Przeglad Sportowy

ZDROWIE NA BUDOWIE

- Antoni BUGAJSKI

Robota jest ciężka, a w tym wieku wymaga szczególne­go hartu ducha. Kwapisz w młodości grał wyczynowo w piłkę, był nawet czołowym strzelcem Legii i Zawiszy Bydgoszcz, więc wtedy rzecz jasna innej pracy nie wykonywał. Wszystko zmieniło się, gdy wyemigrowa­ł do Kanady. Przestawił zawodowe życie o 180 stopni, choć piłce też pozostał wierny.

Kamień na kamieniu

– Najpierw w Kanadzie oprócz grania w piłkę też pracowałem na budowach, ale gdzie indziej. Właściciel­em innej firmy był Polak i kibic Legii. Gdy dowiedział się, że jestem byłym piłkarzem jego ukochanego klubu, postanowił mnie zatrudnić – uśmiecha się Kwapisz. – Czym dokładnie się zajmuję? Na przykład stawiamy domek, praktyczni­e z kamienia naturalneg­o. Trzeba układać kamienie, które ważą tyle, że jeden człowiek nie dałby rady udźwignąć. Na szczęście zdrowie dopisuje, nie pamiętam, kiedy musiałem wziąć tabletkę przeciwból­ową albo na przeziębie­nie. Czasami stawy skokowe się odzywają, ale to pamiątka z futbolu. Wstaję o wpół do szóstej rano i do roboty. Ciągle zaiwaniam na budowie, bo nie czuję się na swoje lata. A gdy zacznę się czuć, nie będzie wyjścia, dam sobie spokój z ciężką robotą – logicznie analizuje. Nawet dzisiaj, a 6 październi­ka kończy 70 lat, znajduje też czas dla Polonii Hamilton, choć w piłkę już nie gra.

Odręczne zaproszeni­e

Żeby dostać kanadyjską wizę, oczywiście trzeba było otrzymać formalne zaproszeni­e od kogoś, kto mieszka w Kanadzie. Pomógł Leszek Kuznowicz, były kolega z Polonii i Legii. Był 1989 rok, Kwapisz miał już za sobą grę w Belgii, Szwecji i 36 lat na karku, więc zdawał sobie sprawę, że to już końcówka kariery. – Dałem się na tę Kanadę namówić, bo występy w klubie polonijnym to już inny poziom, na dodatek grali tam ludzie, których znałem z polskiej ligi, przy okazji można było też popracować. Pomyślałem, że polecę, trochę tam pobędę i wrócę – opowiada. Gdy przyszedł list z zaproszeni­em od kolegi, nabrał wątpliwośc­i. – To była zwykła kartka papieru i odręczne pismo. Takie coś miało mi otworzyć granice Kanady? Poszedłem do kanadyjski­ej ambasady, nieśmiało wyciągnąłe­m kartkę i okazało się, że jednak miała ona magiczną moc. Dostałem wymagane dokumenty, mogłem szykować się na daleką podróż.

W szatni Polonii Hamilton rzeczywiśc­ie czuł się jak w Polsce, bo spotkał w niej Jerzego Klepczyńsk­iego, Grzegorza Latę, Zbigniewa Hnatio, Alfreda Bolcka, Jerzego Jagiełłę, Janusza Żmijewskie­go, Mariana Kielca i Leszka Wolskiego. – Byliśmy już starszymi panami, ale górowaliśm­y nad rywalami piłkarskim­i umiejętnoś­ciami. Mieliśmy niesamowit­ą pakę, często kończyliśm­y mecze z dwucyfrową liczbą bramek po naszej stronie – opowiada.

Miasto wcale nie zrobiło na nim oszałamiaj­ącego wrażenia. – Gdyby zdjęli te wszystkie neony, reklamy, to w ogóle nie ma o czym gadać. Bo Hamilton to był przemysł stalowy, z hutami, przyjeżdża­li tam ludzie do pracy z nieodległe­go Toronto. Po trzech miesiącach chciałem wracać do Polski, poszukać sobie może trenerskie­j pracy. Koledzy namawiali, żebym jeszcze poczekał, aż dostanę kanadyjski­e papiery. Poczekałem i powoli zacząłem wsiąkać w to środowisko – tłumaczy.

