Wiek człowieka to nie jest licznik w aucie
MARCIN DOBOSZ: Kontuzjowany Robert Lewandowski nie weźmie udziału w ważnych meczach eliminacji mistrzostw Europy przeciwko Wyspom Owczym i Mołdawii.
RADOSŁAW KAŁUŻNY (BYŁY REPREZENTANT POLSKI, KOMENTATOR „PRZEGLĄDU SPORTOWEGO”):
Robertowi życzę zdrowia, bo doskonale wiem, jak kontuzje potrafią przeczołgać. Każda, nawet ta najdrobniejsza dołuje człowieka, bo normalny i ambitny piłkarz zawsze pali się do grania.
DOBOSZ: Dowiemy się w końcu, czym dla reprezentacji jest życie bez „Lewego”, czy w ogóle jakiekolwiek jest.
KAŁUŻNY: To życie jest i będzie. W końcu nie zlikwidujemy polskiej piłki reprezentacyjnej, kiedy Robert skończy granie. Nie popadajmy w paranoję. Inna sprawa, że z powodu urazu Roberta niechcący spełni się życzenie tych, którzy pragnęli zobaczyć, jaka jest siła kadry bez niego. Te głosy odezwały się, gdy „Lewemu” wyraźnie nie szło w ostatnich spotkaniach reprezentacji. Ja bym nie panikował. Przede wszystkim z tego powodu, że gramy z Wyspami Owczymi i Mołdawią, a nie przeciwko Francji i Anglii. Otwiera się szansa przed zastępcami Roberta. Nie wiemy, któż to taki, ale w dwójce napastników widziałbym na pewno Karola Świderskiego, który w USA zamiata aż miło, a i w reprezentacji zazwyczaj nie zawodzi. A może obok niego ujrzymy Adriana Benedyczaka? W tym sezonie stuknął kilka goli w barwach Parmy. Tak czy siak, idzie nowe. Kto by to nie był, stanie przed wielką szansą udowodnienia, że „nie ma Roberta, ale za to ja jestem!”. Nie ma co gadać, przyzwyczailiśmy się do Lewandowskiego i jedenastka bez niego będzie stanowić pewną egzotykę. Ale to, co podkreślał były selekcjoner Jerzy Brzęczek – i bez Roberta jego kadra potrafiła zwyciężać. I to nieraz. „Lewy” podkreślał, że od kilkunastu lat targa reprezentację na własnych barkach i jest już tym zmęczony. Mnie interesuje, kto pod jego nieobecność – od lat kapitana – podejmie się roli lidera? I tu liczę na Piotra Zielińskiego.
DOBOSZ: Ale na pomocnika Napoli liczymy od dawna i trudno uznać, że jest to lider. Ani na boisku, ani jako mentalny przywódca Biało-czerwonych.
KAŁUŻNY: No ja mam ogromną słabość do Piotrka, jestem jego wielkim fanem. Nieustająco uznaję go za świetnego piłkarza i wierzę, że w końcu dźwignie liderowanie reprezentacji. Z tej wiary może mnie wyleczyć jedynie koniec kariery Piotrka. No facet musi się kiedyś odblokować! Ogólnie jednak wielkiego wyboru wśród doświadczonych zawodników nie mamy. Teoretycznie mógłby nim być Wojciech Szczęsny, ale jakoś nie widzę w roli szefa bramkarza. Zarządzającym musi być ktoś „z boiska”. Debiutujący w roli selekcjonera Michał Probierz z jednej strony ma kłopot, ale z drugiej już na wejściu może udowodnić, że poradził sobie z nagłą nieobecnością Roberta, miał nosa i postawił na dobre konie. Prędzej czy później trener kadry będzie musiał radzić sobie bez Roberta, może nawet obecny selekcjoner, bo jeśli chodzi o reprezentację, Lewandowski jest znacznie bliżej drugiego brzegu. Wiek człowieka to nie licznik w aucie – nie cofniesz go.
