanowi sedno sprawy.
Polskie kluby muszą najpierw opanować sztukę regularnego zwyciężania na tym poziomie, a dopiero wówczas przyjdzie czas na podbój Europucharu i Ligi Mistrzów, czyli – nieformalnie – drugiego i trzeciego stopnia, patrząc od góry, europejskiej rywalizacji. W koszykówce sprawa międzynarodowych rozgrywek różni się znacząco od tego, do czego kibice przywykli w piłce nożnej. Nie ma jednej organizacji jak UEFA, która organizuje wszystkie trzy puchary. Rynek podzielony jest między ULEB, która ma pieczę nad Euroligą oraz Eurocup, i FIBĄ, która organizuje Ligę Mistrzów i właśnie swój FIBA Europe Cup. Dlatego uszeregowanie rozgrywek ze względu na ich wartość ma nieco umowny charakter. Ale co do klasy rywali, najlepiej zorientować się można, patrząc na zajęte w swoich ligach miejsca w poprzednim sezonie oraz budżety.
Sama nazwa nie kręci
– Uważam, że kibiców w Polsce bardziej przyciągają zwycięstwa niż nazwa europejskich rozgrywek. Dlatego z jednej strony liczę na Anwil, Legię i Spójnię, a jednocześnie wiem, że ewentualne ich sukcesy będą dla nas, dla ligi okazją do jak najlepszego ogrania sprawy marketingowo. Hasło „półfinał” lub „finał” z udziałem polskiej ekipy zawsze będzie dobrze działać – dodaje Koszarek.
„Sprzedać markę” rywala
– Oczywiście, że chcemy aspirować jak najwyżej w rozgrywkach, więc czujemy ogromne rozczarowanie związane z niepowodzeniem w kwalifikacjach Ligi Mistrzów. Fakt, że musieliśmy przebijać się przez eliminacje i to, jakich mieliśmy w nich rywali, oznaczał, że już na początku sezonu zetknęliśmy się z poziomem, moim zdaniem, wyższym niż sam udział w grupie LM – mówi szef koszykarskiej Legii Jarosław Jankowski. – Każda obecność w rozgrywkach europejskich wiąże się ze zdobywaniem doświadczeń i pewnej pozycji na rynku. Dlatego chcemy wyjść z grupy w FIBA Europe Cup, a potem… zobaczymy, jak będzie układać się sytuacja. Na pewno są to rozgrywki, w których nasze zespoły stać na bardzo poważne osiągnięcia. Można je dobrze ograć marketingowo, czego dowodem była sytuacja, gdy graliśmy z FC Porto. To nie są koszykarscy mocarze, ale siła tej marki, wypracowana dzięki piłce nożnej, pomogła bardzo dobrze sprzedać te mecze w Warszawie – mówi prezes stołecznej ekipy. – Na przestrzeni kilku sezonów Stal Ostrów grała w finale, my byliśmy w ćwierćfinale, Anwil triumfował. Tu nie ma przypadku. I rzeczywiście potrzeba kontynuacji – dodaje Jankowski.
WYNIKI I TABELA STR. 12