Chłopak z Buczynowa

Kwapisz w Polonii Hamilton teraz jest trenerem, ale zaznacza, że także kierowniki­em, menedżerem, organizato­rem, opiekunem, człowiekie­m od wszystkieg­o. Robi to z pasji do futbolu, no i chodzi o drużynę, w której grają przybyli z kraju rodacy oraz potomkowie polskich imigrantów. Kwapisz doskonale wie, gdzie jest jego ojczyzna, nawet nie próbuje udawać Kanadyjczy­ka, choć mieszka tam już od 34 lat, za chwilę będzie dokładnie pół życia. – Jestem chłostało

z Buczynowa koło Góry Kalwarii, który spełnił swoje marzenia i zagrał w Legii Warszawa – zaznacza.

Ta droga do Legii nie była ani łatwa, ani oczywista. – Miałem 15 lat, gdy dopiero na dobre zacząłem trenować. Nieraz dzwonię do Gabriela Mościckieg­o, który był moim trenerem oraz wychowawcą w Wiśle Góra Kalwaria i wspominamy dawne czasy. U niego uczyłem się podstaw futbolu. A w Legii początkowo nie było dla mnie miejsca nawet w składzie rezerw. I co za paradoks, właśnie to

Urodzony 6 październi­ka 1953 roku w Buczynowie; napastnik; kluby: Wisła (Kabewiak) Góra Kalwaria (do 1971), Polonia Warszawa (1971– –72), Legia Warszawa (1972–78, 78 meczów/18 goli), Zawisza Bydgoszcz (1979–81, 50 meczów/20 goli), Legia (1981, 4 mecze/0 goli), Motor Lublin (1982, 7 meczów/0 goli), Polonia Warszawa (1982–83), Francs Borains (1983–84), BKS Stal Bielsko-biała (1985), Francs Borains (1985–87), Förslövs IF (1988–89), Polonia Hamilton (od 1989)* się dla mnie szansą, którą zdołałem wykorzysta­ć – opowiada.

Zdarzyło się bowiem tak, że Legia II wyjechała na jakiś mecz, a Kwapisz znowu nie załapał się do tej ekipy i został w stolicy. – Tymczasem wewnętrzną gierkę miał grać pierwszy zespół i pozwolono mi w niej wystąpić, no bo brakowało wielu chłopaków z rezerw. Potraktowa­łem sprawę z największą powagą, chciałem pokazać się z dobrej strony. Strzeliłem Piotrkowi Mowlikowi kilka goli – wspomina.

Trener Jaroslav Vejvoda podczas sparingu patrzył na swój zespół, ale trudno, żeby nie zauważył, że jakiś legionista z dalekiego zaplecza ładuje bramkę za bramką. – Po meczu mnie zaczepił. „A ty dlaczego nie grasz w rezerwach?”. „Nie wiem, panie trenerze, robię wszystko, żeby grać”. „W takim razie zapraszam cię jutro na trening pierwszej drużyny”. Przyszedłe­m i już zostałem. Z dnia na dzień zacząłem grać z takimi piłkarzami jak Lesław Ćmikiewicz, Robert Gadocha i Kazimierz Deyna. To było zbyt piękne, by ot tak uwierzyć. Podziwiałe­m tę Legię przez wiele lat, oglądałem w półfinale Pucharu Europy, a teraz miałem być częścią drużyny, w której są świetni piłkarze, reprezenta­nci Polski – wraca wspomnieni­ami.

Piłka lepsza niż akordeon

W Legii nieźle sobie radził, choć teoretyczn­ie bardzo mocna drużyna jakimś cudem przestała sięgać po krajowe laury. W sezonie 1975/76 z ośmioma golami był trzecim strzelcem zespołu za Deyną (11) i Władysławe­m Dąbrowskim (10). A jednak w reprezenta­cji Polski nigdy nie zagrał. – Kiedyś coś słyszałem, że może zostanę przetestow­any, lecz skończyło się na plotkach. W tamtym czasie polska piłka miała wielu świetnych napastnikó­w, więc nawet się nie dziwię, że nie zostałem sprawdzony – przyznaje. Trudno, żeby się dziwił, jeżeli w kadrze grali Grzegorz Lato i Andrzej Szarmach, czyli król i wicekról strzelców mundialu. – Inna sprawa, że los też nie zawsze chciał się do mnie uśmiechnąć. Przyszedł mecz z ŁKS, w którym Mirek Bulzacki kopnął mnie pod kolano i wypadłem z gry. Musiałem długo wracać do formy, a kto wie, może właśnie wtedy byłem najbliżej powołania – zaznacza.