DOBOSZ: Zajrzyjmy na ligowe podwórko. Trudno brać na logikę, co się wyprawia w naszej Ekstraklasie. Lech Poznań bez większych kłopotów „opędzlowuje” mistrzów z Rakowa Częstochowa, a za moment zostaje rozsmarowany w Szczecinie przez Pogoń. Ale chciałem chwilę o czym innym – o trenerach. Rozmawialiśmy przed sezonem, a wtedy przewidywał pan, że na stanowisku długo miejsca nie zagrzeje szkoleniowiec Jagiellonii Adrian Siemieniec. Tymczasem jego do Jagi nie sposób dobrać się na boisku w Białymstoku. Ostatnio poległa na nim Legia. Siemieniec stał się ulubieńcem kibiców.
KAŁUŻNY: Nic dziwnego. Słyszałem, że po spotkaniu z Legią chwilkę poświętował z kibicami w centrum miasta. Zasłużenie. Należało mu „polać”. (śmiech) Faktycznie, byłem przekonany, że we wrześniu Siemieniec nie będzie cieszyć się z fajnie przez siebie ułożonego zespołu i tytułu trenera miesiąca, a rozglądać za pracą. Cóż, to jest urok piłki i za to ją kochamy.
DOBOSZ: Do kariery szkoleniowca idealnie wystartował Sławomir Peszko. W trzech ligowych meczach poprowadził trzecioligową Wieczystą Kraków i zgarnął komplet punktów.
KAŁUŻNY: Tak bywa z byłymi piłkarzami, którzy wskakują w buty trenera. Wiedzą doskonale, jak dotrzeć do chłopaków. Kiedy poluzować, a kiedy dokręcić śrubę. Naście lat miał do czynienia z różnymi trenerami i dziś wie, który klawisz nacisnąć. Tu dochodzimy do braku logiki w naszej piłce, bo w przeciwieństwie do Peszki trener Siemieniec obok poważnej piłkarskiej szatni najwyżej przechodził. Cóż, w piłce trudno szukać jakichś wyraźnych reguł. Co do Peszki, jeżeli awansuje z Wieczystą, da to trochę do myślenia, skoro wcześniej w tym klubie nie poradzili sobie „stary” trener Franciszek Smuda, „młody” Wojciech Łobodziński i kilku innych.
DOBOSZ: Wiem, że pana do trenerki nigdy nie ciągnęło.
KAŁUŻNY: Ani trochę. Kiedyś zaproponowano mnie do sztabu Zagłębia Lubin, ale ówcześni asystenci „podesr...” mnie, gdzie trzeba, i moja kandydatura padła, choć nigdzie się nie wybierałem! Chyba profilaktycznie woleli utrącić gościa, który ma swoje zdanie. Opowiadałem, że kiedyś Jerzy Engel, były selekcjoner, którego bardzo ceniłem i cenię, zaproponował, bym zapisał się na kurs trenerski. Tak zrobiłem, lecz na tym zakończyła się moja przygoda w roli szkoleniowca. Rozmyśliłem się. Nie znoszę czegokolwiek robić na siłę. Oprócz tego na tym świecie chodzi tylu bezrobotnych trenerów, często niezłych, że stałbym w kolejce do zatrudnienia na szarym końcu. A poza tym znamy sytuację, w której na stołek trenera wpychał się wybitny piłkarz, a okazywało się, że było to katastrofą.
DOBOSZ: FIFA wskazała trójkę gospodarzy piłkarskich mistrzostw świata 2030. Są to Hiszpania, Portugalia oraz Maroko. By było bardziej barwnie, trzy spotkania mundialu zaplanowano w Argentynie, Paragwaju i Urugwaju.
KAŁUŻNY: Barwnie? Mnie taki cyrk kojarzy się jedynie z czarnym kolorem, bo czarna rozpacz człowieka ogarnia, kiedy słyszy o takich pomysłach. Przecież to jest wykluczenie zwykłego kibica, bo nie wierzę, że stać takiego, by pofrunąć sobie na meczyk do Argentyny, wrócić do Hiszpanii, a za chwilę jechać do Maroka. No chyba że weźmie kredyt, a rodzina będzie ze dwa lata jadła tynk ze ścian. Takie mistrzostwa adresowane są dla kibiców z grubaśnym portfelem. Tak zabija się piłkę, zainteresowanie nią „na żywo”. A tu jak nie piekielnie drogi Katar, średnio przyjazny dla fanów, którzy zwyczajnie piwa nie mogli się napić, to turniej rozwalony po całym świecie. Następne mistrzostwa niech zorganizują w Australii, na Wyspach Owczych i w Hondurasie. Szkoda słów.