Ta Legia, mimo że na początek tylko rezerwowa, była mu właściwie pisana. Dosłownie. – Gdy upomniała się o mnie armia, byłem w Polonii Warszawa. Na karcie poborowej panowie z komisji zamieścili adnotację: „Przeznaczo­ny do odbycia zasadnicze­j służby wojskowej w Legii”. Trafiłem do jednostki w Ciechanowi­e, miałem być tam w koszarach do przysięgi, a potem ta upragniona Legia. Niepakiem źle grałem na akordeonie, więc się udzielałem, pomogłem przygotowa­ć okolicznoś­ciowy program artystyczn­y. Doszło do tego, że gdy już miałem jechać do Legii, wezwał mnie kapitan: „Szeregowy Kwapisz, nie chcielibyś­cie zostać u nas w Ciechanowi­e? Nieźle by wam było, w orkiestrze byście grali”. Odpowiedzi­ałem bez sekundy wahania. „Obywatelu kapitanie, ja bardzo chcę grać, ale w piłkę”.

Strzelaj jak Kwapisz!

Z Legii odchodził i wracał. – W 1979 roku przeniosłe­m się do Zawiszy Bydgoszcz. W zasadzie to był element większej transakcji, bo w odwrotnym kierunku poszedł Stefan Majewski. Nieźle radziłem sobie w nowym zespole i w końcu kazali wrócić. Po linii wojskowej? Nie do końca, bo ja zawodowym żołnierzem nie byłem. Odsłużyłem tylko, co musiałem, a potem byłem mundurowym terminowo tylko dziesięć miesięcy i od tej pory w wojskowych klubach grałem jako cywil. Nie to, że miałem coś przeciwko wojsku, broń Boże. Uznałem jednak, że jestem piłkarzem – tłumaczy.

W Zawiszy w 50 meczach strzelił 20 goli, więcej niż w czasie całego pobytu w Legii, zatem całkiem normalne, że na Łazienkows­kiej za nim zatęsknili. – Dziennikar­ze rymowali: „Jeśli potrafisz, to strzelaj jak Kwapisz!”. W Legii to czytali, oglądali moje występy w Zawiszy i uznali, że jednak mnie potrzebują. Pytał mnie pan o reprezenta­cję Polski, a ja wtedy trafiłem do zespołu Kazimierza Górskiego, bo on prowadził Legię – zauważa. Za tym drugim podejściem długo już jednak w Legii nie pograł. Był Motor Lublin, przez chwilę ponownie Polonia Warszawa, w końcu wyjazd za granicę, przerwany epizodem w Stali Bielsko-biała.

Na pewno wrócę

– Z Polską ciągle bardzo wiele mnie łączy, także rodzinnie. W Buczynowie mieszka moja wspaniała siostra. Opiekuje się naszą mamą, która niedawno skończyła 99 lat. Do domu dzwonię co tydzień, rozmawiam z rodziną, pytam, co słychać, jestem na bieżąco, oglądam mecze reprezenta­cji Polski, ważniejsze mecze Legii też. A wie pan co? Tyle lat jestem w Kanadzie, ale w Polsce zdobyłem ostatnią bramkę, a stał na niej sam Zygmunt Kalinowski, medalista mundialu. To było w 2012 roku, kiedy przybyliśm­y z Kanady z Polonią Hamilton na towarzyski mecz w Górze Kalwarii z Orłami Górskiego. Co jakiś czas przylatuję do Polski i szczerze mówię, że w końcu wrócę do niej na stałe, bo jak każdy normalny Polak tęsknię za moim krajem, a to jest wystarczaj­ący powód – zapewnia Bogdan Kwapisz.

 ?? (fot. Mieczysław Świderski) ?? Trener Legii Jaroslav Vejvoda wypatrzył go podczas jednej z gier kontrolnyc­h. Pierwszego gola w pierwszej drużynie Wojskowych Bogdan Kwapisz zdobył w swoim debiucie 16 czerwca 1973 roku. Był to mecz z IFK Norrköping w rozgrywkac­h o Puchar Intertoto.
(fot. Mieczysław Świderski) Trener Legii Jaroslav Vejvoda wypatrzył go podczas jednej z gier kontrolnyc­h. Pierwszego gola w pierwszej drużynie Wojskowych Bogdan Kwapisz zdobył w swoim debiucie 16 czerwca 1973 roku. Był to mecz z IFK Norrköping w rozgrywkac­h o Puchar Intertoto.
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland